czwartek, 11 stycznia 2018

Rozmowa z Agnieszką Rylik

Agnieszka Rylik jest pochodzącą z Kołobrzegu mistrzynią świata w kick-boxingu i boksie zawodowym. Walczyła między innymi w Madison Square Garden w Nowym Jorku i Mandalay Bay w Las Vegas. Była główną bohaterką filmu dokumentalnego Igi Cembrzyńskiej „48 godzin z życia kobiety”, a sama zagrała w dwóch filmach Patryka Vegi „Pitbull. Niebezpieczne kobiety” i „Botoks”. Prowadziła również autorski cykl programów w „Dzień Dobry TVN”. 26 kwietnia 2017 ukazała się jej książka „Nokaut. Historia bokserki”, w której opisuje swoją drogę z Kołobrzegu do Madison Square Garden. W wywiadzie Agnieszka opowiada o początkach swojej kariery, kulisach sportowego życia, nowych wyzwaniach i planach na przyszłość.


Zanim zaczęłaś trenować sporty walki, grałaś w siatkówkę i koszykówkę. Kiedy pojawiła się u Ciebie myśl, żeby zapisać się na zajęcia z kick-boxingu?

U mnie w ogóle nie było takiej myśli. Byłam bardzo aktywna sportowo, ale nie w sportach wyczynowych. To, że poszłam na trening, to był absolutny przypadek. Kuzynka poprosiła mnie, żebym towarzyszyła jej w zajęciach samoobrony, bo jej przyjaciółka wyjechała akurat na zimowisko. Nie myślałam, że będę się bić. Na pierwszym treningu były zresztą same brzuszki i pompki, dopiero na kolejnych prawdziwa samoobrona. Uczyłyśmy się kopnięć i bardzo dobrze mi szło. Na początku 80 procent ekipy to były dziewczyny, ale po dwóch miesiącach z dziewczyn zostałam tylko ja.

Inne wymiękły?

Po wydaniu książki zapytałam się mojej kuzynki, dzięki której poszłam na trening, dlaczego zrezygnowała. Powiedziała: „Bo były pierwsze sparingi, dostałam od ciebie wpieprz i się popłakałam i już nigdy nie przyszłam”. Mówię, że gada głupoty, ale taka jest jej wersja (śmiech). Później było pytanie, kto chce startować w zawodach, a kto chce ćwiczyć dla siebie. Ja się wyrwałam i tak pojechałam na pierwsze zawody.

Łamiesz stereotyp dziewczyny ze „złego domu”, która trafiła na ring z ulicy. Pochodzisz z normalnej rodziny i zawsze byłaś dobrą uczennicą. Myślisz, że przetarłaś szlak dla innych dziewczyn, u których boks mógł budzić takie negatywne skojarzenia?

Nie wiem jak jest teraz, ale wtedy faktycznie tak było. Tak jak każdy sport, sporty walki nie są łatwe, wymagają twardości. Kilka razy stwierdziłam, że się nie nadaję, ale jako że kochałam sport, jakoś się zbierałam. Zawsze mówiłam: medycyna albo sport. Byłam wzorową uczennicą i jeśli chciałam, zawsze mogłam robić coś innego. Pokazałam, że można być normalnym człowiekiem i boksować, a nie, że jakiś dramat się w życiu zdarzył i poszłam się bić.

Najpierw realizowałaś się w kickboxingu, potem przyszedł boks. W obydwu tych dyscyplinach stoczyłaś wiele zwycięskich walk. Który triumf najbardziej zapisał Ci się w pamięci?

Każda w walka w ciągu tych 17 lat była w jakimś stopniu ważna. Najtrudniejsze były te po kontuzjach. Na przykład po kilkumiesięcznej przerwie i rehabilitacji walczyłam z Elizą Olson w Manchesterze na M.E.N.-Arenie. Wtedy chyba pierwszy raz prawie całowałam ring, że wygrałam i udało się odzyskać pas. Myślę, że to był taki najtrudniejszy moment.


Boks to nie jest sport dla mięczaków, a człowiek nie jest przecież robotem i zdarzają mu się trudne dni. Miałaś kiedyś taki moment, że chciałaś to wszystko rzucić i zrezygnować z kariery?

