wtorek, 11 grudnia 2018

Interview with Sasha Knezevic

Sasha Knezevic is a Serbian model who walked, amongst others, for Dolce&Gabbana and appeared on the covers of "Vogue" in Germany and Russia. He grew up in Vienna and before he became a model he had been playing basketball professionally for several years. He is also a talented modern artist whose works tell the story of transformation. In the interview, Sasha is talking about his memories from basketball, modeling career, artistic inspirations and fatherhood.


Before you started your modeling career, you were a basketball player in an Italian club Pallacanestro Varese. Can you tell us something more about your sport experience? What were your biggest achievements in basketball?

Signing my first professional contract with 18 years of age was a dream come true and it changed my life. My basketball career was cut short due to an injury and it was the hardest lesson to learn to accept that. Basketball was my biggest passion, but also a great teacher. It taught me how to play not only on the court but also in life. That game also opened many doors for me and looking back everything I do goes back to basketball.


You have been a model for twelve years - you walked for Dolce&Gabbana, took part in Gap, H&M, DKNY and Massimo Dutti campaigns, appeared on the covers of German and Russian "Vogue" and many more. How did you become involved in modeling and what is the most exciting thing in it for you?

My basketball agent and mentor had an idea to work on my image and he believed I could model and that it would help my basketball career too. I never thought that modeling will turn into a "full time" job for more than a decade now. The most exciting thing about modeling is the adventure, the traveling, living in different cities, meeting new people and making money while doing it.

As a model, you had a chance to visit Poland many times, for example as a guest member of Polish "Top Model" jury and for various photoshoots. Do you have your favourite places in Poland?

I love Poland. It’s a country that has given me a lot and always welcomes me with open arms. Krakow is probably my favorite city, I find it incredibly romantic but also Warsaw is great. I think Polish people have a good sense of truth, are very creative and hard working.


Apart from being a model, you are also a gifted modern artist. I saw some of your works and they are really impressive. What kind of message do you want to share with people by your art?

Thank you. You have to invent yourself and reinvent yourself. My first series of self portraits was a story about an artist who created himself. There are many things I would love to express and art is a great tool for that but in the first place I play. I play with the canvas, the paper and the glue. My art is not so much about "a message", not even about the "final product art" as such but I see art rather as an activity that moves you forward and if it’s any good it has the power to transforms you, the artist and the viewer...

How can you describe your main sources of artistic inspiration and who are your favourite artists?

The main inspiration is my inner life, transforming the experiences I had, the different lives I lived and roles I played. I love the art of Jean-Michel Basquiat, Andy Warhol, René Magritte, Banksy, Egon Schiele, the writings of Charles Bukowski, the movies of Emir Kusturica, the music from my country but also sport plays a big role and inspires me constantly. I recently did a collage series on Michael Jordan, for me still the greatest sportsman ever lived.

You are a Serb, but you were born and grew up in Vienna. What characteristics do you share with the stereotypical Serb and the stereotypical Austrian?

Serbs are warriors and passionate people, they can't be controlled easily, there is some kind of wildness and truthfulness in them. They have a great sense of humor, in the darkest times they find a way to laugh and even when they cry they find a way to sing through their tears… Austrians are sarcastic but can also be very direct. I probably have a bit of both sides in me but also Italy has influenced me a lot, that's probably where my flirty side comes from :)

(Photo: Zoran Jelenic)

Recently you became a father. Did fatherhood change your character and attitude to life in any way?

Yes, a lot. Besides of being one of the most beautiful experiences one can have it comes with a responsibility and you start to show interest in a lot of things that you just didn’t care before. Like vaccinations for example… But it also boosted my motivation to work and provide for the family. Suddenly there is this little human that is more important than anything else. More important than yourself. And that's a great feeling.

How can you describe your main aims and plans for the foreseeable future?

Change is on the way. Inventing and reinventing myself is the game I like to play.


If you want to learn more about Sasha Knezevic and his art, please visit his official website:
https://www.sashaknezevic.org/
https://www.instagram.com/sasha_knezevic/

Wywiad z Sashą Knezevicem

Sasha Knezevic jest serbskim modelem, który szedł w pokazach takich marek jak Dolce&Gabbana i pojawił się na okładkach „Vogue’a” w Niemczech i Rosji. Dorastał w Wiedniu i zanim został modelem przed kilka lat profesjonalnie grał w koszykówkę. Sasha jest również utalentowanym współczesnym artystą, którego prace opowiadają o ciągłej przemianie. W wywiadzie opowiada o swoich wspomnieniach związanych z koszykówką, karierze w modelingu, artystycznych inspiracjach i ojcostwie.


Zanim zacząłeś swoją karierę w modelingu, byłeś koszykarzem we włoskim klubie Pallacanestro Varese. Czy mógłbyś opowiedzieć więcej o swoich sportowych doświadczeniach? Jakie są Twoje największe osiągnięcia w grze w kosza?

Kiedy w wieku osiemnastu lat podpisałem pierwszy profesjonalny kontrakt, było to dla mnie spełnieniem marzeń, które zmieniło moje życie. Moja kariera koszykarska została jednak szybko zakończona przez kontuzję. Pogodzenie się z tym było dla mnie najtrudniejszą życiową lekcją. Koszykówka była moją największą pasją, ale i wspaniałą nauczycielką. Nauczyła mnie jak grać, nie tylko na boisku, ale i w życiu. Ta gra otworzyła mi wiele drzwi i patrząc wstecz, wszystko, co teraz robię, ma swoje korzenie w koszykówce.


Jesteś modelem już od dwunastu lat - między innymi szedłeś w pokazie Dolce&Gabbana, brałeś udział w kampaniach Gap, H&M, DKNY i Massimo Dutti oraz pojawiłeś się na okładkach niemieckiego i rosyjskiego „Vogue’a”. Jak stałeś się częścią modelingu i co jest dla Ciebie najbardziej ekscytujące w tym zawodzie?

Kiedy jeszcze byłem koszykarzem, mój agent i mentor miał pomysł, żeby wypracować mój wizerunek i uważał, że bycie modelem mogłoby mi pomóc w rozwoju kariery koszykarza. Nigdy nie sądziłem, że modeling stanie się moją pracą „na pełen etat” przez dłużej niż dekadę. Najbardziej ekscytującą rzeczą w modelingu jest przygoda, podróżowanie, życie w różnych miastach, spotykanie nowych ludzi i do tego zarabianie na tym pieniędzy.

Jako model miałeś szansę odwiedzać Polskę wiele razy, między innymi jako gościnny członek jury polskiego „Top Model” i na potrzeby różnych sesji zdjęciowych. Masz swoje ulubione miejsca w naszym kraju?

Uwielbiam Polskę. To kraj, która dał mi bardzo wiele i zawsze wita mnie z otwartymi ramionami. Kraków jest chyba moim ulubionym miastem, jest tu naprawdę romantycznie, ale Warszawa też jest świetna. Myślę, że ludzie z Polski są bardzo szczerzy, kreatywni i pracowici.


Oprócz bycia modelem jesteś również utalentowanym współczesnym artystą. Widziałem kilka Twoich prac i naprawdę robią wrażenie. Jakim przekazem chciałbyś się podzielić z ludźmi przez swoją sztukę?

Dziękuję. Musisz skomponować siebie i cały czas odkrywać się na nowo. Moja pierwsza seria autoportretów była opowieścią o artyście, który stworzył siebie. Jest bardzo wiele rzeczy, które chciałbym wyrazić i sztuka jest do tego wspaniałym narzędziem. Przede wszystkim jednak gram. Gram z płótnem, papierem i klejem. Moja sztuka nie opiera się aż tak na „przekazie”, nawet nie na „finalnym produkcie sztuki” jako takim. Postrzegam ją raczej jako aktywność, która posuwa cię do przodu i jeżeli jest dobra, ma moc zmienić ciebie, artystę i odbiorcę...

Jak mógłbyś opisać swoje głównie źródła artystycznej inspiracji i kim są Twoi ulubieni artyści?

Moją główną inspiracją są moje wewnętrzne przeżycia, przekształcanie minionych doświadczeń, różnych żyć, którymi żyłem i ról, które odgrywałem. Uwielbiam sztukę Jean-Michela Basquiata, Andy’ego Warhola, René Magritte’a, Banksy’ego, Egona Schiele’a, twórczość literacką Charlesa Bukowskiego, filmy Emira Kusturicy oraz muzykę z mojego rodzinnego kraju. Sport również odgrywa w moim życiu dużą rolę i stale mnie inspiruje. Ostatnio zrobiłem serię kolaży związaną z Michaelem Jordanem, moim zdaniem największym sportowcem wszech czasów.

Jesteś z pochodzenia Serbem, ale urodziłeś się i wychowałeś w Wiedniu. Jakie cechy charakteru dzielisz ze stereotypowym Serbem, a jakie ze stereotypowym Austriakiem?

Serbowie są wojownikami i łatwo ulegają namiętnościom, trudno ich kontrolować, jest w nich swego rodzaju dzikość i prawdziwość. Mają zarazem niesamowite poczucie humoru. Nawet w najtrudniejszych chwilach znajdują sposób, by się śmiać i nawet gdy płaczą, potrafią śpiewać przez łzy… Austriacy są z kolei sarkastyczni, ale umieją też być bardzo bezpośredni. Przypuszczam, że ja mam w sobie trochę z obydwu narodów, ale również Włochy bardzo na mnie wpłynęły i stąd pewnie moje flirciarstwo :)


Niedawno zostałeś ojcem. Czy ojcostwo wpłynęło jakoś na zmianę Twojego charakteru i podejścia do życia?

Tak, bardzo. Oprócz tego, że jest to jedno z najpiękniejszych doświadczeń w życiu człowieka, wiąże się ono z dużą odpowiedzialnością. Zaczynasz myśleć o wielu rzeczach, które wcześniej cię nie interesowały. Przykładem są tu szczepienia… Ale to również zwiększyło moją motywację do pracy, by zapewnić rodzinie to, co ważne. Nagle pojawia się ta mała ludzka istotka, która jest ważniejsza niż wszystko inne. Ważniejsza od ciebie. I to jest cudowne uczucie.

Jak mógłbyś opisać swoje główne cele i plany na najbliższą przyszłość?

Zmiana wisi w powietrzu. Budowanie siebie i odkrywanie na nowo jest grą, w którą dalej chcę grać.


Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat Sashy Knezevica i jego sztuki, zajrzyjcie na jego oficjalną stronę:
https://www.sashaknezevic.org/
https://www.instagram.com/sasha_knezevic/

poniedziałek, 19 listopada 2018

Wywiad z Kamilem Kuroczko

Kamil Kuroczko jest pochodzącym z Tarnobrzega tancerzem, posiadającym najwyższą klasę taneczną „S” w stylu latynoamerykańskim i najwyższą klasę krajową „A” w tańcach standardowych. Ukończył kurs instruktora rekreacji ruchowej i kurs trenera personalnego oraz był finalistą Mistrzostw Polski Polskiego Towarzystwa Tanecznego. Razem z partnerką Sarą Janicką są mistrzami Polski i świata w Showdance Latin. Popularność przyniósł Kamilowi udział w programie „Dancing with the Stars. Taniec z gwiazdami”, gdzie partnerował Honoracie Skarbek, Sylwii Juszczak, Magdalenie Lamparskiej i Joannie Opozdzie. Ostatnio mogliśmy go z kolei oglądać w parze z Sarą Janicką w programie „World of Dance”. W wywiadzie Kamil opowiada o początkach swojej kariery tanecznej, tanecznych inspiracjach, pracy z młodzieżą, przygodzie z aktorstwem, koszykówce i planach na przyszłość.


Zakochałeś się w tańcu dość późno, bo w wieku 16 lat, a obecnie posiadasz najwyższą klasę taneczną „S” w stylu latynoamerykańskim i najwyższą klasę krajową „A” w tańcach standardowych. Kiedy i w jakich okolicznościach po raz pierwszy poczułeś, że chcesz związać z tą pasją całe swoje życie? 

Pamiętam jedną sytuację, kiedy wróciłem do domu po pierwszych zajęciach w ramach kursu tańca, na który uczęszczałem. Od razu po powrocie z zajęć zacząłem powtarzać kroki przed dużym lustrem w przedpokoju. Szło mi okropnie i myliłem taniec z tańcem, ale spędziłem na powtarzaniu tych trzech kroków na krzyż z półtorej, może dwie godziny (trudno nauczyć się więcej podczas godziny zajęć). Już wtedy dawało mi to wielką frajdę. Tak więc od pierwszego spotkania wkręciłem się w taniec na maksa.

Kilkakrotnie brałeś udział w półfinałach i finałach Mistrzostw Polski Polskiego Towarzystwa Tanecznego i Federacji Tańca Sportowego. Jaka atmosfera panuje na tego typu konkursach i jak wspominasz swój udział w mistrzostwach? 

Turnieje tańca rangi mistrzowskiej czy nawet mniejszej lub festiwale tańca zwykle wiążą się z ogromną presją i stresem, więc jeżeli chodzi o nastrój tancerzy panuje pełne skupienie i koncentracja. Między tancerzami odbywają się co najwyżej krótkie rozmowy oraz wymiana spojrzeń i uścisków. Każdy z nas przygotowuje się bardzo długo do tego, żeby wywalczyć te tytuły, więc jest to dla nas sprawa wielkiej wagi. Wszyscy biorą to bardzo na serio, aczkolwiek są osoby, które na stres reagują tak, że świetnie się bawią. Wszystko zależy zresztą od turnieju i miejsca. Im wyższa ranga, tym bardziej spięci są tancerze, potem jednak uwalniają tę energię na parkiecie. Widownia to głównie rodzice i znajomi uczestników, którzy też się stresują, widząc jak konkurują ich znajomi. Myślę, że ten koktajl emocjonalny napięcia i zabawy jest tym, co najbardziej przyciąga ludzi na występy. Oczywiście są jeszcze sponsorzy i zaproszeni goście, którzy zasiadają w wygodnych miejscach w lożach.

W swojej tanecznej karierze miałeś okazję uczyć się nie tylko od polskich, ale i od zagranicznych mistrzów tańca. Kto zrobił na Tobie największe wrażenie i czy polskie podejście do tańca mocno różni się od nauki w innych krajach? 

To bardzo ciekawe pytanie. Myślę, że wszystko zależy od człowieka, z którym się spotykasz. Mamy w Polsce niesamowitych tancerzy, wielkie gwiazdy i wielkie nazwiska jak Michał Malitowski, Iwona Golczak, Marek Fiksa czy Kinga Jurecka w tańcach latynoamerykańskich, a w standardowych Justyna Hawkins, Małgorzata Garlicka, Lech Romankiewicz i Piotr Kiszka. Są to legendy, z którymi miałem kontakt. Ich podejście i wiedza niewiele różnią się od tego, co można otrzymać od nauczycieli-tancerzy za granicą. Na pewno jednak każdy tancerz przekazuje nam swój własny, indywidualny punkt widzenia na taniec. Miejsce, z którego pochodzisz i to, gdzie się uczyłeś, mają znaczenie, bo zmieniają perspektywę. Anglik inaczej będzie opowiadał o tańcu niż Włoch, Irlandczyk czy Polak. Wszyscy możemy się spotkać w Londynie, Hongkongu czy Los Angeles, ale tak naprawdę każdy opowiada o swoich własnych doświadczeniach i myślę, że to jest najciekawsze.

Sam jesteś obecnie instruktorem tańca w ramach programu PRO-AM w Egurrola Dance Studio i prowadzisz zajęcia taneczne na wakacyjnych obozach młodzieżowych. Jakim jesteś nauczycielem - surowym czy raczej wyrozumiałym? 

Trudno powiedzieć - zależy od tego czy ktoś mnie wkurzy, czy nie. Jak mnie ktoś wkurzy, to będę wymagający, ale staram się naprawdę profesjonalnie i ludzko podchodzić do uczenia. Pamiętam jak wyglądały moje początki i jak były ciężkie, dlatego mam dużo empatii do innych ludzi, którzy chcą się nauczyć tańczyć. Tak więc na pewno jestem cierpliwy albo przynajmniej słyszę o tym, że jestem bardzo cierpliwy jako nauczyciel.

Wspomniałem o Twojej pracy z młodzieżą. Czy Twoim zdaniem młodzi ludzie, niezwiązani na co dzień z tańcem, mają poczucie rytmu? 

Poczucie rytmu jest tylko jednym z wielu aspektów tego, jak mamy rozwinięty zmysł słuchu. Można słyszeć melodię, tempo, tembr czy barwę, a dopiero potem rytm. Jeśli jednak chodzi o to najprostsze poczucie rytmu, czyli słyszenie metronomu i tempa, to myślę, że generalnie młodzi ludzie to mają. Dzieciaki wszędzie noszą teraz głośniki i słuchawki. Dzisiaj muza jest dużo bardziej dostępna niż kiedyś. Oczywiście można rozwijać tę umiejętność i wtedy słyszymy dużo więcej.

Popularność przyniósł Ci udział w programie „Dancing with the Stars. Taniec z gwiazdami”, gdzie tańczyłeś m.in. z Sylwią Juszczak i Magdaleną Lamparską. Masz jakiś swój ulubiony moment z tego programu, który szczególnie zapisał Ci się w pamięci? 

Takich momentów jest mnóstwo. Ten program jest jedną wielką przygodą - bardzo wymagającą, ale taką, którą zapamiętuje się na całe życie. Z każdą partnerką miałem takie pamiętne momenty, każda z nich była wyjątkowa i włożyła dużo serca w to, co działo się na parkiecie. Mogłem z bliska obserwować, jak walczą ze swoimi demonami, żeby zwalczyć stres i strach przed występem tanecznym przed publicznością.


W swoim życiu miałeś też przygodę z aktorstwem - grałeś przyjaciela Eugeniusza Bodo Witka w musicalu „Bodo”, a niedługo zobaczymy Cię w serialu „Stulecie winnych”. Planujesz dalej rozwijać się jako aktor czy ograniczasz się do okazjonalnych występów? 

To prawda, mam okazję gdzieś pogrywać, bo aktorstwem raczej tego nie nazwę. Mogę raczej powiedzieć, że jest to odgrywanie ról, głównie związanych z tańcem. W serialach i innych produkcjach są potrzebni tancerze, którzy mają troszeczkę więcej wiedzy na temat pracy przed kamerą. Korzystam więc z sytuacji, w których jest takie zapotrzebowanie. Oczywiście wszystko zależy od tego, jaka to będzie propozycja i jak dużo czasu, zaangażowania i poświęcenia będzie ode mnie wymagała. Moje plany są jednak głównie związane z tańcem, bo w tym czuję się najmocniej. Zobaczymy, może jak skończę karierę taneczną będzie można myśleć coś dalej.

Odpowiadasz między innymi za choreografię do teledysku Eweliny Lisowskiej „W sercu miasta” (sam w nim zresztą wystąpiłeś) i „Juice” Sary Boruc-Mannei. Łatwo współpracuje się z gwiazdami - wspólnie ustalacie układ czy raczej zdają się na Twoją intuicję?

Praca nad choreografiami do klipów czy eventów na zamówienie polega głównie na tym, żeby skupić się na przekazie. Na tym, co chcemy przekazać widzom przez taniec, choreografię i ruch sceniczny. Kiedy już to ustalimy, zaczyna się moja ulubiona zabawa, czyli kreatywne szukanie sposobów na zrealizowanie tego przekazu. Praca z Eweliną była super - fajna dziewczyna, która wie, czego chce. Z Sarą Boruc tak samo - profesjonalne podejście. Dziewczyny piękne i do tego rewelacyjnie się ruszają. Sama przyjemność.

Zanim zacząłeś karierę taneczną, przez kilka lat trenowałeś koszykówkę w klubie Siarka Tarnobrzeg. Nadal zdarza Ci się grywać w kosza? 

Niestety, ale brak czasu i totalne poświęcenie się temu, co robię teraz, nie pozwala mi na to, żeby porzucać sobie trójeczki czy osobiste. Jak tylko mam możliwość, a było kilka takich sytuacji, że jechałem gdzieś na koncert i widziałem, że gdzieś z boku chłopaki grają w kosza, to podbiegam do nich na chwilę chociaż po to, żeby złapać raz czy dwa razy piłkę i wrzucić ją w obręcz. Tęsknię za koszykówką bardzo, ale nie poświęcam się temu jakoś mocno.

Skoro mowa o sporcie, jako tancerz musisz dbać o sylwetkę i prowadzić zdrowy styl życia. Masz jakąś swoją specjalną dietę i pakiet pozatanecznych ćwiczeń dla zachowania formy? 

Można powiedzieć, że szewc w dziurawych butach chodzi, bo niestety nie dbam za bardzo o dietę. Oczywiście staram się jeść zdrowo, ale nie jest to profesjonalne trzymanie się przepisów i rzeczy, które powinienem jeść w odpowiednich godzinach. Mam jednak kilka zasad. Na pewno staram się pić dużo wody. Odzwyczaiłem się od wszystkich gazowanych i słodkich napojów i jest mi z tym bardzo dobrze. Piję czarną kawę, bo poznałem swój organizm na tyle, że wiem, że kompletnie nie mogę pić mleka. Tak więc wszystkie rzeczy związane z nabiałem od krówki odpadają. Poza tym staram się po prostu jeść wtedy, kiedy mój organizm krzyczy, że potrzebuje. Staram się też unikać cukru, bo to jest „biała śmierć”.

Jako tancerz jesteś zapewne szczególnie wrażliwy na muzykę. Jaki gatunek muzyczny darzysz największym sentymentem? 

Tak, muzyka to bardzo duża część mojego życia. Słucham wszystkiego od Zauchy i Banaszek po Disclosure i Empress Orchestra. Sam też szukam swojego miejsca w różnych dziedzinach muzyki, np. przez prostą produkcję muzyki na potrzeby moich show. Na pewno kiedyś będę chciał się tego lepiej nauczyć. Z gatunków muzycznych bardzo lubię smutną muzę. Może to śmiesznie brzmi, ale wprowadza mnie ona w stan melancholii, wycofania i izolowania, co daje mi się zrelaksować. Lubię też słuchać dobrych tekstów, więc na pewno takich artystów z górnej półki jak Republika, Kendrick Lamar czy Seal. 

Jesteś posiadaczem kilku tatuaży m.in. napisu „Pleasure” na klatce piersiowej. Czy mógłbyś opowiedzieć więcej o ich znaczeniu? 

Przez dłuższy czas nie potrafiłem w ogóle rozmawiać o moich tatuażach. Nawet jak moi znajomi pytali mnie o nie, to mówiłem, że to jest dla mnie i tyle. Powoli dojrzewam jednak do tego, żeby spokojnie o tym mówić. Napis na klatce „Pleasure” to tak naprawdę połowa przesłania i cały ten zabieg miał na celu troszeczkę pstryknąć w nos ludziom, którzy oceniają po okładce. Może sam tatuaż „Pleasure” nie jest zbyt ambitny, ale jest połączony z tym, co jest z tyłu, a z tyłu mam ukryty napis „Pain” - to dla mnie symbol dwóch stron monety. Ludzie widzą samą przyjemność i pozytywne strony, a na wszystko trzeba sobie ciężko zapracować.

Masz zamiar jeszcze się tatuować? 

Nie wiem. Na pewno chciałbym dokończyć w detalach to, co mam na plecach, czyli japoński miecz wakizashi. A co dalej? Nie wiem, zobaczymy. Zwykle tatuaże robiłem spontanicznie - w momencie, kiedy coś przychodziło mi do głowy, zaczynał się proces twórczy. Ziarno zostało zasiane. Nie mam kontroli, w którą stronę pójdzie projekt w mojej głowie. Kiedy uzna, że ewoluował do momentu, kiedy jest gotowy, bez znaku zapytania od razu bookuję sobie termin na sesję i robię tatuaż.

Jakie są Twoje plany, cele i marzenia do spełnienia w ciągu najbliższych kilku lat?

Niedługo czekają mnie festiwale w Wenecji i w Paryżu, a pod koniec listopada mistrzostwa Polski, które są dla mnie bardzo ważne, bo to moje ostatnie lata w tej kategorii wiekowej. Tak więc chcemy zdobyć jak najwyższą lokatę i utrzymać ją jak najdłuższy czas. Na pewno w przyszłym sezonie chciałbym zatańczyć finał Blackpool Dance Festival. Jest to bardzo odległy i odważny cel, ale plany muszą być odważne, bo inaczej nie ma co się po nie zabierać. Otworzyłem swoją działalność i będę chciał się uczyć, jak prowadzić ją w sposób najbardziej efektywny. Być może w przyszłym sezonie czekają mnie jakieś produkcje telewizyjne. Mówię „być może”, bo wszystko jest jeszcze w powijakach i rozmowy trwają. Zobaczymy, jak to będzie, ale na pewno tanecznym krokiem na salę, a potem czołgać się z niej do domu. Takie są plany. Może jeszcze wakacje? Przydałyby się.


Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat Kamila Kuroczko i jego działalności tanecznej, zajrzyjcie na jego oficjalną stronę:

niedziela, 11 listopada 2018

Rozmowa z Aleksym Komorowskim

Aleksy Komorowski jest młodym aktorem z Warszawy, który grał między innymi w polskim filmie „Dzień dobry, kocham cię!” i brytyjskim „SuperBob” oraz serialach „Cisza nad rozlewiskiem” i „Drogi wolności”. Od trzech lat występuje również w produkcjach rosyjskich. Ukończył Akademię Teatralną im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie, a w ramach wymiany studenckiej kształcił się w Giles Foreman Centre for Acting w Londynie. Aktorstwa uczył się też w szkole Lee Strasberga w Nowym Jorku. Aleksy nie skupia się jednak tylko na aktorstwie - jest założycielem firmy Mr.Tail, zajmującej się produkcją zabawkowych ogonów dla dzieci i dorosłych. W wywiadzie opowiada między innymi o początkach swojej działalności aktorskiej, pracy na planie zagranicznych produkcji, dokonaniach swoich przodków i nowym autorskim projekcie Dżungla.


Zanim zacząłeś studia na Akademii Teatralnej w Warszawie, byłeś studentem zarządzania. Jak zatem pojawiło się w Twoim życiu aktorstwo?

Szeroko pojęte aktorstwo cały czas było obecne w moim życiu. Uczestniczyłem w różnych szkolnych teatrzykach, ale nigdy nie wiązałem z tym przyszłości. Do pierwszego kroku w tym kierunku skłonił mnie mój kolega Piotrek, z którym studiowałem zarządzanie. To on namówił mnie, aby podejść do egzaminów wstępnych do Akademii Teatralnej. Jednak dopiero będąc w szkole, zacząłem się zagłębiać w sztukę aktorską.

Uczyłeś się aktorstwa nie tylko w Warszawie, ale też w szkole Lee Strasberga w Nowym Jorku i Giles Foreman Centre for Acting w Londynie. Dostrzegasz jakieś różnice w podejściu do aktorstwa w stosunku do Polski w tych dwóch krajach?

W każdym z tych miejsc podmiot pracy, czyli aktorzy, jest taki sam. W samej Akademii Teatralnej są różni profesorowie i każdy z nich daje ci różne wskazówki. Tak samo jest za granicą. Po prostu masz innych profesorów, którzy mają różne spojrzenia na zawód aktora i technikę. W Nowym Jorku zagłębialiśmy się w metodę Stanisławskiego, natomiast w Anglii mieliśmy większy nacisk na psychologię ruchu. Naszym mistrzem był tam Christopher Fettes, bardzo znany nauczyciel aktorstwa, jeden z założycieli Drama Centre w Londynie. Niesamowicie interesujący starszy pan, który szkolił szpiegów do MI6, bo był też zawodowym psychologiem. Kładł on duży nacisk na świadomość ruchów i gestów, które podświadomie wpływają na naszą psychikę. Co ciekawe, Anthony Hopkins wspomina, że był on dla niego inspiracją do stworzenia postaci Hannibala Lectera.

Jak wspomniałeś, aktorstwo często opiera się na wywoływaniu w sobie od wewnątrz rozmaitych uczuć i emocji. Domyślam się, że dla niektórych osób ze słabszą psychiką może to być ryzykowne. 

Ilość powtórzeń i ćwiczeń powoduje, że stajesz się w tym coraz lepszy i zyskujesz nad tym większą kontrolę. Wszystkiego nie można jednak kontrolować, bo musisz też pozwolić sobie siebie zaskoczyć lub znaleźć miejsce na improwizację. Jeżeli chodzi o wpływ aktorstwa na stan zdrowia psychicznego, to w moim przypadku nie jest zbyt duży. Staram się zawsze zachować zdrowy dystans i balans między życiem prywatnym a aktorstwem.

Z rosyjską aktorką Mashą Paley

Polscy widzowie najbardziej kojarzą Cię z komedii romantycznej „Dzień dobry, kocham cię!”, w której zagrałeś u boku Barbary Kurdej-Szatan. 

Nie sądzę, żeby polscy widzowie mnie z czegokolwiek bardzo kojarzyli. Osobiście staram się jak najmniej uczestniczyć w późniejszym życiu projektu, który już nakręciłem. Na każdym rynku, w Polsce, Anglii i Rosji, staram się czerpać jak najwięcej przyjemności z samej pracy na planie. „Dzień dobry, kocham cię!” kręciliśmy dwa, może trzy tygodnie, dlatego z Basią widzieliśmy się na planie tylko kilka razy, ale pracowało mi się z nią bardzo dobrze.

Nie da się ukryć, że komedia romantyczna nie jest zbyt ambitnym gatunkiem filmowym. 

To wszystko zależy, jak zostanie wykonana. Jeżeli jest świetny scenariusz i pomysł na film, a nie założenie przez producenta, żeby tylko jak najwięcej zarobić, to na pewno może stać się porządną, ciekawą produkcją. My aktorzy mamy bardzo mały wpływ na to, w czym ktoś nam proponuje uczestniczyć. To niestety jest w naszym zawodzie najsmutniejsze.

Mówisz, że nie chcesz uczestniczyć w późniejszym życiu swoich projektów. Czyli rozumiem, że nie chcesz być „więźniem” swoich ról?

Role, które odegrałem, są dla mnie przeszłością. Po zakończeniu produkcji moja głowa jest już w nowym projekcie, niekoniecznie aktorskim. To daje mi możliwość rozwoju i samorealizacji.

Po filmie „Dzień dobry, kocham cię” media próbowały zrobić z Ciebie amanta i celebrytę. Czy poczułeś jakoś rosnącą popularność?

Absolutnie nie. Chodzę swoimi ścieżkami, gdzie popularności raczej nie doświadczam. To zależy tylko od nas, czy chcemy żyć w świecie celebrytów, czy nie. Ja najbardziej cenię sobie to, że nadal mogę być sobą, nie myśląc, że jestem obserwowany. Chociaż zdarzają się też miłe chwile. Ostatnio podeszła do mnie młoda dziewczyna z Turcji i okazało się, że serial, w którym grałem, leciał akurat u nich w telewizji. Jednak są to zdarzenia bardzo rzadkie.

Niedawno mieliśmy okazję oglądać Cię w „Drogach wolności”, gdzie grałeś pół Polaka, pół Austriaka Ludwiga Grasnicka. Co sądzisz o swojej roli i tym serialu?

Praca na planie „Dróg wolności” była bardzo ciekawym doświadczeniem, bo miałem możliwość przenieść się w czasie o sto lat. Udział w projektach historycznych jest zawsze czymś niesamowicie ekscytującym, bo możemy poczuć się przez chwilę jak nasi przodkowie. Kończąc ostatni dzień zdjęciowy na planie, kończy się też moja praca przy projekcie. To co my widzimy podczas kręcenia zdjęć, nijak się ma do tego, co widzimy później na ekranie. Sceny są wycinane, montowane i dochodzi muzyka. Ja mogę powiedzieć tylko, że praca przy serialu była dla mnie samą przyjemnością, szkoda tylko, że tak krótką.

Serial „Drogi wolności” powstaje z myślą o nadchodzącym stuleciu niepodległości Polski. Czy miałeś w swojej rodzinie osoby, które brały udział w ważnych dla Polski wydarzeniach historycznych?

Tak, oczywiście. Ostatnio z moim bratem ciotecznym odkryliśmy, że nasz przodek po kądzieli (nasze mamy są siostrami z domu Frank) przyjechał z królową Boną do Polski w 1518 z Włoch (nie był więc Niemcem, jak wcześniej sądziliśmy), a w 1575 rodzina Frank otrzymała szlachectwo i herb Jelita. Z kolei mój pradziadek Jan Frank umarł w obozie koncentracyjnym, gdyż nie wydał gestapowcom swojego syna (Ksawerego) i mojej przyszłej babci (Haliny), którzy byli żołnierzami Armii Krajowej. Mój dziadek Ksawery Frank ps. Kiejstut brał zaś czynny udział w powstańczych akcjach podczas okupacji. Prawie natychmiast po wybuchu wojny związał się z konspiracyjnym ruchem oporu. Do czerwca 1944, czyli niespełna na dwa miesiące przed wybuchem powstania, dziadek doliczył się czternastu udanych akcji zbrojnych, między innymi na Wilhelma Boniusa, porucznika żandarmerii. Dziś jestem dumny, że w Muzeum Powstania Warszawskiego mogę oglądać jego zdjęcia. Później po wojnie został 11-krotnym mistrzem Polski w rajdach samochodowych. Został pochowany na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach, gdzie w jego pomnik zamontowano kierownicę. Co ciekawe, na planie filmu „Diablo”, który kręciliśmy w wakacje, ścigaliśmy się na tych samych torach, na których wygrywał wszystkie puchary.

Dziadek Aleksego Ksawery Frank w czasie rajdów samochodowych


Występowałeś między innymi w Chelsea Theatre w spektaklu „Kupiec Wenecki”. Jak wspominasz to doświadczenie?

Było to moje pierwsze zagraniczne przedsięwzięcie i nie ukrywam, że miałem wielką tremę  ze względu na granie Szekspira w języku angielskim. Dzięki wielkiej pomocy Gilesa Foremana i reszty obsady, która pomagała mi odnaleźć się w nowym obcym środowisku, praca w londyńskim teatrze była dużo bardziej komfortowa.

Później zagrałeś Carlosa w brytyjskim filmie „SuperBob”. Co najbardziej podobało Ci się na planie tej produkcji?

Grałem tam jedną scenę z Natalią Teną z „Gry o tron” oraz ze świetnym komikiem Brettem Goldsteinem. Do dziś wspominam z uśmiechem, jak cała ekipa była wyluzowana podczas pracy i podchodziła do wszystkiego ze spokojem, nie zważając na wielkie opóźnienia podczas kręcenia. Komedia „SuperBob” jest jedną z lepszych komedii romantycznych, jaką widziałem, i cieszę się, że mogłem dołożyć do niej małą cegiełkę.

Swego czasu mieszkałeś w Szanghaju. Co najbardziej zapadło Ci w pamięć z pobytu w Chinach? 

Kiedy studiowałem jeszcze na Uniwersytecie Warszawskim i SGH, moim marzeniem było przeprowadzić się do Chin i rozpocząć tam swój pierwszy biznes. W przeciwieństwie do innych moich kolegów zamiast importować towary z Chin wolałem stworzyć coś na ich rynek. Z tego też powodu wyjechałem do Szanghaju uczyć się języka i poznać ichniejszą kulturę i zwyczaje. Będąc w Azji, poznałem wielu wspaniałych przyjaciół, z którymi do dziś utrzymuję kontakt. Nie sądziłem, że ten wyjazd tak bardzo zmieni moje podejście do oceny zjawisk, które zachodzą na płaszczyznach politycznych i ekonomicznych na świecie. Widząc  niesłychane tempo rozwoju Kraju Środka i całej Azji, możemy dojść do wniosku, że Europa  już dawno przestała być pępkiem świata, a jedynie egzotycznymi peryferiami dla przybyszów ze Wschodu, którzy stanowią większość naszej populacji.

Znasz dobrze mandaryński. Chciałbyś kiedyś zagrać w produkcji Kraju Środka?

To jest na pewno jedno z moich marzeń. Nawet gdybym miał tam powiedzieć trzy-cztery zdania, byłoby to dla mnie wielkie przeżycie.

A poza Szanghajem masz jeszcze jakieś ulubione miejsca na świecie?

Londyn to mój drugi dom, w którym spędzam po Warszawie większość czasu w roku. Już na III roku Akademii Teatralnej zacząłem tam mieszkać w ramach wymiany studenckiej, a później tylko przylatywałem do Polski na egzaminy. Za każdym razem, kiedy tam jestem, czuję się jakbym żył innym życiem (mam tam innych przyjaciół, inne zajęcia w ciągu dnia, inne jedzenie, które jem na co dzień). Na przestrzeni ostatnich lat miałem okazję mieszkać jakiś czas w Paryżu, Mediolanie, Londynie, Szanghaju i Petersburgu (od trzech lat gram w Rosji). Skończyłem też katolickie liceum z internatem nad jeziorem Erie w Ohio w Stanach Zjednoczonych, gdzie do dziś staram się odwiedzać co jakiś czas moich licealnych znajomych. Pobyt za oceanem wiele mnie nauczył i pokazał drugą twarz Ameryki, która w przeciwieństwie do wielkich aglomeracji, jak np. Nowy Jork czy Los Angeles, jest dużo bardziej konserwatywna, zamknięta i do bólu republikańska.

Jesteś posiadaczem kilku tatuaży. Czy mógłbyś opowiedzieć coś więcej o ich znaczeniu?

Pierwszy tatuaż, który zrobiłem ma charakter kibicowski i związany jest z moim ukochanym klubem Legia Warszawa. Od dziecka mój tata jest kibicem Legii, dlatego nie mogło być inaczej i w moim przypadku. Na drugim mam atom połączony ze wszechświatem. Resztę tatuaży, które posiadam, i ich znaczenia jednak zachowam dla siebie.

W smoczej fabryce Mr.Taila

Jedną z Twoich pasji jest tworzenie ogonów Twojego autorskiego projektu w ramach firmy Mr.Tail. Na czym dokładnie polega ta działalność?

Mr.Tail powstał dwa lata temu i jest to firma szyjąca ogony dla dzieci i dorosłych. Ogony smocze, dinozaurów i syrenek do zakładania na co dzień i na specjalne okazje. Firma powstała z miłości do wygłupów i szaleńczych zabaw. W dużym skrócie jest to marka dla urwisów, psotników, rycerzy i księżniczek. Chciałem, żeby to była rzecz, która będzie dawać ludziom uśmiech na twarzach. Ogony są bardzo efektowne, poruszają się jak prawdziwe, a wbrew pozorom są super łatwe w zakładaniu. Projekt tak się rozrósł, że sprzedajemy ogony do wielu sklepów na całym świecie, a w smoczej fabryce mamy już 13 różnych modeli. Zostaliśmy też najlepszą zabawką w Orange County w Kalifornii po 2-3 miesiącach od otwarcia. Zapraszają nas do różnych telewizji, a później ludzie się dziwią, bo mnie kojarzą, ale nie wiedzą skąd. Najpierw przychodzę do „Pytania na Śniadanie” z ogonami, a potem chcą mnie zaprosić w sprawie „Dróg wolności”. Odpowiadam, że dziękuję, ale już byłem (śmiech). Z ogonami...

Teraz z kolei moim nowym oczkiem w głowie jest projekt Dżungla. Będzie to kraina dla dzieci, w której odbywać się będą warsztaty artystyczne, przede wszystkim teatralno-wokalno-taneczne, dla najmłodszych. Mamy cały koncept na tę placówkę rozrywkowo-dydaktyczną. W ciągu tygodnia zajęcia, a w weekendy urodziny, uroczystości i przyjęcia dla dzieci. Wszystko będzie zaaranżowane w klimacie dżungli, gdzie odgłosy zwierząt i ukryte tajemne przejścia dla dzieci będą pomagały w oderwaniu się od codziennej szarości oraz rozwijały naszą wyobraźnię. W połowie sierpnia 2019 planujemy otworzyć Dżunglę, żeby we wrześniu ruszyć pełną parą. Nasza magiczna przestrzeń około 1000 metrów będzie miała miejsce przy Saskiej Kępie, osiem minut z centrum Warszawy.

W Polsce widok dorosłej osoby z ogonem może budzić lekkie zdziwienie i konsternację. Dużo dostajesz zleceń z Polski?

Połowa zamówień jest z Polski, a połowa z zagranicy. W Polsce dorośli kupują ogonki głównie dla dzieci, a za granicą mamy wiele zamówień ogonów dla dorosłych (na Burning Mana, Halloween, Coachellę i inne zwariowane festiwale). Ten ogon się z tyłu merda, więc psy na niego też reagują. Dzieciaki dotykają, a dziewczyny łapią. To coś tak śmiesznego i absurdalnego, że ludzie mają do tego przeważnie pozytywny stosunek.

Jakie są Twoje ulubione gatunki muzyczne?

Ostatnio byłem na koncercie Gorana Bregovicia. Bardzo lubię bałkańską muzykę, mam dobrych znajomych z tej części Europy i bardzo podoba mi się ich wewnętrzna energia. Uwielbiam też twórczość Roberta Milesa i chciałbym puszczać ją wieczorami w Dżungli. Często jako dziecko słuchałem utworu „Children” i wydawało mi się wtedy, że jestem gdzieś w magicznej krainie.

Robisz bardzo wiele różnych ciekawych rzeczy w różnych dziedzinach. Czy mógłbyś podsumować w skrócie swoje plany na przyszłość?

Plany na przyszłość to Dżungla, zdjęcia do filmu Joanny Szymańskiej oraz dwóch seriali produkcji polskiej i izraelsko-rosyjskiej. Obecnie jednak przede wszystkim załatwiam sprawy związane z Dżunglą, do której mam nadzieję niedługo Was zaproszę ;)


Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat Aleksego Komorowskiego i jego działalności, zajrzyjcie na jego oficjalną stronę:
http://mrtail.com/
https://www.instagram.com/aleksykomorowski/

czwartek, 1 listopada 2018

Interview with Emily Warren

Emily Warren is an American singer and songwriter, known for working with such artist as Shawn Mendes, Dua Lipa, Sean Paul and The Chainsmokers. She started writing songs when she was 10 and as a teenager she was a member of the band Emily Warren & the Betters. In 2015 she graduated from The New York University Tisch School of the Arts. On 5 October 2018 she released her debut solo album "Quiet Your Mind", which is promoted by a single "The Point". In the interview, Emily is talking about the beginning of her career, working with The Chainsmokers, her solo album and musical inspirations.

(Photo: David O'Donohue)

You started your musical career from being a vocalist and guitarist of the band Emily Warren & the Betters, with whom you released an EP "The Betters". When and how did you fall in love with music and what are your favourite memories from the early stages of your career?

I fell in love with songwriting from my piano teacher because she wrote songs. So after each lesson, she'd play me a song she had written. Then my mind started going, and I realized that I could write music, too. And when I was in middle school, my dad encouraged me to record some songs I had written. One thing led to another and I started a band we played together all throughout high school and eventually went to NYU.

After Emily Warren & the Betters disbandment, you became a songwriter for such artists as Jessie J, Shawn Mendes, Dua Lipa and The Chainsmokers. What is the most difficult thing about writing a song for another artist and what does this songwriting process look like?

Everything is different from artist to artist. To me, it's all about helping the artist tell their truth and their story. But more often than not, I get in the room, have a long conversation and try and see where they're at and what's going on. After everyone's comfortable, we start putting those ideas into a song. I definitely love working with artists who want to collaborate though, it makes it a lot easier to write something that's personal to them and they're excited about.

The Chainsmokers named you "one of the best songwriters they had ever worked with" and you appeared in the Forbes 30 under 30 in the music industry list. Which song are you most proud of? Do you have your recipe for a hit song?

Crazy! I'm proud of a lot of them. One of my favorites is actually one from Astrid S's EP called "I Don't Wanna Know". That was a perfect example of spilling emotion in a session and telling a true story in the lyrics. I've always loved that song. And I definitely don't have the hit recipe - things change so quickly and you have to be one step ahead of them, and that's what makes it so fun and exciting.

Apart from being a gifted songwriter, you are also a very talented singer. You have already released such singles as "Paranoid" and "Poking Holes" and now your song "Side Effects" recorded with The Chainsmokers is very popular on the radio. How can you describe your main singing inspirations?

Aw thank you! I fell in love with music because it comforted me when I needed it the most. You know when you hear a song and it sounds like the artist is singing about you? Telling your story? I've always believed that that comes from people writing from a really vulnerable place, so that's what I really try to do with other artists (and with my music too!).

(Photo: David O'Donohue)

On 5 October 2018 you release your debut solo album "Quiet Your Mind", so we can finally fully appreciate your amazing singing skills. Can you tell us something more about this project?

I wrote the album with some of my favorite writers/producers on the planet, and beyond that we're all friends so it's just an absolute joy making music with them. We've experienced a lot together so when it comes to writing my story they know me so well, so it's a really comfortable and fun process. The sound is definitely pop-driven but quite a bit more organic and stripped back than some of the other stuff I write or have had my voice on. I like to think it's lyric/song driven. The lyrics on "Not Ready to Dance" and "Just Click" are some of my favorite lyrics I've ever written. I wrote them both with Scott Harris, and I'm really proud of the story telling. If you focus on the lyrics, they take you on a whole journey.

As a singer you had a chance to perform on stage with The Chainsmokers and Frenship on their concerts and such TV shows as "Jimmy Kimmel Live" and "Good Morning America". What is your most special gig experience so far?

Touring with The Chainsmokers was one of the highlights of my life so far to be honest. They're the best, and everyone on their team is so fun and welcoming. Having the opportunity to get up and sing a few songs in front of such humongous crowds was not only insanely fun but also sort of threw me right in the ring and I really I learned a lot from it. If I had to pick one show, it'd be the one in New York - all my friends and family came out and it was the last night of the tour. It was the best!

Music is the most important part of your life, but I guess that you have some other activities besides. How do you spend your free time?

I love to travel, see the world and meet people from different walks of life. And I love to read - I get a lot of inspiration from books and the rest from conversation, so I love to have both as much as I can!

What are your main plans and aims for the foreseeable future? Are you planning to go on tour to promote your new music?

I have two tour dates as of now, Los Angeles at the Moroccan on 5 November and New York at Rough Trade on 7 November. I'm just really excited to get out and play my own songs! And then you can definitely expect more music! Writing for myself and others. And I'm looking to dip into some creative fields outside of music in the coming year as well. So stay tuned!


If you want to learn more about Emily Warren and her music, please visit her official website:
https://www.facebook.com/emilywarrenmusic/
https://www.instagram.com/emilywarrennnn/

Wywiad z Emily Warren

Emily Warren jest amerykańską piosenkarką i tekściarką, znaną z pracy z takimi artystami jak Shawn Mendes, Dua Lipa, Sean Paul i The Chainsmokers. Zaczęła pisać piosenki jako dziesięciolatka, a jako nastolatka należała do zespołu Emily Warren & the Betters. W 2015 ukończyła The New York University Tisch School of the Arts. 5 października 2018 wydała swój debiutancki solowy album „Quiet Your Mind”, który promuje singiel „The Point”. W wywiadzie Emily opowiada o początku swojej kariery, pracy z The Chainsmokers, swoim solowym albumie i muzycznych inspiracjach.

(Foto: David O'Donohue)

Zaczęłaś swoją karierę muzyczną od bycia wokalistką i gitarzystką grupy Emily Warren & the Betters, z którą wydałaś EP-kę „The Betters”. Kiedy i jak zakochałaś się w muzyce i jakie są Twoje ulubione wspomnienia z pierwszych etapów kariery?

Pokochałam pisanie utworów dzięki mojej nauczycielce gry na pianinie, która sama pisała piosenki. Po każdej lekcji miała w zwyczaju grać mi utwory, które stworzyła. Wtedy w mojej głowie zrodziła się myśl, że przecież sama też mogę pisać muzykę. Kiedy byłam w gimnazjum, tata namówił mnie, żebym nagrała kilka utworów, które napisałam. Podejmowałam kolejne muzyczne kroki, aż w końcu założyłam kapelę, z którą graliśmy przez całą szkołę średnią, a potem poszłam do NYU.

Po rozpadzie Emily Warren & the Betters zaczęłaś pisać teksty dla takich artystów jak Jessie J, Shawn Mendes, Dua Lipa i The Chainsmokers. Co sprawia największą trudność w pisaniu piosenki dla innego artysty i jak wygląda u Ciebie proces pisania utworów?

Wszystko zależy od tego, dla jakiego artysty piszę. Dla mnie to wszystko sprowadza się do pomagania muzykowi w opowiedzeniu jego prawdy i historii. Zazwyczaj wygląda to tak, że wchodzę do pokoju, przeprowadzam z nim długą rozmowę i próbuję dostrzec, w jakim jest momencie życia i co leży mu na sercu. Kiedy już poczujemy się komfortowo, zaczynamy przekładać te pomysły na piosenkę. Zdecydowanie wolę pracować z artystami chętnymi do współpracy, ponieważ to ułatwia napisanie czegoś dla nich osobistego, czym byliby podekscytowani.

The Chainsmokers nazwali Cię „jedną z najlepszych tekściarek, z którą kiedykolwiek pracowali”, pojawiłaś się też na liście 30 artystów poniżej trzydziestki w muzycznej branży magazynu Forbes. Z której piosenki jesteś najbardziej dumna? Masz swój przepis na hit?

Szaleństwo! Jestem dumna z wielu z nich. Jedną z moich ulubionych jest utwór z EP-ki Astrid S „I Don’t Wanna Know”. To znakomity przykład wylania emocji w jednej sesji nagraniowej i opowiedzenia w tekście prawdziwej historii. Zawsze podobał mi się ten kawałek. I zdecydowanie nie mam przepisu na hit - trendy zmieniają się bardzo szybko i zawsze musisz być jeden krok do przodu, co sprawia, że to wszystko jest takie zabawne i ekscytujące.

Oprócz bycia utalentowaną tekściarką, jesteś również bardzo dobrą piosenkarką. Dotychczas wydałaś takie single jak „Paranoid” czy „Poking Holes”, a teraz Twój utwór „Side Effects” nagrany z The Chainsmokers jest radiowym hitem. Jak mogłabyś opisać swoje główne muzyczne inspiracje?

O, bardzo dziękuję! Zakochałam się w muzyce, ponieważ dawała mi ukojenie, kiedy najbardziej tego potrzebowałam. Znasz to uczucie, kiedy słyszysz piosenkę i czujesz, jakby artysta śpiewał o tobie? Opowiadał twoją historię? Zawsze wierzyłam, że artysta chce wyrazić w ten sposób swoją szczególną wrażliwość i tak samo chcę robić w pracy z innymi artystami (i oczywiście w swojej twórczości!).

(Foto: David O'Donohue)

5 października 2018 wydałaś swój debiutancki solowy album „Quiet Your Mind”, więc w końcu możemy w pełni podziwiać Twoje niesamowite muzyczne zdolności. Czy mogłabyś powiedzieć nam więcej o tym projekcie?

Napisałam ten album z kilkoma moimi najbardziej ulubionymi tekściarzami i producentami na świecie i poza tym, że wszyscy się przyjaźnimy, tworzenie z nimi muzyki było niesamowitą przyjemnością. Wiele wspólnie doświadczyliśmy, więc kiedy przyszło nam pisać moją historię, znali mnie na tyle dobrze, że był to naprawdę przyjemny i radosny proces. Brzmienie jest zdecydowanie osadzone w popie, ale trochę bardziej organicznym i minimalistycznym niż inne rzeczy, które dotychczas pisałam lub śpiewałam. Myślę, że te piosenki napędzają przede wszystkim teksty. Słowa do „Not Ready to Dance” i „Just Click” są moimi ulubionymi z tych, które dotychczas napisałam. Stworzyłam je wspólnie ze Scottem Harrisem i jestem naprawdę dumna z tej opowieści. Jeśli skupiasz się na tekstach, one prowadzą cię w całą podróż.

Jako piosenkarka miałaś szansę występować na scenie w czasie koncertów The Chainsmokers i Frenship oraz w takich telewizyjnych programach jak „Jimmy Kimmel Live” i „Good Morning America”. Jakie było Twoje najbardziej wyjątkowe koncertowe doświadczenie do tej pory?

Jeśli mam być szczera, trasa koncertowa z The Chainsmokers była do tej pory jednym z kluczowych momentów mojego życia. Są najlepsi i każdy w ich ekipie jest zabawny i gościnny. Możliwość przyjścia i zaśpiewania kilku piosenek przed tak ogromnymi tłumami ludzi było nie tylko szalenie radosne, ale też w pewien sposób rzuciło mnie na głęboką wodę i naprawdę wiele nauczyło. Gdybym jednak miała wybrać jeden najlepszy koncert, byłby to występ w Nowym Jorku - wszyscy moi znajomi i rodzina przyszli i była to ostatnia noc naszej trasy. To było najlepsze!

Muzyka jest najważniejszą rzeczą w Twoim życiu, ale myślę, że masz też inne ulubione aktywności. Jak spędzasz swój wolny czas?

Bardzo lubię podróżować, obserwować świat i spotykać ludzi z różnymi ścieżkami życia. Bardzo lubię też czytać - książki dają mi dużo inspiracji, resztę zapewniają mi rozmowy, więc chcę mieć tego i tego najwięcej jak mogę!

Jakie są Twoje główne plany i cele na najbliższą przyszłość? Czy planujesz ruszyć w trasę koncertową, by promować swoją nową muzykę?

Jak na razie mam dwa zaplanowane koncerty - w Los Angeles w The Moroccan 5 listopada i w Nowym Jorku w Rough Trade 7 listopada. Jestem bardzo podekscytowana, że w końcu wyjdę na scenę i zagram moje własne utwory! Oczywiście możecie się spodziewać ode mnie więcej muzyki! Pisanej dla mnie i innych. Chciałabym też w nadchodzącym roku zagłębić się w innych, pozamuzycznych polach kreatywności. Tak więc bądźcie czujni!


Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat Emily Warren i jej muzyki, zajrzyjcie na jej oficjalną stronę:
https://www.facebook.com/emilywarrenmusic/
https://www.instagram.com/emilywarrennnn/

wtorek, 30 października 2018

Interview with Sascha Pierro (Marquess)

Sascha Pierro is a German-Italian singer, songwriter and producer, well-known for being a vocalist of the band Marquess. In 2007 their song "Vayamos compañeros" became very popular in Europe, especially in Poland, Switzerland, and the Czech Republic. They already released eight successful albums and had a chance to perform in Poland multiple times. In the interview, Sascha Pierro is talking about the beginning of his musical career, his memories from the Eurovision Song Contest and Polish gigs, new album and plans for the future.


You became popular as a member of a German band Marquess, but you were a singer long before the group was founded. How did you fall in love with music and decide to become a professional singer?

When I was 14 years old, I started playing keyboards. It was not until the age of 18 that a beloved band was looking for a singer. I always wanted to sing, but had not dared to do it before. That worked quite well and from then on I only stood on stage as a singer. Sometimes things come on their own. Then it continued with different styles of music. And I tried to figure out in which genre I felt most comfortable.

In 2003 you performed solo a song "Wenn Grenzen Fallen" and in 2008 "La histeria" with Marquess on the German elimination for the Eurovision Song Contest. What are your memories from this contest? Do you think it is a good way of promoting young and promising musicians?

Yes, in 2003 I released my first real solo album. I composed and produced almost everything in German language. Some songs were also in Italian language, which is the language of my father. At the time, there were not as many digital platforms as today to bring music to the public. Facebook, Instagram did not exist yet. Youtube was also still far away. With my German project, but also later with Marquess I participated in the Eurovision Song Contest. That was very exciting and also very important for me and us. This allowed us to reach a large audience.

Today, I'm not such a big fan of contests anymore. There are too many variations where the singers are in the background and only the TV format is important. I think that's a pity. If you are good, you definitely have the chance to be heard. But do not expect too much. Anyone who believes in himself and is hardworking and even trying to stand on many stages, has definitely a chance to get known without being a casting show or to be heard.

As a member of Marquess you are well-known for singing in Spanish, but you are a German band. Why did you decide to sing songs in Spanish language?

When we started with Marquess, we were not really a band, but rather a writer and producer team. We should write a commercial song for the Hannover Airport. Because the 2006 Football World Cup was also held in Hannover, we wanted to compose a song in four different languages: Italian, German, English and Spanish. In the end we liked Spanish best and we released the song ourselves because we had a good feeling with the song. The name of the song was "El temperamento"! It became our first radio hit in Germany. Spanish is a world language and it has a wonderful sound. As a half-Italian, I've always had something for this language, as it is not far from Spanish. That was the beginning of Marquess. And it goes on!

In 2007 Marquess released a song "Vayamos compañeros" which became popular all over Europe. How did you react to such a sudden success and what in your opinion made this song so famous? 

Yes, "Vayamos compañeros" was our second single and we've had a huge success. From there on it started really with Marquess. We reached gold and platinum with the accompanying album "Frenetica". The single reached Top 10 in ten countries. That was very exciting and we were not prepared for it. But it felt really great and we are very proud of it!

You had a chance to perform in Poland multiple times and meet your Polish listeners. Do you remember any special fan experiences from Poland? What do you like most about your Polish fans? 

That's right! We played in quite a lot... if not all Polish TV shows. Great! We were always received very warmly. Although it was a very stressful time with many appointments, we always felt very comfortable in Poland. And yes... the chicas and the food is very good in Poland :) That was really a great time with Polish people. Even after that we were there a few times. We hope to come back soon! What we liked in Poland was that the people there were not pretentious, but rather grounded! Like us!

On 6 April 2018 you released your eighth studio album "En Movimiento" promoted by singles "Suavecito", "Tic Tac" and "Calle del ritmo". How can you describe your main sources of musical inspiration while making this album?

Our current album was mainly written in Havana, Cuba. We have collaborated with various musicians from Latin America. On several songs there are guest singers and rappers. That was really something new and it was very creative. Each song was created in a team with a Latino! So this album sounds different than the albums before! It was a great and exciting time in Cuba and we met a lot of new people and musicians! We also shot almost 6 or 7 videos there to capture the mood.

Apart from being a talented musician, you are also a music producer - for example you worked for a Swiss-Albanian artist Patrick Nuo. Can you tell us something more about this aspect of your work?

Since I started with singing and playing keyboards, of course I also composed a lot and later always worked in a team. This creates many ideas and songs that often fit to other artists. So we always introduced these songs to other singers! I do, or we still do that. Only in recent years we've had a lot to do with Marquess, so we wrote for our records!

What are your main plans and aims for the foreseeable future?

We play a lot of concerts and mix our program with songs out of eight albums. It's fun and we're always excited about new fans at our concerts. This is the plan for the next year. Of course we hope to come to Poland soon! Otherwise we are blissfully happy and hope that it goes on and on!


If you want to learn more about Sascha Pierro and Marquess, please visit their official website:

Wywiad z Saschą Pierro (Marquess)

Sascha Pierro jest niemiecko-włoskim piosenkarzem, tekściarzem i producentem, znanym przede wszystkim jako wokalista grupy Marquess. W 2007 ich piosenka „Vayamos compañeros” stała się popularna w Europie, w szczególności w Polsce, Szwajcarii i Czechach. Dotychczas kapela wydała osiem udanych albumów i kilkakrotnie miała okazję występować w Polsce. W wywiadzie Sascha Pierro opowiada o początkach swojej muzycznej kariery, wspomnieniach z Konkursu Piosenki Eurowizji i polskich koncertów, nowym albumie i planach na przyszłość.


Zdobyłeś popularność jako członek niemieckiej grupy Marquess, ale byłeś piosenkarzem długo przed założeniem zespołu. Jak zakochałeś się w muzyce i zdecydowałeś się zostać profesjonalnym wokalistą?

Kiedy miałem czternaście lat, zacząłem grać na keyboardzie. Jednak dopiero kiedy skończyłem osiemnaście lat odkryłem, że moja ukochana kapela szuka wokalisty. Zawsze chciałem śpiewać, ale wcześniej nie miałem odwagi, by to robić. Wyszło mi jednak całkiem nieźle i odtąd występowałem już na scenie wyłącznie jako piosenkarz. Czasami pewne rzeczy przychodzą same. Potem kontynuowałem działalność w różnych muzycznych stylach, próbując znaleźć gatunek, w którym czułbym się najbardziej komfortowo.

W 2003 zaśpiewałeś solo utwór „Wenn Grenzen Fallen”, a w 2008 „La histeria” z grupą Marquess na niemieckich eliminacjach do Konkursu Piosenki Eurowizji. Jakie są Twoje wspomnienia z tego konkursu? Czy uważasz, że to dobry sposób promowania młodych i obiecujących artystów?

Tak, w 2003 wydałem swój pierwszy prawdziwy solowy album. Prawie całość skomponowałem i wyprodukowałem w języku niemieckim. Niektóre z piosenek były w języku włoskim, który jest językiem mojego ojca. W tym czasie nie było tak wiele platform cyfrowych jak dziś, które dawały publiczności łatwy dostęp do muzyki. Facebook i Instagram wtedy nie istniały. Do Youtube’a też było jeszcze daleko. Z moim niemieckim projektem, a potem z Marquess brałem udział w Konkursie Piosenki Eurowizji. To było dla mnie i dla nas bardzo ekscytujące i ważne. Pozwoliło nam to dotrzeć do większej publiczności.

Dziś nie jestem już wielkim fanem konkursów. Jest zbyt wiele programów, w których piosenkarze są tylko w tle, a liczy się przede wszystkim format telewizyjny. Myślę, że to straszna szkoda. Jeżeli jesteś dobry, zdecydowanie powinieneś mieć szansę być usłyszany. Nie oczekujmy jednak zbyt wiele. Każdy, kto wierzy w siebie i ciężko pracuje, a przynajmniej stara się pokazać na wielu scenach, zdecydowanie ma szansę na popularność i posłuch, nawet bez udziału w castingach.

Jako członek Marquess jesteś znany przede wszystkim ze śpiewania po hiszpańsku, ale jednak jesteście niemiecką grupą. Dlaczego zdecydowaliście się na śpiewanie utworów w języku hiszpańskim?

Kiedy zaczęliśmy pracę z Marquess, nie byliśmy tak naprawdę kapelą, tylko drużyną tekściarsko-producencką. Mieliśmy napisać piosenkę reklamową dla lotniska w Hanowerze. Ponieważ Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej FIFA też odbywały się w 2006 w tym mieście, chcieliśmy skomponować utwór w czterech różnych językach: włoskim, niemieckim, angielskim i hiszpańskim. Po zakończeniu prac najbardziej spodobała nam się wersja hiszpańska i wydaliśmy ją samodzielnie, ponieważ mieliśmy świetny feeling tego kawałka. Jego nazwa brzmiała „El temperamento”! Stała się naszym pierwszym hitem radiowym w Niemczech. Hiszpański jest światowym językiem i bardzo pięknie brzmi. Jako pół-Włoch zawsze miałem do tego języka sentyment, bo włoski jest całkiem bliski hiszpańskiemu. Tak zaczęła się historia grupy Marquess. I toczy się dalej!

W 2007 Marquess wydał utwór „Vayamos compañeros”, który stał się popularny w całej Europie. Jak zareagowałeś na tak nagły sukces i co Twoim zdaniem uczyniło piosenkę tak znaną?

Tak. „Vayamos compañeros” było naszym drugim singlem i osiągnęliśmy wielki sukces. Tak naprawdę od niego zaczęła się poważna kariera Marquess. Płyta „Frenetica”, z której pochodził ten kawałek, osiągnęła złoto i platynę. Singiel trafił do topowej dziesiątki w 10 krajach. To było naprawdę ekscytujące i kompletnie nie byliśmy na to przygotowani. Ale to było cudowne uczucie i jesteśmy z tego powodu bardzo dumni!

Kilkakrotnie mieliście szansę występować w Polsce i poznać swoich polskich słuchaczy. Czy pamiętasz jakieś szczególne fanowskie doświadczenia z Polski? Co najbardziej lubisz w polskich fanach?

To prawda! Występowaliśmy w bardzo wielu, jeśli nie we wszystkich polskich programach telewizyjnych. To świetne! Zawsze jesteśmy bardzo ciepło odbierani. Chociaż to był bardzo stresujący czas i mieliśmy wiele umówionych spotkań, zawsze czuliśmy się w Polsce bardzo komfortowo. I rzeczywiście... chicas i jedzenie są tu naprawdę niezłe :) Spędziliśmy z Polakami wspaniały czas. Nawet później byliśmy tu jeszcze kilka razy. Mamy nadzieję, że wkrótce do was wrócimy! Podobało nam się też w Polsce to, że ludzie nie są tu pretensjonalni, tylko twardo stąpający po ziemi. Tak jak my!

6 kwietnia 2018 wydaliśmy swój ósmy album studyjny „En Movimiento”, promowany przez single „Suavecito”, „Tic Tac” i „Calle del ritmo”. Jak mógłbyś opisać swoje główne źródła muzycznych inspiracji w pracy nad tym albumem?

Nasz najnowszy album został napisany przede wszystkim w Hawanie na Kubie. Współpracowaliśmy z różnymi muzykami z Ameryki Łacińskiej. W niektórych piosenkach gościnnie pojawili się inni piosenkarze i raperzy. To było naprawdę coś nowego, a przy tym bardzo kreatywnego. Każda piosenka została stworzona we współpracy z jakimś Latynosem! Tak więc ten album brzmi inaczej niż poprzednie. Spędziliśmy na Kubie wspaniały i ekscytujący czas i poznaliśmy wielu nowych ludzi i muzyków! Nagraliśmy tu sześć lub siedem teledysków, aby uchwycić tę atmosferę.

Poza byciem utalentowanym muzykiem, jesteś również producentem muzycznym - przykładowo pracowałeś ze szwajcarsko-albańskim artystą Patrickiem Nuo. Czy mógłbyś powiedzieć nam coś więcej o tym aspekcie Twojej pracy?

Kiedy zacząłem śpiewać i grać na keyboardzie, zacząłem też oczywiście dużo komponować i potem zawsze pracowałem w zespole. Pozwala to tworzyć wiele pomysłów i piosenek, które często pasują też innym artystom. Tak więc zawsze przedstawiamy te piosenki innym wokalistom. Albo ja, albo wspólnie, cały czas to robimy. Dopiero w ostatnich latach mamy tak dużo pracy z Marquess, że piszemy utwory już wyłącznie na nasze płyty.

Jakie są Twoje główne plany i cele w najbliższej przyszłości?

Gramy bardzo dużo koncertów i staramy się w naszym programie mieszać utwory ze wszystkich ośmiu albumów. Sprawia nam to wiele radości i zawsze jesteśmy podekscytowani nowymi fanami na naszych występach. Taki jest plan na następny rok. Oczywiście mamy nadzieję, że wkrótce przyjedziemy do Polski! W każdym razie jesteśmy błogo szczęśliwi i mamy nadzieję, że ten stan będzie ciągle trwać!


Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat Saschy Pierro i grupy Marquess, zajrzyjcie na ich oficjalną stronę:

wtorek, 23 października 2018

Wywiad z Dariuszem Lewandowskim

Dariusz Lewandowski jest aktorem, tancerzem, choreografem i reżyserem, szefem grupy tanecznej Kompania Primavera i studia artystycznego ART NOW!. Popularność przyniosła mu rola Darka Kurzawskiego w serialu TVP „Klan”, w którą wciela się już od prawie dwudziestu lat. Występował na deskach teatrów Buffo i Komedia oraz Teatru Muzycznego Roma i Teatru Muzycznego w Gdyni. Jest również autorem tekstów piosenek i scenariuszy filmowych i teatralnych. W wywiadzie Dariusz Lewandowski opowiada o początkach swojej artystycznej działalności, twórczych inspiracjach, fenomenie serialu „Klan” i planach na przyszłość.


Pana działalność taneczna zaczęła się w 1995 od Studio Buffo Janusza Józefowicza, wcześniej chciał Pan zostać gimnastykiem sportowym. Kiedy pojawiła się w Pana życiu pasja do tańca i jak wyglądały Pana początki w tej dziedzinie?

Z gimnastyką sportową byłem związany ponad 12 lat. To było normalne, ciężkie i codzienne uprawianie sportu w okresie podstawówki i liceum. My, gimnastycy sportowi ćwiczyliśmy przez ścianę z gimnastyczkami artystycznymi. Dwie z nich dzięki swoim umiejętnościom trafiły do musicalu „Metro”, granego ówcześnie w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Poszedłem je zobaczyć w tym spektaklu. Miałem 15 lat i byłem zauroczony. Potem poszedłem do tego teatru jeszcze raz, i jeszcze… Po którymś razie zdecydowałem się dostać za kulisy i osłupiałej asystentce reżysera zaprezentowałem swoje akrobatyczne umiejętności. Niestety z tańcem miałem wtedy niewiele wspólnego. Pani asystentka była na tyle sympatyczna, że skierowała mnie do studia artystycznego, gdzie przez kolejne 3 lata uczęszczałem na wszystkie możliwe zajęcia i style taneczne. Do tego dokładałem coroczne wyjazdy na międzynarodowe warsztaty taneczne, organizowane przez dyrektor Polskiego Teatru Tańca Ewę Wycichowską. Tu poznałem techniki współczesne, zasady tworzenia choreografii, oglądałem projekcje największych teatralnych twórców. Po 3 latach byłem już całkiem niezłym tancerzem. Trafiłem do Studia Buffo, potem do upragnionego „Metra”, a potem to już 20 lat dalszej kariery…

Jako ciekawostkę powiem, że po mnie do Buffo, z tego samego klubu gimnastycznego trafiła kolejna gimnastyczka, Natasza Urbańska. Można powiedzieć, że Studio Buffo i Legia Warszawa mają „zgodę”!

Oprócz Buffo występował Pan między innymi w Teatrze Komedia i Teatrze Muzycznym "Roma", tańczył w musicalach „Metro”, „Cyrano”, „Miss Saigon” i „Grease”. Z którego z tych tanecznych występów jest Pan najbardziej dumny?

No właśnie, trochę się tego uzbierało po drodze. Najważniejsze jest chyba jednak to, że w trakcie kilkunastu lat przeszedłem drogę od tancerza musicalowego, komercyjnego, takiego który tańczy wszystko i wszędzie, dla firm, na promocjach, eventach, w telewizji, po takiego, który zrozumiał, jak wspaniałą, trudną i głęboką sztuką jest taniec, jak można się nim wypowiadać na scenie. Zacząłem pojmować taniec, który wcale nie musi służyć taniej rozrywce, tylko jest poważną i potężną dziedziną teatralną, którą zajmują się wyjątkowi artyści. Pojąłem to najpierw dzięki Polskiemu Teatrowi Tańca w Poznaniu, a potem moim wojażom po całej tanecznej Europie.

W Polsce niestety niewiele się na ten temat dzieje. Widz nie wie, co to jest teatr tańca, a sam taniec kojarzy jedynie z musicalem lub programami w TV. Kilkanaście lat temu podjęto próbę stworzenia polskiego spektaklu tanecznego. Nazywał się „Opentaniec” i miał być wizytówką tanecznej Polski na całym świecie. Udało mi się nawet wywalczyć w nim główną rolę. Niestety, względy komercyjne przeważyły nad umiarem i gustem. Powstał show z całą plejadą świetnych tancerzy. Niestety świata nie oczarował.

To była moja ostatnia taneczna kreacja. Zrozumiałem, że źle się czuję w tzw. balecie musicalowym, o formacjach telewizyjnych nie wspominając. Założyłem własną grupę, zacząłem tworzyć po swojemu. I tu otwiera się kolejny wieloletni rozdział mojej „tanecznej”, a bardziej już choreograficznej i reżyserskiej kariery.

Od 2004 prowadzi Pan zespół tańca współczesnego Kompania Primavera, z którym wystawił Pan m.in. spektakl „Kofta” poświęcony twórczości Jonasza Kofty, „Madryt 03” poświęcony ofiarom zamachu terrorystycznego w Madrycie czy „Short Story” w oparciu o opowiadanie „Panny z Wilka” Jarosława Iwaszkiewicza. Skąd czerpie Pan inspirację jako reżyser i choreograf?

Tak, te spektakle powstały już w ramach projektu Kompania Primavera, idei, którą podjąłem właśnie w 2004. Wtedy byłem już przekonany, że taniec, które mnie interesuje, to ten teatralny, poruszający współczesne tematy, taniec, a często po prostu ruch, w którym nie chodzi o to, by zrobić pięć piruetów i szpagat. Tematy moich spektakli przychodzą z różnych stron, inspiruje je życie po prostu, czasem literatura lub inne dziedziny sztuki, muzyka, malarstwo.

Ogromną popularność przyniosła Panu rola Darka Kurzawskiego w serialu „Klan”, w którą wciela się Pan już 18 lat. Pamięta Pan swój pierwszy dzień na planie tej telenoweli?

„Klan”… to jakby moje życie równoległe, coś co dzieje się poza moją estetyką, poza mną jako artystą, jedyna moja łączność z telewizją, z showbiznesem. Trafiłem do tego serialu w wieku, w którym kompletnie nie wiedziałem jeszcze, co będzie moją drogą, co mnie interesuje. Z czasem zacząłem się profilować, odsuwać od mainstreamu. Wiele lat temu przestałem udzielać wywiadów głównym mediom, kolorowym gazetom, unikam ścianek, eventów, ramówek etc. Telewizja w obecnym wydaniu przyprawia mnie o mdłości, podobnie jak showbiznesowy klimat. „Klan” przy tym wszystkim, pozostał jakąś niezmiennie tradycyjną propozycją retro. Nie oparł się modom, nie poszedł w kierunku lukrowania i kreowania tak zwanego lifestyle’u. Traktuję to trochę jak dziwne hobby, które się uprawia dla oderwania umysły od tego, w czym się tkwi na co dzień.

Mimo corocznych doniesień o końcu serialu „Klan” nieprzerwanie cieszy się dużą oglądalnością, także wśród młodych ludzi. Na czym Pana zdaniem polega fenomen tego serialu?

Jestem ostatnią osobą, która powie, że „Klan” to serial zły. Bo co to miałoby znaczyć? Dla kogo zły? Jestem na tyle dojrzałą osobą i artystą, by zrozumieć, że każda produkcja szuka swoich widzów, każda celuje lepiej lub gorzej w jakąś grupę odbiorców. „Klan” nie jest serialem kręconym dla mnie, sam go nie oglądam, nie czuję, że do mnie jest adresowany. No i dobrze, bo poza mną są miliony innych osób, do których przemawia, którym towarzyszy od lat i którym się podoba. Podobnie jak „Familiada”, jak „Jeden z Dziesięciu”, jak „Bolek i Lolek”. Żyjemy w kraju, w którym według badań 3/4 odbiorców nie do końca rozumie wieczorne wiadomości. Są ludzie, których tempo mass mediów wyprzedza o kilka długości, odbiorcy potrzebujący spokojnego przekazu, zrównoważonej narracji. „Klan” od ponad 20 lat nie schodzi poniżej oglądalności, która zmuszałaby do zdjęcia go z ekranu. W tym czasie produkcyjne klęski zanotowało przynajmniej kilkadziesiąt serialowych produkcji, wydawałoby się „fajniejszych”. Nie mam prawa „Klanu” krytykować. A jego fenomen tłumaczę najprościej tym, że trafia w gust i oczekiwania sporej grupy polskiego społeczeństwa. Po prostu.

Prowadzi Pan na Facebooku stronę Darek z Klanu, na której zamieszcza Pan różnego rodzaju humorystyczne treści. Skąd pomysł na taką formę internetowej działalności?

Darek z Klanu na Fejsbuku powstał z potrzeby mojej aktywności „piśmienniczej” i na życzenie moich przyjaciół, którym ta aktywność się podobała. Tak powstała idea, by tego serialowego Darka z Klanu nieco zdekonstruować, zrobić z niego totalnie innego bohatera, alter ego aktora, który go gra. Dość przewrotny i prowokacyjny to zabieg. Ale doczekał się już trzech tysięcy stałych odbiorców oraz kilkunastu, czasem kilkudziesięciu tysięcy odbiorców poszczególnych postów. Przy czym z założenia „Darek z Klanu” jest jakby zaprzeczeniem tego, jak się powinno funkcjonować na Fejsbuku. Posty są bardzo długie, często abstrakcyjne. Na profilu nie ma prawie żadnych zdjęć, chyba że są inspiracją do odrębnego cyklu „Codziennie jeden wiersz”, gdzie tworzę quasi-poezję w oparciu o wybrane fotografie. Nie prowadzę tam dialogu z „fanami”, nie pytam o nic, by uzyskiwać odpowiedzi i zasięg, nie prowokuję dyskusji zwiększających popularność postu, nie hasztaguje, nie podlizuję się do nikogo i generalnie mam w dupie, co o mnie tam ktoś myśli. Ten profil pokazuje chyba jaki naprawdę jestem, co myślę, jak myślę, jak bardzo jestem odległy jako człowiek od postaci, którą odgrywam.

No i chyba dzieją się cuda, bo przy tak bezkompromisowych wpisach od ponad 2 lat nie zanotowałem ani jednego hejtu, ani jednej skrzywionej buźki. Ludzie się nie kłócą i nie obrażają wzajemnie pod postami. Mam wrażenie, że siedzimy sobie w tym „intymnym” trzytysięcznym kółku literackim. Ja czytam, reszta się przysłuchuje i się uśmiecha. Ot tyle i aż tyle.

Od lat jest Pan związany z tańcem, więc zapewne słucha Pan dużo muzyki. Jakie są Pana ulubione utwory i gatunki muzyczne?

Słucham bardzo dużo różnej muzyki. Łatwiej mi jest powiedzieć czego nie słucham. A jest to pop, disco-polo, muzyka elektroniczna, klubowa, transowa, heavy metal. Nie znoszę popularnych komercyjnych stacji radiowych, polskiej sceny disco-popowej. Lubię muzykę, nad którą ktoś posiedział, namaścił ją swym talentem, a potem on lub ktoś inny genialnie ją wykonał, nie kopiując niczego i nikogo. Wbrew pozorom jest takich twórców sporo. Nie wiem czy pan wie, ale ostatnio udało mi się napisać trochę tekstów na kilka nowości płytowych. Pisałem do świetnej muzy i byłem zbudowany, że są w Polsce kompozytorzy i wykonawcy, którzy nie śpiewają „o siedmiu zbójach”, na trzech akordach dur. Iwona Lorenc, Nash, Ola Bieńkowska. Polecam!

Domyślam się, że taniec i aktorstwo nie są Pana jedynymi zajęciami. W jaki sposób spędza Pan swój wolny czas?

Mam dwie wspaniałe córki, które w dużej mierze wypełniają moje życie. Jestem też założycielem i szefem nowego studia artystycznego ART NOW! pod Warszawą, gdzie rozwijamy w różnych dziedzinach artystycznych lokalną młodzież. Sporo podróżuję po świecie. Staram się trzymać rękę na pulsie współczesnej kultury. No i przede wszystkim nieustannie poszukuję środków na moje teraźniejsze i przyszłe projekty teatralne.

Czy mógłby Pan zdradzić swoje kolejne plany zawodowe? Co czeka Pana bohatera w „Klanie”?

Zawodowo przygotowuję nietypowy „koncert teatralny” z udziałem wspaniałych aktorek i wokalistek. Projekt bardzo odważny, awangardowy, mocny. Mam nadzieję wystawić go w Teatrze WARSawy na przełomie 2018 i 2019 roku. Co do Klanu, to pewnie pana zaskoczę, ale nie wiem, naprawdę nie wiem co tam się będzie działo. Gramy na bieżąco, tylko z lekkim wyprzedzeniem w stosunku do emisji. Pewnie będzie dobrze, jako że było źle, no taka to życiowa nowela…


Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat Dariusza Lewandowskiego, zajrzyjcie na oficjalną stronę aktora: