piątek, 23 lutego 2018

Rozmowa z Piotrem Galusem

Piotr Galus jest pochodzącym z Kołobrzegu dziennikarzem, który zdobył sympatię widzów jako prowadzący programu „Hugo” w Polsacie. Prowadził też programy młodzieżowe w ZigZapie i iTV. Obecnie pracuje w radiowej Czwórce, gdzie prowadzi audycję „4 bieg”, w której motywuje słuchaczy do uprawiania sportu. Sam od pięciu lat prowadzi zajęcia w klubie fitness Zdrofit, zdobył też koronę polskich maratonów. W wywiadzie Piotr opowiada o kulisach powstawania programu „Hugo”, pracy radiowca, miłości do sportu i swoich planach na przyszłość.

(Foto: Marcin Stróż, Instagram @formagalusa)

Od pięciu lat jesteś związany z radiową Czwórką, obecnie prowadzisz audycję „4 bieg” poświęconą pasjonatom sportu. Jak trafiłeś do tej stacji radiowej i jak wyglądały Twoje początki w Czwórce?

Generalnie w miejscach, w których pracuję, zawsze znajduję się przez przypadek. Zasada była taka: jeżeli ktoś mnie chciał, znalazłem się w odpowiednim miejscu i czasie, to udawało mi się tam dostać. Tak samo było z radiem. Przez pewien czas byłem rzecznikiem prasowym wydawnictwa, które wydawało w Polsce „Księgę rekordów Guinnessa”. Chodziłem od radia do radia, od stacji telewizyjnej do stacji telewizyjnej i opowiadałem o tej książce. W końcu zjawiłem się w audycji Czwórki „Na cztery ręce” o pasjonatach, a „Księga rekordów Guinnessa” w większości składa się z takich osób. Po programie moja radiowa matka Renata Żuchowska zapytała mnie, czy nie chciałbym zostać na dłużej. I tak przychodziłem do tej audycji w formie eksperta, później jako półprowadzący, aż w końcu zostałem prowadzącym.

Renata zapytała mnie, czy mam jakieś pasje. Powiedziałem, że sport, bo już wtedy prowadziłem zajęcia i biegałem maratony. Stwierdziliśmy, że warto by stworzyć program o sporcie dla amatorów, bo takiego dotychczas nie było. Był tylko w Trójce, ale raczej dla trochę starszych osób. Napisaliśmy więc projekt i poszliśmy z nim do dyrektora.

A jaka była Twoja ulubiona rozmowa radiowa?

Przez ostatnie pięć lat były poranki, wieczory, noce, środki dnia i mam w pamięci mnóstwo obrazków. Był ktoś, kto najgłośniej mówił, ktoś, kto śpiewał, komuś pachniały włosy, bo przyszedł wyperfumowany. To są różne bodźce, które zostają w pamięci. Najważniejsze jest to, że do Czwórki zawsze zapraszane są ciekawe osoby.

Może coś z ostatnich audycji?

To też trudno powiedzieć, bo staram się wybierać do audycji tych najfajniejszych, żeby tego chciało się słuchać. Ostatnio zaprosiłem Kuczaja. Przez chwilę obserwowałem go na Instagramie. Koleś mnie irytował, nie przemawiał językiem, który by do mnie trafił - dużo krzyczał, a ja mam trochę inny temperament. Pomyślałem sobie jednak, że skoro ktoś go obserwuje i słucha, to chcę go poznać bliżej. To jest właśnie to - radio pozwala mi bliżej poznać ludzi. Tak samo było właśnie w przypadku Kuczaja, bo okazał się zupełnie innym człowiekiem niż myślałem.

Czyli taka zmiana na plus?

Bardzo! Przeważnie tak jest. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, że ktoś mnie jakoś nieprzyjemnie zaskoczył.

Miałeś jakąś wyjątkowo trudną rozmowę?

Na początku, zwłaszcza w „Na cztery ręce”, bywały takie trudne rozmowy. W przypadku pasjonatów bywa, że mają fajne hobby, ale niekoniecznie są dobrymi mówcami. Zdarzało się tak, że zadawałem pytanie, a osoba odpowiadała mi „tak” albo „nie”. Najgorsze było jednak to jak w 2013 wybraliśmy się relacjonować na żywo maraton warszawski. Goście umówieni, idealnie program wpasował się ze startem maratonu, pierwsze wejście jeszcze w Wiadomościach Czwórki, głośno dookoła, 12 tysięcy biegaczy. Wchodzimy na antenę i nagle 12 tysięcy osób pobiegło i zostaliśmy sami, a mamy całą godzinną audycję do zrobienia o maratonie warszawskim. Takie przygody również się zdarzają.

(Foto: Instagram @formagalusa)

Wielu ludzi, którzy pracują w radiu marzy o pracy w telewizji, a u Ciebie było odwrotnie - zacząłeś od programów telewizyjnych, a dopiero potem trafiłeś do radia.

Jak chodziłem do szkoły podstawowej w Kołobrzegu, marzyłem o tym, żeby pracować w radiu. Starałem się pojawiać w audycjach lokalnej stacji, w których słuchacze też mogli brać udział. Później zupełnie o tym zapomniałem, chociaż ta miłość do radia chyba cały czas we mnie była. Wyszło na odwrót, co nie znaczy, że kiedyś znowu się to nie odwróci. Dzisiaj jesteś tu, jutro jesteś tam. Nie zakładam pracy do końca życia w tym jednym miejscu.

Dużą popularność przyniosło Ci prowadzenie programu „Hugo” w Polsacie w latach 2004-2009.

Dla mnie to było wczoraj. Może dlatego, że nadal pracuję w Polsacie, więc codziennie jestem w tych samych miejscach i mijam tych samych ludzi. Dosyć często spotykam ludzi, którzy mówią, że kojarzą mnie ze swoim dzieciństwem. Dziwię się o co chodzi, bo przecież mówi mi to dorosły człowiek. Wtedy dopiero zdaję sobie sprawę, ile czasu już minęło.

Jak po latach wspominasz pracę w tym programie?

To była przygoda życia! Byłem wtedy na studiach, więc musiałem zrezygnować ze studiów dziennych, bo pracowałem siedem dni w tygodniu. Zdecydowałem się na studia zaoczne. W weekendy zaraz po „Hugo” jechałem na uczelnię. Koledzy ze studiów wiedzieli, że spóźniam się dlatego, że właśnie obudziłem wszystkie dzieci w Polsce (śmiech). To był szalony czas, jak to na studiach. W weekendy mieliśmy programy, w tygodniu często jeździliśmy do różnych miast w Polsce spotykać się z dziećmi. „Hugo” w Polsce w latach dwutysięcznych był samonakręcającą się maszyną. Program, gry, płyty i teledyski - to było ogromne przedsięwzięcie.

Z tego co wiem, w „Hugo” grało się wciskając odpowiednie przyciski na telefonie. Zdarzały się jakieś wpadki?

Moją ulubioną wpadką byli rodzice udający dzieci, ale wiedzieliśmy jak sobie z tym radzić. Nie mieliśmy żadnych wpadek technicznych, bo jednak jedna z czterech największych stacji telewizyjnych w Polsce nie może sobie na takie pozwolić w programie na żywo. Na początku byłem bardzo zaskoczony produkcją tego programu. Robiliśmy go ze studia „Wydarzeń” Polsatu. Stałem na kawałku zielonej ściany, gdzie Marek Horczyczak prezentował pogodę, a po prawej stronie Mariusz Czajka siedział w miejscu, gdzie swego czasu Hanna Smoktunowicz i Tomasz Lis prowadzili serwis informacyjny. To mogłoby się wydawać nieprawdziwe jak na początek lat dwutysięcznych, ale wyobraź sobie, że Mariusz miał na sobie kask do hokeja z siatką, do której były przyczepione lasery i czujniki. Kiedy on ruszał twarzą, postać Hugo tak samo się ruszała. To była technologia wyprzedzająca swój czas. Pod koniec to chyba już w ogóle działało bez kasku. Zawsze miałem Mariusza po prawej stronie i rozmawiałem z nim. Nie powiem o czym, bo to o czym rozmawialiśmy poza anteną nie miało nic wspólnego z programem dla dzieci (śmiech).

Można powiedzieć, że to była złota era telewizji, bo teraz to medium zaczyna przeżywać kryzys.

Patrząc na wyniki oglądalności, nadal w tym kraju mieszka kilka milionów osób, które oglądają telewizję, chociaż rzeczywiście młodsi chętniej korzystają z internetu. Sam wiem jednak po sobie, że telewizję odpalam rano na kanałach informacyjnych, a wieczorem już ciągnę swoje ulubione seriale, które niekoniecznie są emitowane w telewizji.

(Foto: Instagram @formagalusa)

Nie myślałeś, żeby wobec popularności nowych mediów zacząć prowadzić działalność na Youtubie?

Do tego potrzeba kilka osób. Ktoś musi się zająć montażem i nagraniem, a ja po prostu nie mam na to czasu. Mam swoje pasje, które realizuję i cieszę się, że mogę robić w radiu swój autorski program. Ponadto prowadzę zajęcia i pracuję na co dzień w Polsacie, więc tego wszystkiego nie dałoby się pogodzić.

A czym obecnie zajmujesz się w Polsacie?

Pracuję w dziale Nowe Media. To jest taki dział, który zajmuje się wprowadzaniem na antenę różnych produktów i wszystkimi smsami. Jestem chyba jedyną osobą, która pozostaje w stałej współpracy ze wszystkimi naszymi kanałami i kierownikami produkcji.

Taki cichy bohater?

Zgadza się! Jeden z wielu których nie widać.

Przejdźmy do Twojej aktywności fizycznej, bo jak wspomniałeś prowadzisz zajęcia w klubie Zdrofit. O ile pamiętam za czasów „Hugo” nie miałeś postury sportowca. Jak zaczęła się Twoja przygoda ze sportem?

Sylwetka nie zawsze świadczy o kondycji. Oczywiście na studiach prowadziłem zupełnie inny tryb życia, ale w trybie sportowym byłem od najmłodszych lat. Na początku podstawówki rodzice zapisali mnie do zespołu tanecznego. Nie mogłem się od niego uwolnić do 8 klasy, bo groziło mi obniżenie oceny z zachowania (śmiech). Już wtedy byłem przyzwyczajony do tego, że w weekendy chodzę na próby. Później przyszedł tak zwany bunt i na horyzoncie pokazały się inne opcje - mogłem się wyszumieć i wyszaleć. Po studiach zorientowałem się, że z moim ciałem jest coś nie tak. Nagle stałem się chudym panem z brzuszkiem. Mam taką budowę, że rośnie mi tylko brzuch i nic innego nie tyje. Chodziłem wtedy do takiego klubu w Warszawie, w którym stworzono drużynę biegową. Zapisałem się do tej drużyny i wkrótce zrobiłem z nimi koronę maratonów Polski. Tak ponownie zakochałem się w sporcie. Zawsze łączyłem moje treningi z rowerami, ale gdzieś czegoś mi brakowało i wydawało mi się, że mogę być dobry jako instruktor. Zapisałem się na kursy i tak już od pięciu lat pracuję w klubie Zdrofit.

Prowadziłeś zajęcia spinning. Na czym dokładnie polega ten sport?

Zdrofit jest siecią, która prężnie się rozwija, więc obecnie sala spinning została przeniesiona z Centrum Olimpijskiego do klubu przy Dworcu Gdańskim. To jest tak zwany indoor cycling, czyli jazda grupowa na rowerze stacjonarnym. Są to specjalne rowery przystosowane do wygodnej jazdy w pomieszczeniach. Myślę, że odwzorowują one jazdę na rowerze kolarskim. Z przodu jest specjalne ciężkie koło zamachowe, które cały czas się kręci, nawet gdy nie mamy obciążenia. Dlatego musimy zawsze pracować z obciążeniem, aby mieć wrażenie delikatnej jazdy pod górę. To trening siłowo-wytrzymałościowy, idealny pod przygotowania przed sezonem biegowym i dla wszystkich, którzy chcą schudnąć.

Spotkaliśmy się w Centrum Olimpijskim, w którym jak wspomniałeś sali do spinning już nie ma. Czym zatem obecnie się tutaj zajmujesz?

Prowadzę dwa rodzaje zajęć. Pierwszy to trening funkcjonalny, który pozwala mi nauczyć osoby, które przychodzą na zajęcia podstawowych wzorców ruchowych z obciążeniem. Na tych zajęciach nie zależy mi na szybkości, a na jakości wykonywanych ćwiczeń. Mam też zajęcia, które nazywają się w Zdroficie Power Bar. Są to zajęcia ze sztangą, już konkretnie do muzyki, w tempie, z określoną ilością powtórzeń.

Te pierwsze zajęcia to trochę przeciwieństwo tego, co promują niektórzy trenerzy - jak najszybciej, jak najwięcej.

Jak już umiesz, to robisz szybko i więcej, ale jednak te zajęcia nazywają się trening funkcjonalny. Ma on sprawić, że nasze ciało będzie funkcjonowało prawidłowo. To jest pomieszanie zajęć siłowych i wytrzymałościowych z zajęciami typu mobility. Ich zadaniem jest stworzenie idealnych wzorców ruchowych, które pozwolą unikać kontuzji, jeżeli będziemy później chcieli sami coś robić na siłowni.

(Foto: Marcin Stróż, Instagram @formagalusa)

Zdrowy styl życia to nie tylko ćwiczenia, ale również zdrowa dieta. Masz jakieś swoje tajniki zdrowego odżywania?

Ha, ha, ha! Jestem tylko człowiekiem i nie popadam w skrajności. Mam swoje ulubione rzeczy, które nie zawsze są zdrowe. Sport to nie tylko piękne ciało, ale również zdrowa głowa. Kiedyś byłem ogromnym fanem Nutelli, ale kiedy przeczytałem ze zrozumieniem jej skład, to przestałem jeść Nutellę (śmiech). Nie ukrywam, że wymieniłem ją po prostu na masło orzechowe, które jest dużo zdrowsze i w 100% naturalne. Jakbym popadał w skrajność, to też nie można go jeść za dużo, bo jest tłuste. Ale tłuszcze są potrzebne… To wszystko nie jest takie proste jak nam się wydaje. Trzeba po prostu jeść i ćwiczyć. Przy tej ilości rzeczy, które robię i tak mam ciągle niedobory kalorii. Ważne, żeby było mięso i warzywa - to jest dla mnie zdrowe.

Czyli nieraz i po słodycze można sobie sięgnąć?

Ależ oczywiście, że tak! Nie za często, ale słodyczem może być też przecież jabłko. Nie mam czasu sam sobie gotować, więc korzystam z jedzenia, które mam w pracy i z cateringów dietetycznych.

Podczas treningów towarzyszy Ci muzyka, swego czasu prowadziłeś też na ZigZapie program muzyczny „Wielka płyta”. 

Tak, był taki program. Dysponowaliśmy klipami, które dostarczały nam wytwórnie muzyczne. Pokazywaliśmy kilka informacji na temat artysty i klip, więc nie był to mega muzyczny program. Do dziś pamiętam utwór takiej artystki JoJo, który był chyba grany w każdym z odcinków. Nie wiem dlaczego, pamiętam ją do dziś! (śmiech) Z muzyką muszę być jednak za pan brat ze względu na to, że zajęcia prowadzisz do muzyki. Nienawidzę prowadzić ich do gotowych składanek. To musi być muzyka, przy której dobrze się czuję. Dobór piosenek jest szczególnie trudny, gdy prowadzisz godzinne zajęcia na rowerach w miejscu. Z reguły wybieram wtedy muzykę nowoczesną, ale też utwory instrumentalne.

A jakiej muzyki lubisz słuchać po powrocie z pracy do domu?

Powinienem odpowiedzieć politycznie: słucham Czwórki. Nie ukrywam, że Czwórka gra bardzo dobrą muzykę, ale w domu już naprawdę chcę się uspokoić. Wtedy słucham muzyki, która mnie wycisza i pozwala zasnąć. Nawet w samochodzie nie słucham stacji grających muzykę rozrywkową, bo po prostu mnie to męczy. U mnie leci spokojna muzyka, która odcina mnie od zgiełku miasta.

Cały czas rozwijasz się w różnych kierunkach. Jakbyś mógł opisać swoje plany na przyszłość?

Moim marzeniem jest stworzyć telewizyjną wersję mojego radiowego programu. Chciałbym prowadzić program o sportach amatorskich w którymś z kanałów telewizyjnych. Trzeba tylko znaleźć odpowiedniego sponsora. Myślę o tym intensywnie. Czas przestać myśleć, czas zacząć działać!


Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat Piotra Galusa, obserwujcie jego profil na Instagramie:
https://www.instagram.com/formagalusa/

wtorek, 6 lutego 2018

Wywiad z Robertem Rowińskim

Robert Rowiński jest pochodzącym z Koszalina tancerzem, posiadającym najwyższą międzynarodową klasę „S” w tańcach latynoamerykańskich i standardowych. Wystąpił w pięciu edycjach polskiego „Tańca z Gwiazdami”, a obecnie tańczy w parze z irlandzką producentką i pisarką Maią Dunphy w irlandzkiej wersji programu. Brał również udział w największym na świecie tanecznym show „Burn the Floor” i tournée brytyjskiego programu „Strictly Come Dancing”. W wywiadzie Robert opowiada między innymi o początkach swojej kariery tanecznej, kulisach irlandzkiego „Tańca z Gwiazdami”, wszechstronnej edukacji i zdrowym stylu życia.


Swoją przygodę z tańcem zacząłeś w wieku 7 lat, ale dopiero jako nastolatek stwierdziłeś, że chcesz się tym zajmować profesjonalnie. Jak wspominasz po latach swoje pierwsze zajęcia taneczne i jaki był Twój pierwszy wielki taneczny sukces?

Cała przygoda rzeczywiście zaczęła się, kiedy mając 7 lat poszedłem z moimi rodzicami na dyskotekę. Zacząłem sobie tańczyć, ludzie zrobili krąg i mówili, że ruszam się jak mały Michael Jackson. Kiedy w latach 90. zapisywałem się na zajęcia taneczne, taniec towarzyski nie był jeszcze w Polsce popularny i na jednego chłopca w mojej grupie przypadało sześć-siedem dziewczynek. Pierwsze zajęcia wspominam pozytywnie, była bardzo miła atmosfera. Szybko dużo osób zaczęło mi mówić, że mam talent i powinienem dalej rozwijać się w tym kierunku. Decyzję o tym, że chcę zostać profesjonalnym tancerzem podjąłem w szkole średniej.

Moim pierwszym sukcesem było reprezentowanie Polski na mistrzostwach zamkniętych w Paryżu. Trafiłem do finału i zająłem szóste miejsce. Takimi pierwszymi porządnymi sukcesami były jednak turnieje w Londynie i mistrzostwa Polski, gdzie w pół roku przeskoczyłem o dwie kategorie i trafiłem na siódme miejsce. Potem były Estonia, Wielka Brytania i kariera zaczęła się bardzo rozwijać.

Jako tancerz trenowałeś i występowałeś nie tylko w Polsce, ale również między innymi w Estonii, Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych. Dostrzegasz jakieś różnice w podejściu do tańca w innych zakątkach świata? Które z państw, w których występowałeś, jest najbardziej „roztańczone” i naprawdę żyje tańcem?

Bardzo fajne pytanie. Szczerze mówiąc, jeżeli chodzi o różnice w podejściu do tańca towarzyskiego, to zdecydowanie są one znaczne. Może nie między Polską a Estonią, gdzie brałem udział w mistrzostwach, ale na pewno między Polską a Stanami Zjednoczonymi. Tam jest bardzo dużo ludzi, którzy nie tańczą i starają się uczyć. Polska troszkę się roztańczyła dzięki różnym programom telewizyjnym, ale np. w porównaniu z Wielką Brytanią jesteśmy bardzo do tyłu. Brytyjczycy uwielbiają taniec. „Strictly Come Dancing” cały czas jest najlepszym programem telewizyjnym, nawet w tym roku. Tak naprawdę ten kraj jest kolebką tańca towarzyskiego - tam są najlepsi trenerzy i tancerze.

W latach 2006-2010 brałeś udział w polskiej wersji „Tańca z Gwiazdami”, w której partnerowałeś między innymi Anecie Kręglickiej i Aleksandrze Szwed, a z Moniką Pyrek zdobyłeś Kryształową Kulę. Czy radość ze zwycięstwa w telewizyjnym show można porównywać z radością z sukcesów w turniejach tanecznych, czy jednak są to dwa zupełnie inne uczucia?

Moja kariera taneczna jest dość specyficzna. Nie jest tylko i wyłącznie usłana turniejami tańca towarzyskiego. Oczywiście takie były moje początki, ale potem w wieku 26-27 lat zakończyłem turniejową karierę. W międzyczasie wziąłem udział w polskim „Tańcu z Gwiazdami”, który otworzył mi bardzo wiele dróg. Między innymi pomógł mi rozwinąć moje dwa studia taneczne. Był jednak jeden mankament. Popularność „Tańca z Gwiazdami” w Polsce była olbrzymia i powiem szczerze: nie wiem, czy umiałem się w tym wszystkim odnaleźć. To było bardzo miłe, ale mimo wszystko czułem, że to nie jestem ja. Chyba jednak należę do skromniejszych osób, które nie marzą za bardzo o sławie. Po „Tańcu z Gwiazdami” wyprowadziłem się do Los Angeles, żeby znowu odnaleźć się tanecznie i dalej rozwijać. To był strzał w dziesiątkę. Zatańczyłem w „Burn the Floor” w Nowym Jorku, wziąłem udział w dwóch olbrzymich show w Kanadzie i odbyłem tournée po Anglii.

Sukcesy w turniejach tańca towarzyskiego są nieporównywalne z sukcesem w „Tańcu z Gwiazdami”. W tańcu towarzyskim robisz coś dla siebie i bierzesz za to pełną odpowiedzialność. W „Tańcu z Gwiazdami” duże znaczenia ma popularność danej osoby. To program rozrywkowy i nie do końca traktuje się go tak serio. Treningi tańca towarzyskiego są żmudna praca po pięć-sześć godzin dziennie, do tego dochodzi jeszcze siłownia i uczenie innych. To jest ciężka praca. „Taniec z Gwiazdami” to jednak coś zupełnie innego - też cieszy, ale w inny sposób.


Miałeś również okazję być jurorem w ukraińskim „Tańcu z Gwiazdami” i brać udział w tournée brytyjskiego „Strictly Come Dancing”. Jak trafiłeś do zagranicznych formatów tego show i jak wygląda ono z perspektywy jurora?

Rzeczywiście miałem okazję posędziować jeden odcinek ukraińskiego „Tańca z Gwiazdami”. Dostałem się do niego przez przypadek. Marcin Mroczek tańczył tam z Edytą Herbuś i zaproponowano mi, żebym zasiadł w jury. Bardzo mi się to spodobało, tym bardziej, że był tłumacz i mogłem mówić w programie po polsku. Polskie słownictwo mam jednak dużo bogatsze niż w pozostałych językach. Jeżeli zaś chodzi o „Strictly Come Dancing”, to przez ostatni rok zrobiłem tour po całej Anglii, było to 30 półtoragodzinnych show, wystawianych w teatrach w różnych brytyjskich miastach. Przygotował je jeden z największych choreografów na świecie, Jason Gilkison, odpowiedzialny też za największe na świecie show „Burn the Floor”. To on zaproponował mi udział w grupowych numerach w „Strictly Come Dancing".

Obecnie widzowie z Irlandii mogą podziwiać Cię w programie „Dancing With The Stars”, gdzie partnerujesz Mai Dunphy. Jak wyglądało Twoje pierwsze spotkanie z Maią i czy szybko znaleźliście wspólny taneczny język?

Przed programem Maia Dunphy nie miała nigdy styczności z tańcem. Bardzo trudno było rozpocząć z nią współpracę i z trudem uczyła się kroków. Mamy jednak bardzo dużo wspólnego osobowościowo. To bardzo inteligentna, wykształcona osoba, która ma pojęcie na różne tematy. Jest bardzo wszechstronna, oczytana i nie można się z nią nudzić. Do tego jest też dobrym człowiekiem. Od razu znaleźliśmy wspólny język i bardzo się zaprzyjaźniliśmy, co na pewno pomaga nam we wzajemnej współpracy.

Z tańcem było na początku bardzo ciężko, bo Maia nie ma scenicznego przygotowania i obycia w ruchach tanecznych. Nie jest też typem sportsmenki, która ma motywację. Z odcinka na odcinek jest jednak coraz lepiej. Myślę, że dopiero teraz zrozumiała, że musi się więcej starać, a nie tylko bawić. Na początku podchodziła do programu trochę za mało poważnie.

Oprócz tańca piszesz doktorat z socjologii i ukończyłeś podyplomowe studia dziennikarskie. Czy traktujesz te dwie dziedziny jako plan B na wypadek zakończenia działalności tanecznej? Ciągnie Cię do kariery naukowej i dziennikarstwa?

Ukończyłem program doktorski z socjologii, ale mój doktorat jest jeszcze niedokończony. Bardzo ciężko ukończyć studia, będąc czynnym tancerzem w aktywnej karierze zawodowej - mnie się to udało i jestem z tego najbardziej dumny w swoim życiu. Nie traktowałem tego jako awaryjne wyjście, chciałem po prostu zrobić coś dla siebie i sprawdzić się w trochę innej dziedzinie. Tak więc nawet moja praca magisterska była kompletnie niezwiązana z tańcem. Praca doktorska już jednak dotyczyła tańca ze względu na to, że wiem w tej dziedzinie najwięcej ile mogę. Przygotowywałem ją, ale bardziej jest to chyba materiał na książkę niż na doktorat - cały czas mam jednak kontakt ze swoją promotor. Studia pomogły mi też w rozwijaniu kariery tanecznej, np. nauka obycia wśród kamer w ramach studiów dziennikarskich.


Z tego co wiem do utrzymania kondycji i sprawności fizycznej służy Ci nie tylko taniec. Jakie inne aktywności sportowe uprawiasz?

W rozwijaniu sprawności fizycznej pomaga mi przede wszystkim siłownia. W tańcu bardzo ważna jest wizualność, więc moje ciało musi dobrze wyglądać. Mam swojego osobistego trenera, z którym zawsze współpracuję, ale ze względu na to, że mieszkam w różnych miastach, zasięgam też informacji od trenerów na miejscu. Teraz mieszkam w Dublinie, mam tu swojego prywatnego trenera, który zajmuje się m.in. moją dietą. Ważę produkty, jadam określoną ilość kalorii i węglowodanów. Staram się prowadzić dietę bezglutenową (chociaż nie jestem uczulony), bezcukrową i bezmleczną - kieruję się takimi trzema zasadami. Nie jest to łatwe, ani konieczne dla tancerza. Podchodzę jednak bardzo profesjonalnie do tego czym się zajmuję i uważam, że jest mi ona potrzebna do tego, abym jako tancerz miał więcej energii.

Podczas tanecznych show towarzyszy Ci różnego rodzaju muzyka. Jak mógłbyś opisać swój gust muzyczny?

Podczas tanecznych show towarzyszą nam bardzo aktywne, mocne dźwięki - samba, cha-cha, jive, quickstep… Szczerze mówiąc, nie mam jakiegoś ustalonego gustu muzycznego. Moje serce jest jednak totalnie oddane muzyce wolnej, czyli lirycznej, swobodniej, bardziej w chilloucie. Nie jazz, bardziej takie „smuty”. Tak często obracam się na sali wśród muzyki, że chyba po prostu potrzebuję od niej wypocząć. Nie potrafię jednak bez niej żyć, więc zawsze w tle musi coś lecieć. Śmieszne jest też to, że zasypiam z muzyką i śpię jak muzyka leci całą noc. Jestem totalnie muzyczny! (śmiech)

Występowałeś również w sztukach teatralnych „Traviata” i „Samson i Dalila” oraz musicalach „Dance Temptation” i „Dance Star”. Nie myślałeś nigdy o karierze aktorskiej? Niewątpliwie duszę artystyczną masz.

Kiedyś proponowano mi aktorstwo, grałem nawet epizody w serialach i reklamach telewizyjnych. Nie jest więc mi jakoś strasznie obce, tym bardziej, że sam taniec ma w sobie dużo gry aktorskiej i emocjonalności. Tak naprawdę my tancerze jesteśmy trochę aktorami. Nie byłem jednak w szkole aktorskiej i nigdy do tego nie dążyłem. Nie mam zamiaru robić wszystko na raz. A w operze występowaliśmy tylko i wyłącznie jako tancerze, więc nie było w to wydarzenie wpisanego aktorstwa.

Do końca marca przebywasz w Dublinie i pracujesz nad kolejnymi układami tanecznymi. A jakie są Twoje plany na kolejne miesiące roku?

Mam tu w Dublinie bardzo dużo pracy - jesteśmy w czwartym tygodniu programu, a przygotowujemy już układ na siódmy tydzień. Tancerze, którzy tańczą z gwiazdami, co tydzień przygotowują też otwarcia programów, więc mamy dwanaście różnych układów tanecznych do nauczenia. Mam też bardzo dużo wywiadów i sesji zdjęciowych. Po powrocie do Polski wracam do swojego studia tanecznego, które prowadzę od dwunastu lat z moją siostrą. Mam świetne pary, które bardzo za mną tęsknią. Być może w przyszłości będę dalej działać na Wyspach. Zobaczymy jakie dostanę propozycje. Mam w głowie jeden projekt, zobaczymy czy mi się uda. Na pewno będę mnie kosztował dużo pracy, ale jestem gotowy na to, żeby go zrealizować.

(Foto: Krzysztof Wyżyński)

Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat Roberta Rowińskiego, zajrzyjcie na jego oficjalną stronę internetową:

piątek, 2 lutego 2018

Interview with The Rocket

The Rocket is a pop-punk band from Belgium formed in 2009. They released two albums "The Rocket" and "Not Everyone Grows Up To Be An Astronaut" and in April 2018 they release their third record. In 2013 they performed on the prestigious punk rock festival Groezrock. The members of the group are: Tom de Ridder (vocals), Stijn Debontridder (guitar), Bastiaan Jonniaux (drums), Joris Goetstouwers (bass) i Frederik Meuris (synths). In the interview, the band's guitarist Stijn Debontridder is talking about the beginning of the band, their greatest achievements, new song "Chain Reaction" and future plans.


The Rocket was found in 2009, but your career started developing very quickly eight years later when you released your song "Chain Reaction". Can you tell us something more about the beginning of the group and its first years?

Sure thing! The band actually started as a side project for (our singer) Tom and (our former synth player) Geoff. They used to be in another punk rock band called Gino's Eyeball, but they wanted to try something more… theatrical. So they started writing songs for a - I'm not joking - punk rock musical titled "The Incredible Ninja Attack". The logistics of that whole thing proved to be a bit much, so the idea was scrapped but the guys kept playing and writing and (long story short) The Rocket was born. Some band members (like myself) where added, and pretty soon after forming we recorded a first, self-titled album in a small but great studio called The Penthouse.

As things usually do in the punk rock circuit, the ball started rolling from that point on. We quickly developed a reputation as a cool, energetic costume party band and thus landed a bunch of really cool shows in the BeNeLux.

Over the course of those first years, we experienced some line-up changes (all of which were amicable), but the core songwriters always stayed in the band. That provided a much needed basis of consistency; we even got away with changing singers for the last album we did before our break. Hans Roofthooft (singer for F.O.D.) did an album with us called "Not Everyone Grows Up To Be An Astronaut", which in turn landed us a spot at Groezrock, some national airplay in Belgium, and stuff like that.

About four years ago, after yet another exhausting line-up change, we decided to put the band on hold as for the first time, we felt we lost a bit of our "essence". Luckily the break we took rekindled the fire and then some. And now here we are!

"Chain Reaction" is a song about ending up a relationship and putting the blame on each other. When did you come up with the idea of writing this song? Is it based on your life experience?

The better part of Chain Reaction was written by Geoff, the founding synth player of the band who hasn't been playing with us for a long time but who's always been a great supporter. I think all of our albums so far had at least one song written by him. So anyway, he provided the basis of the lyrics on which we built - the song's true meaning might have been lost on us too and I think that might be one of the things that makes the song stand out - some sort of general resonance in the lyrics.

That being said, "Chain Reaction" could very well not be a love song at all. I know it wouldn't be the first song we wrote that has a way deeper layer once you actually start reading the lyrics.

Your favourite artists and musical inspirations are rock bands Motion City Soundtrack and Weezer, as well as top pop stars Katy Perry and Taylor Swift. How do you combine these two different genres? Is it difficult?

It all boils down to the fact that we like good music. And good music can be found in any genre. Though our love for punk rock unites us we have a few metalheads in the band, and a few pop lovers. We never try to mimic a style of music based on the artists we like, but basically we want to make great pop songs that have an edge to them, a soul so to speak.

From a more technical point of view, we strongly believe that any song should work with one or two acoustic guitars, and a voice or two. If the core of a track doesn't keep up in that setting, it's simply not a good track to our ears (electronic music or death metal withstanding). Also, punk rock and straight up pop have way more in common than one might think: similar arrangements, structures, often even instruments (though they're used differently), vocal patterns and harmonies… it’s all a matter of putting the pieces of the puzzle together in this or that style.


In 2013 you had an opportunity to perform on Groezrock, Europe's biggest punk rock festival. What are your memories from this amazing event? How did people react to your music?

I remember it being really, really cold in the morning. And I remember standing on the empty stage with a hot coffee (we were up first so arrived before the doors opened) thinking "fuck yeah". But seriously though, it was amazing. We had the honour of playing the main stage, so the tent and stage itself were really big. And to our own amazement, the place was pretty packed by the time we actually struck our first chords. From that point on it's all a big haze for me personally, as I tend to get "in the zone" on stage.

I guess that apart from being musicians, you also have other hobbies and favourite activities. How do you spend your free time, when you are not working in the studio or playing gigs?

Music takes up a big part of our free time (and it's actually my job too) because we take it seriously. A lot of time goes into rehearsing and writing songs. We took a break from writing while we were recording the album, but ever since we've been back at it.

Some of us also run an independent label, Thanks But No Thanks Records. So I guess when we're not doing something that involves music, we're not in our free time. Or we're watching "Rick & Morty".

Jos is into a bunch of sports too, and Bastiaan plays in three different bands (in vastly different genres, one of them being quite big in Belgium) so he doesn't have that much free time left in the first place.

We love the lives we're leading though. Music is a luxury for so many people - there's so many kids paying money for tickets to go see bands play, paying money to buy or stream albums, and all that. We're just so happy to be on the other side of that, to be in a position where we can send our creativity into the world. If that takes up some of our time, so be it because we can't think of a better way to be spending our time.

"Chain Reaction" is the first single from your upcoming album which is scheduled to be released in April 2018. What can we expect from this record - more songs like "Chain Reaction" or something completely different as well? Are there any plans for a European tour?

There's going to be about 12 songs on the album, ranging from fast punk rock to Weezer-eque powerpop, but all with an undeniable Rocket sound. We'll be releasing two more tracks over the next few months so I guess those will provide some insights in the sound of the album. I know we can't wait for people's reactions, as "Chain Reaction" received such a warm reception.

As far as touring goes: there's a lot in the works. We have about 10 shows planned in Belgium alone over the next few months, and we’ll be heading out with F.O.D. this spring and fall for a tour package called Paper Planes Tour 2018. We plan to get started on some shows down south (France and Spain, to be precise) later this year too. Ample plans, but for now we're focusing on finishing up the album!


If you want to learn more about The Rocket, please visit their official website:
https://www.facebook.com/hiwearetherocket/

Wywiad z The Rocket

The Rocket to pochodzący z Belgii zespół pop-punkowy założony w 2009. Dotychczas wydali dwa albumy „The Rocket” i „Not Everyone Grows Up To Be An Astronaut”, a w kwietniu 2018 ukaże się ich kolejny krążek. Występowali między innymi na prestiżowym punkrockowym festiwalu Groezrock w 2013. W skład grupy wchodzą: Tom de Ridder (wokal), Stijn Debontridder (gitara), Bastiaan Jonniaux (perkusja), Joris Goetstouwers (gitara basowa) i Frederik Meuris (syntezatory). W wywiadzie gitarzysta grupy Stijn Debontridder opowiada o początkach kapeli, jej największych osiągnięciach, nowej piosence „Chain Reaction” i planach na przyszłość.


Zespół The Rocket powstał w 2009, ale dopiero po ośmiu latach wasza kariera prawdziwie się rozwinęła - wydaliście bowiem utwór „Chain Reaction”. Czy moglibyście opowiedzieć coś więcej na temat początków grupy i pierwszych latach jej istnienia?

Oczywiście! Zespół narodził się jako side-project naszego wokalisty Toma i Geoffa od syntezatorów. Byli członkami innego zespołu punkrockowego Gino’s Eyeball, ale chcieli spróbować czegoś bardziej… teatralnego. Zaczęli więc pisać piosenki do – nie żartuję – punkrockowego musicalu o nazwie „The Incredible Ninja Attack”. Przerosła ich jednak logistyka tego projektu, więc go zarzucili. Niemniej jednak chłopaki nadal grali i pisali, i tak w dużym skrócie narodziło się The Rocket. Niektórzy członkowie kapeli (jak choćby ja) dołączyli trochę później i wkrótce nagraliśmy nasz pierwszy album „The Rocket” w małym, ale wspaniałym studiu The Penthouse.

Jak to zwykle bywa z różnymi rzeczami w punk rocku, od tego czasu wszystko zaczęło się rozkręcać. Szybko zapracowaliśmy sobie na reputację fajnej i energetycznej kapeli rodem z balów przebierańców. Tym sposobem załapaliśmy się na kilka niesamowitych koncertów na terenie Beneluxu.

Przez kolejnych pięć lat doszło do kilku zmian w składzie (wszystkie odbyły się w przyjaznej atmosferze), ale główni tekściarze pozostali w kapeli. Dało to nam bardzo potrzebny element stabilności. Poradziliśmy sobie nawet ze zmianą wokalisty przy ostatnim albumie, który zrobiliśmy przed przerwą w występach. Hans Roofthooft (wokalista F.O.D.) nagrał z nami krążek „Not Everyone Grows Up To Be An Astronaut”, który w rezultacie zapewnił nam miejsce na Groezrock, w kilku belgijskich stacjach radiowych i inne tego typu rzeczy.

Jakoś cztery lata temu po ponownej męczącej zmianie składu pierwszy raz podjęliśmy decyzję o zawieszeniu działalności grupy - czuliśmy, że straciliśmy naszą „esencję”. Na szczęście przerwa, którą sobie zrobiliśmy na nowo rozpaliła w nas ogień. I teraz znów jesteśmy gotowi do działania!

„Chain Reaction” to piosenka o zakończeniu związku i zrzucaniu za to na siebie winy. Kiedy wpadliście na pomysł napisania tego utworu? Czy opiera się na waszych życiowych doświadczeniach?

Większa część „Chain Reaction” została napisana przez Geoffa, odpowiadającego za syntezatory w pierwotnym składzie, który od dłuższego czasu już z nami nie gra, ale cały czas nas wspiera. Myślę, że wszystkie nasze dotychczasowe albumy miały przynajmniej jedną napisaną przez niego piosenkę. Tak więc stworzył on bazę liryczną, na której dalej budowaliśmy - prawdziwe znaczenie piosenki pewnie zostało już zatracone. Myślę, że to może czynić ten utwór wyjątkowym - ma ona dość ogólny wydźwięk.

Tak właściwie „Chain Reaction” mogłoby nawet wcale nie być miłosną piosenką. Nie jest to zresztą pierwsza napisana przez nas piosenka, która ma głębsze dno, gdy dokładniej wczytasz się w słowa.

Waszymi ulubionymi artystami i muzycznymi inspiracjami są kapele rockowe Motion City Soundtrack i Weezer, ale również czołowe gwiazdy pop Katy Perry i Taylor Swift. Jak łączycie te dwa całkiem różne gatunki? Czy to trudne?

To wszystko sprowadza się do faktu, że lubimy dobrą muzykę. A taką można odnaleźć w każdym gatunku. Chociaż łączy nas miłość do punk rocka, mamy w kapeli kilku metalowców i kilku miłośników muzyki pop. Nigdy nie staramy się kopiować muzycznego stylu ulubionych artystów, po prostu chcemy tworzyć dobre popowe piosenki z duszą, które będą miały z nimi pewną więź.

Z bardziej technicznego punktu widzenia mocno wierzymy w to, że każdy piosenka może działać z jedną lub dwoma gitarami akustycznymi oraz jednym lub dwoma głosami. Jeżeli rdzeń utworu nie współgra z oprawą, po prostu nie nadaje się to do słuchania (jak choćby połączenie elektroniczna muzyka i death metal). Ponadto punk rock i prawdziwy pop mają ze sobą więcej wspólnego niż może wam się wydawać: podobne aranżacje, struktury, często nawet instrumenty (chociaż inaczej używane), warstwy wokalne i zharmonizowanie… To wszystko jest kwestią odpowiedniego układania puzzli w takim czy innym stylu.


W 2013 mieliście okazję wystąpić na Groezrock, jednym z większych punkrockowych festiwali w Europie. Jakie są Twoje wspomnienia z tego niesamowitego wydarzenia? Jak ludzie zareagowali na waszą muzykę?

Pamiętam, że rano było bardzo, bardzo zimno. Pamiętam też stanie na pustej scenie z gorącą kawą (graliśmy pierwsi, więc przyjechaliśmy przed otwarciem bramek) z myślą „fuck yeah”. Szczerze mówiąc, to było niesamowite. Mieliśmy zaszczyt grać na głównej scenie, więc podobnie jak sam namiot była to ogromna przestrzeń. Ku naszemu zaskoczeniu miejsce było całkiem zatłoczone już kiedy zaczęliśmy grać. Co działo się dalej pamiętam jak przez mgłę, bo mam tendencję do zapominania o całym świecie, gdy jestem na scenie.

Domyślam się, że oprócz bycia muzykami, macie też inne zainteresowania i ulubione aktywności. Jak spędzacie swój wolny czas, kiedy nie jesteście w studiu i nie gracie koncertów?

Muzyka zajmuje bardzo dużą część naszego wolnego czasu (to właściwie również moja praca), bo traktujemy ją naprawdę serio. Większość czasu spędzamy na próbach i pisaniu piosenek. Mieliśmy przerwę od pisania w czasie nagrywania albumu, ale teraz znów do tego wróciliśmy.

Niektórzy z nas prowadzą też niezależną wytwórnię płytową Thanks But No Thanks Records. Tak więc myślę, że jeśli nie robimy czegoś związanego z muzyką, to po prostu nie mamy wtedy wolnego czasu. Albo oglądamy „Ricka i Morty’ego”.

Joe jest związany z różnymi sportowymi dyscyplinami, a Bastiaan gra w trzech różnych kapelach (o bardzo zróżnicowanym stylu, jedna z nich jest bardzo znana w Belgii), więc nie mają tak dużo wolnego czasu do zagospodarowania.

Mimo wszystko uwielbiamy styl życia, który prowadzimy. Dla wielu ludzi muzyka jest luksusem - bardzo dużo dzieciaków płaci za bilety, by zobaczyć ulubione zespoły, za kupowane lub ściągane przez internet albumy i inne podobne rzeczy. Cieszymy się z tego, że jesteśmy po drugiej stronie i możemy wysyłać naszą kreatywność w świat. Jeżeli to zajmuje sporą część naszego czasu, niech tak dalej będzie, bo chyba nie wymyślimy lepszej metody spędzenia naszego życia.

„Chain Reaction” jest pierwszym singlem z waszego nadchodzącego albumu, który ma się ukazać w kwietniu 2018. Czego możemy oczekiwać po tym krążku - więcej utworów w stylu „Chain Reaction” czy również czegoś zupełnie innego? Macie jakieś plany europejskiej trasy koncertowej?

Na naszym albumie znajdzie się około 12 piosenek od szybkiego punk rocku do powerpopu w stylu Weezer, ale niezaprzeczalnie będzie to typowe brzmienie The Rocket. W najbliższych miesiącach wypuścimy dwa nowe utwory, więc dadzą one pewien wgląd w ogólne brzmienie krążka. Nie możemy się doczekać reakcji ludzi, bo „Chain Reaction” dostało bardzo dobre recenzje.

Jeśli zaś chodzi o trasę koncertową - czeka nas sporo pracy. Na kolejnych kilka miesięcy mamy zaplanowanych 10 indywidualnych występów w Belgii. Planujemy też wyruszyć wiosną i jesienią w trasę Paper Planes Tour 2018. W tym roku planujemy też zacząć koncertować na południu Europy (konkretnie we Francji i w Hiszpanii). Plany są szerokie, ale na razie skupiamy się na skończeniu albumu!


Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat The Rocket, zajrzyjcie na ich oficjalną stronę:
https://www.facebook.com/hiwearetherocket/