Jak miałam osiemnaście lat i byłam mistrzynią świata, to już chciałam iść na emeryturę. Później był taki moment, że mogłam łagodnie odejść, bo skończyłam z zawodowym kick-boxingiem i zamieszkałam w Poznaniu. Studiowałam politologię i zaczęłam normalne życie. Ale ruszył boks zawodowy i przyjęłam propozycję. W boksie już nigdy nie miałam takiego naprawdę trudnego momentu. Oczywiście były kontuzje i depresje, ale nigdy nie pojawiła się myśl o rezygnacji. Tak naprawdę z boksu wyeliminowała mnie kontuzja kolana. Po operacji z kolei poleciałam F-16 i to kolano drugi raz pieprznęło. Miałam jednak plan - zdrowia nie ma, trzeba się zabrać za dzieci. Stwierdziłam, że do 35. roku życia fajnie byłoby urodzić. Prawie zdążyłam, bo Maria urodziła się w lutym, a ja w styczniu skończyłam 36 lat. W ciąży nie mogłam trenować i kolano się zregenerowało. Dostawałam propozycje pożegnalnej walki jak Maria była mała, ale nie poradziłabym sobie z tym psychicznie.

Czyli na razie jej nie planujesz?

Ja jej nie planowałam, ale różni inni ludzie planują, więc zobaczymy. Przychodzą różne propozycje, a Maria ma już tyle lat, że mogę się z nią dogadać. Nigdy nie mówię nigdy, ale jeżeli już, to jakiś no challenge. Ja już swoje zrobiłam, a to nie jest sport dla starych ludzi. Nie oszukasz ciała, szczególnie po tylu latach treningu.

A w czasie trwania kariery bokserskiej miałaś jakąś specjalną dietę, czy sama regulowałaś posiłki?

Sama sobie wszystko regulowałam, ale wiadomo, że jak trzeba było schodzić do jakiegoś limitu wagowego, to nie możesz sobie pozwolić np. na słodycze. W książce opisuję różne historie związane z tym schodzeniem do wagi. Przykładowo chłopak waży 55 kilo, musi zejść do 52, później waży 57, to też musi zrzucać i tak cały czas. A później już ważysz 60, bo jesz na zapas. Organizm wariuje i się rozregulowuje. Były takie momenty, że robiło się wagę na ostatnią chwilę i trzeba się było odwadniać.

Pamiętam te cudowne historie. Siedzisz w gorącej wannie, pocisz się, ubierasz trzy dresy, wchodzisz pod kołdrę i jeszcze dowalasz sobie suszareczkę. Jakie to jest obciążenie dla serca! Można nie jeść, ale najgorsze to nie móc pić. Zapaśnicy są w tym mistrzami. Rozmawiałam z jednym. Wujek go nauczył, że trzeba wypić coś bardzo gazowanego, aby wypełnić żołądek. Z kolei jedna trenerka gimnastyczek kazała im owijać się folią stretchową, zakładać dresy i zasuwać w saunie na skakance. Mało osób opisuje te hardkorowe rzeczy. Na przykład większość skoczków jest przechudych, ma bulimię, anoreksję i inne zaburzenia odżywiania.

Można powiedzieć, że to materiał na kolejną książkę. 

Kiedyś w „Dzień Dobry TVN” tłumaczyłam, dlaczego Małysz w sezonie zimowym był taki miły i spokojny w rozmowach z dziennikarzami. Był wycieńczony i miał tak małą ilość tkanki tłuszczowej, że po prostu nie miał siły mówić. A ja widziałam chłopaków w sezonie letnim, ile mają energii i jak rozrabiają. O tym się nie mówi. Gadam tak, bo wiem, że to jest zupełnie inne życie. Teraz Małysz jest zupełnie innym człowiekiem. Rzadko mówi się też o tym, jak wygląda życie po sporcie. Trudno przejść do normalnego życia, jak ktoś nie ma pasji. Ilu jest alkoholików, ćpunów, ludzi z problemami ze zdrowiem. 90% nie może zostać młodymi rentierami, więc zostają młodymi kalekami.


Z jednej strony boks często bywa nadmiernie demonizowany, z drugiej jednak wiąże się z różnego rodzaju ryzykiem i niebezpieczeństwami. 

Piłka nożna i koszykówka są bardziej urazowe. To koszykówka zniszczyła mi kolana i stawy. Boks ma zasady: nie można uderzać w tył głowy, walić „młotkiem” czy łokciem i kopać jak kogoś liczą. Prawdziwy hardkor to MMA. Te ich rękawiczki, ciosy z łokcia, kopanie leżącego… Jak kopie się leżącego, to dla mnie to już nie jest sport, tylko realna walka.

Wprowadziłaś w kick-boxingu rewolucję modową - męskie galoty zamieniłaś na kobiece spódniczki. Nadal dziewczyny ubierają się „na Rylik”, czy może poszło to w jeszcze innym kierunku?

Teraz już chyba wszystkie trenują w spódniczkach. Wymyśliłam sobie tę spódniczkę jak zobaczyłam Iwonę Guzowską w tych długich galotach. Mogłam w niej dobrze i kobieco wyglądać, a przy okazji przekonywałam, że to nie jest jakaś patologia. Byłam prekursorką, byłam pierwsza. Zawsze było „Rylik do garów”. Ta nowa stylówka sprawiła, że ludzie mówili: „Fajna”, „Niegłupia”, „Boksuje, bo kocha sport”. Przecierałam te drogi i zrobiłam dobrą robotę.

Nie myślałaś może o stworzeniu własnej linii odzieżowej?

To wszystko przede mną. Tak naprawdę przez dziecko i inne okoliczności ze wszystkiego się wycofałam, żeby zmienić swoje życie. Wróciłam do projektów, których z różnych przyczyn dotychczas nie podejmowałam. Przez to pojawił się Vega i filmy, jest dużo spotkań i projektów coachingowych. Moja książka „Nokaut” wiele osób dotyka, motywuje i inspiruje.

Dostałam kolejną propozycję napisania książki w momencie, kiedy wygrałam najważniejszą walkę: o siebie. Mówili: „Czego się Rylik boi? To twarda babka”. Gówno prawda. Ja jestem zadaniowa - jak trzeba zrobić, to wszystko zrobię, dopiero później to odchoruję i odpłaczę. Nauczyłam się ciężkiej pracy, ale jednak najciężej jest zawalczyć o siebie. Wielu ludzi nie ma odwagi i się boi.

Czyli napisałaś tę książkę, żeby podsumować swoją walkę o siebie i zmotywować innych do działania?

Jeżeli cokolwiek, co napisałam w tej książce przyda się choćby jednej osobie w jej walkach życiowych, to będę szczęśliwa. Dostaję od ludzi feedback, że wracają do pracy, zaczynają mówić to, co myślą i podejmują ważne decyzje, więc warto było ją napisać.

Słyszałem, że ostatnio zostałaś trenerką…

Podpisałam na rok kontrakt z KSW Cross Fight Gym, we wtorki prowadzę trzygodzinne zajęcia z boksu i fit boxingu. Niektórzy przychodzą pierwszy raz, ale są też bokserzy i dla nich wszystkich prowadzę jeden trening. Głównie ćwiczenia na koordynację, szybkość i pracę skrętową na elementach boksu. Kontakt jest tylko w formie zabawy. To fajne, bo dawno nie prowadziłam zajęć. Jestem też ambasadorem Zdrojowej Invest i prowadzę z nimi takie fit weekendy, m.in. zawody z dzieciakami.


W 2002 powstał film Igi Cembrzyńskiej „48 godzin z życia kobiety”, którego byłaś główną bohaterką. Jak wspominasz waszą współpracę? Wydajecie się zupełnie różnymi od siebie kobietami. 

Iga jest takim otwartym umysłem, młodym i ciekawym świata. Tygodnie przypatrywała się moim treningom. Nadal mam w domu skakankę, którą pomalowała na srebrno, żeby migała w obiektywie. Jeszcze zostało na niej trochę sreberka z tamtych lat. Przed walką wpuściłam kamery do szatni, co rzadko się zdarza. Tam jest pokazany fajny numer z Markiem Graczykiem (psychologiem sportu). Jak przeszłam na zawodowstwo na 10 rund, to dał mi radę: „Patrzysz w lustro i mówisz: jestem najlepsza, nie do pokonania, mistrzynią świata!” - taka afirmacja. Spotkałam go przypadkowo po 10 latach na plaży w Sopocie i powiedziałam, że cały czas na tym jadę. Wchodzisz do ringu i nie masz nawet minimalnej myśli, że coś może pójść nie tak. Umiejętności obydwu stron są podobne, więc liczy się psychika.

W trakcie kręcenia filmu pracowałam w „Magazynie Olimpijskim”, przygotowywałam się do walki z Goranovą i w końcu wysiadł mi organizm. Dostałam refluksu, zawrotów głowy i rzygałam w czasie treningu, nie ściągając rękawic. Poszłam do Roberta Śmigielskiego, mojego przyjaciela ortopedy, a on kazał mi trzy dni leżeć pod kroplówkami. Następnego dnia poszłam na walkę. Na końcu filmu wszyscy się cieszą, a moja mama zaczyna płakać. Inni nie wiedzieli jakie było tło, że byłam wtedy ledwo żywa.

W „Dzień Dobry TVN” prowadziłaś cykl poświęcony sportom ekstremalnym. Masz jeszcze jakieś szalone marzenie, którego nie zrealizowałaś?

Poleciałabym w stratosferę, może trochę wyżej! Kosmos mnie woła (śmiech).

A takie bardziej przyziemne?

Latałam już prawie wszystkim, a nurkowanie głębinowe mnie nie interesuje. Tak więc chyba został już tylko kosmos.

Trzeba mieć duszę wariata, żeby robić takie szalone rzeczy jak Ty.

Duszę wariata jak duszę wariata. Śmieję się, że gdzieś w dzieciństwie wyłączył mi się instynkt samozachowawczy, ale teraz już się zastanawiam przed dużym ryzykiem. Z wiekiem człowiek się jednak gorzej goi (śmiech). Teraz już nie robię tego cyklu, ale może telewizja jeszcze wróci.

Pojawiło się za to aktorstwo. Zagrałaś w dwóch filmach Patryka Vegi „Pitbull. Niebezpieczne kobiety” i „Botoks”. Masz już jakieś kolejne plany filmowe?

Teraz mają się pojawić „Kobiety mafii”, a ja mam zagrać w kolejnym filmie Vegi o prokuratorkach. Na razie nie mam pojęcia, co wymyśli. Z chęcią zagram rolę inną niż taka, z którą jestem kojarzona.

Jesteś po jakichś szkoleniach aktorskich?

Gdzie tam! Ja jestem zdolna w wielu kierunkach.


Skończyłaś politologię, ale z tego co wiem, nie masz zamiaru próbować swoich sił w polityce…

Iwona Guzowska była w polityce, ale się wycofała. U nas nie ma kultury politycznej, zamożni ludzie chcą się nachapać, a nie zrobić coś pożytecznego. Zmieniłam swoje życie, żeby mówić to, co myślę i robić to, co chcę. A nie, że miałabym instrukcje poselskie i musiałabym głosować tak jak każe partia. To nie są moje zasady, bo nie lubię zakłamania. W ogóle nie chcę pracować z ludźmi, którzy mają złą energię. Zawsze mówię to, co myślę. Potrafię powiedzieć, że ktoś jest chamem, a chamstwo tępię. Ze mną nie ma żartów.

Czyli w ringu potrafisz dołożyć pięścią, a w prywatnym życiu słowem, jeżeli ktoś sobie na to zasłużył?

Tak. Nauczyłam się w życiu, że głupota to jedno, ale jak ktoś robi w życiu coś komuś, to mówię, że tak nie można robić. Jak stoję w kolejce i ktoś krzyczy na drugą osobę, to zwracam uwagę.

W książce wspominasz, że w trudnych chwilach towarzyszyły Ci piosenki Edyty Bartosiewicz. A jakie utwory znajdują się obecnie na Twojej playliście?

Mój gust muzyczny jest kosmiczny. Mam na playliście Michaela Bublé, Stinga, Electric Light Orchestrę, Celię Cruz „La vida es un carnaval”, Evanescence, „Free Your Mind” i Bednarka. To jest tak, że albo coś lubię, albo nie lubię. Muszę czuć bit, żeby mi się podobało. Tak więc od muzyki filmowej z „Gladiatora” („Now We Are Free” jest boskie) do „Przez twe oczy zielone” Zenka Martyniuka. Tak jak nie lubię ciężkiego rocka, to zakochałam się w utworze Evanescence „Bring Me to Life”, do którego tańczyłam pasodoble w „Tańcu z Gwiazdami”. Pomyślałam sobie, że gdybym jeszcze kiedyś miała wejść na ring na pożegnanie, to właśnie przy tym utworze.

Ta pożegnalna walka zdaniem wielu fanów się im należy. Co obecnie ćwiczysz, żeby zachować formę?

Generalnie jestem teraz w superformie. Ćwiczę z ludźmi, których uczę boksu. Oni po półtorej godziny zdychają, a ja robię drugi trening, trzy godziny longiem. Nie zdążyłam zrobić formy na czterdziestkę, to robię na pięćdziesiątkę (śmiech).

Niedawno obchodziliśmy święta Bożego Narodzenia. Jak Ty je spędzasz?

Zawsze spędzam święta w rodzinnym Kołobrzegu. Wigilia jest u cioci, pierwszy dzień świąt u nas. Jest dwadzieścia osób albo i więcej. Święta zawsze są dla mnie magiczne. Patrzę się w tę choinkę jak dzieciak. Moja mama zawsze robiła ze mną ciasteczka przed Wigilią, później robiłam je z chrześniakiem, a teraz z moją córką. Zostaję w Kołobrzegu do Nowego Roku, a Sylwestra spędzam na domówce u mojej siostry.

A mogłabyś nam zdradzić swoje plany na 2018?

Będzie się działo, bo jest dużo ciekawych projektów sportowych, filmowych i coachingowych. Jedno mogę wam obiecać - nie będę śpiewać! To jest talent, którego jestem pozbawiona.


Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat Agnieszki Rylik, zapraszam na jej oficjalną stronę:
http://www.rylik.pl/
https://www.facebook.com/agnieszkarylik/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz