poniedziałek, 30 września 2019

Rozmowa z Adrianem Michałowskim

Adrian Michałowski jest 23-letnim modelem ze Zgorzelca, który w lutym 2020 będzie reprezentował Polskę jako Manhunt Poland 2019 na najstarszym międzynarodowym męskim konkursie urody Manhunt International. Na początku 2019 wyjechał na kilkumiesięczny kontrakt modelingowy do Indii, a jego największą modową inspiracją jest włoski model Mariano Di Vaio. Adrian posiada również uprawnienia ratownika wodnego i instruktora pływania. W wywiadzie opowiada między innymi o swoich przygotowaniach do konkursu Manhunt International, wrażeniach z pobytu w Indiach i planach na przyszłość.


W maju 2019 ogłoszono, że będziesz reprezentował Polskę na konkursie Manhunt International. Jak dowiedziałeś się o tym konkursie i zostałeś Manhuntem Poland 2019?

To był czysty przypadek. Pasjonuję się modą, więc założyłem konto na Instagramie, na którym dodawałem zdjęcia pod kątem modelingu. Organizator Manhunt Poland Jarek Załęgowski zauważył mój profil i napisał do mnie maila, czy nie jestem zainteresowany udziałem w konkursie. Powiedziałem, że w sumie czemu nie, ale było jeszcze kilku kandydatów, więc musiałem czekać na decyzję. Śledziłem działania Manhunta Poland 2018 Patryka Tomaszewskiego, utrzymywałem kontakt z Jarkiem i pod koniec grudnia dowiedziałem się, że zostałem wybrany. Wtedy też spotkałem się z Manhuntem Poland 2012 Michałem Danilewiczem, aby lepiej poznać ten konkurs.

Jedną z najważniejszych konkurencji w konkursie Manhunt International są stroje ludowe. Czy masz już jakiś wstępny pomysł na swój strój?

Zaczęliśmy już rozmawiać na ten temat, ale nie ustaliliśmy jeszcze nic konkretnego. Myślę o typowym stroju ludowym, chociaż wojskowy też byłby fajny. Mamy jeszcze sporo czasu, bo konkurs odbędzie się dopiero w lutym 2020 na Filipinach. Termin trochę się przesunął, ale w sumie nawet się z tego cieszę, bo miejsce jest bardzo ciekawe.

Filipińczycy bardzo lubią konkursy piękności, a widok Europejczyka zawsze wzbudza ich duże zainteresowanie.

Tak jest chyba we wszystkich azjatyckich krajach. Podobnie miałem, kiedy byłem w Indiach. Gdziekolwiek nie poszliśmy, ludzie chcieli robić sobie z nami zdjęcia.

Interesowałeś się wcześniej konkursami miss i misterów?

Nie, kompletnie nic. Byłem w tym temacie zupełnie zielony, dopiero Jarek zaczął mi tłumaczyć jak te konkursy funkcjonują i wdrożył mnie w kulisy.

Na Filipinach czeka Cię zetknięcie z zupełnie inną kulturą. Zacząłeś się już zapoznawać się z panującymi tam obyczajami?

Jeszcze nie. Na razie tylko dodał mnie do znajomych na Facebooku jeden chłopak z Filipin i napisał, że wspiera mnie od samego początku i będzie trzymał za mnie kciuki. Bardzo miło z jego strony.

W czerwcu 2019 miałeś okazję zasiąść w jury konkursu Miss Polonia Województwa Wielkopolskiego. Jak wspominasz to doświadczenie?

O ile dobrze pamiętam, dostałem zaproszenie od Dawida Zmyślonego, który był organizatorem konkursu. Całość została bardzo dobrze przygotowana. To był mój pierwszy raz w roli jurora, ale nie sprawiło mi to żadnych trudności. Mieliśmy karteczki, na których wspólnie przydzielaliśmy punkty. Jako jedyny w jury nie interesowałem się wcześniej konkursami, więc myślałem, że moje oceny będą całkowicie rozbieżne od innych ocen. Okazało się jednak, że ma się to męskie oko i mieliśmy wszyscy podobne typy. Z chęcią powtórzyłbym to doświadczenie w przyszłości, jeśli będę miał możliwość.


Z tego co wiem, masz uprawnienia ratownika i instruktora pływania. Zdarzyły Ci się jakieś ekstremalne sytuacje, w których musiałeś ratować czyjeś życie?

Przeważnie ratowałem dzieci. Dwa czy trzy lata temu pracowałem na odkrytym basenie w Andrychowie. Było tam bardzo dużo ludzi, bo latem zjeżdżały się tam osoby ze wszystkich okolicznych wiosek. Było z pięćset osób, a nas ratowników tylko czterech. Był tam duży 50-metrowy basen, brodzik dla dzieci i basen rekreacyjny, na którym były wszystkie atrakcje. Trudno było wypatrzeć, kiedy działo się coś niebezpiecznego. Miałem jednak szczęście, bo w ciągu dwóch tygodni cztery razy akurat ja zauważyłem, kiedy ktoś się topił. Miałem dwie akcje z trzyletnimi dziećmi, które wchodziły same do wody, a rodzice leżeli sobie gdzieś na kocyku. Zupełnie nie reagowali na to, co robią ich dzieci. Na szczęście w porę zareagowałem i nie doszło do tragedii.

Nadal pracujesz jako ratownik?

Teraz już nie, ale w te wakacje chciałem do tego wrócić i pojechać jako ratownik nad morze. Kiedy jeszcze studiowałem w Polsce na filologii angielskiej w Wyższej Szkole Filologicznej we Wrocławiu (po pierwszym zaliczonym roku zrezygnowałem), pracowałem na basenie jako ratownik i instruktor w zależności od dnia. Skończyłem zresztą liceum sportowe w klasie o profilu ratownictwo wodne i właściwie dopiero wtedy nauczyłem się pływać. Przykładałem się do tego sumiennie i bardzo dobrze wspominam te czasy.

Czyli od razu pokochałeś pływanie?

Tak. Dwa-trzy razy w tygodniu staram się chodzić na basen z samego rana. Przepływam wtedy mniej więcej dwa kilometry, czyli ok. 80 basenów.

A poza pływaniem jakie uprawiasz sporty?

Od poniedziałku do soboty uprawiam crossfit. Trenuję go mniej więcej od roku, uwzględniając trzymiesięczną przerwę związaną z wyjazdem do Indii. Trochę podupadłem przez ten czas z formą, ale już wróciłem do pracy. Chciałbym trenować jeszcze więcej, ale basen i crossfit to już wystarczający wysiłek dla mięśni.

Muskulatura również jest ważną częścią konkursu Manhunt International, więc nie będziesz miał z tym problemu.

Mam nadzieję, że nie. Kiedy wyjechałem do Indii, rzuciłem treningi, więc schudłem i ważyłem 80 kilo, ale już znów przytyłem dziewięć. Mam jeszcze pół roku, więc zdążę popracować nad sylwetką. Liczy się też dieta, chociaż nie mam jakiegoś stricte wyznaczonego jadłospisu. Ograniczam pieczywo, ziemniaki, słodkości i fast foody. Sam ustaliłem sobie sposób odżywiania po rozmowie z trenerem crossfitu. Trzymam się go i jestem zadowolony z efektów. Chciałbym się zaprezentować z jak najlepszej strony, bo udział w Manhunt International zdarza się tylko raz w życiu.

Zawsze byłeś szczupły czy przeszedłeś jakąś spektakularną metamorfozę?

Szczupły byłem zawsze, ale w trzeciej liceum nabrałem mięśni. Jak pokazuję ludziom moje zdjęcia z wcześniejszych klas, to nie mogą uwierzyć, że to byłem ja.


Wspomniałem, że od kilku lat pracujesz jako model. Jak stałeś się częścią świata modelingu?

W zasadzie przez Instagrama (śmiech). Moja mama zaczęła mi robić zdjęcia, a później moja dobra koleżanka z gimnazjum, która była początkującą fotografką, robiła mi sesje zdjęciowe, żeby wzbogacić swoje portfolio. Potem mama doradziła mi, żebym założył konto na MaxModels. Założyłem, wstawiłem zdjęcia, do nikogo nie pisałem i pewnego dnia odezwali się do mnie agencji SPP Models we Wrocławiu, że są mną zainteresowani i chcieliby mnie zobaczyć. Uznałem, że warto spróbować. Najpierw jeździłem na zdjęcia, żeby zbudować sobie portfolio, a potem w końcu mnie wzięli. Jesienią 2018 odbył się z kolei casting na kontrakt do Indii. Do siedziby SPP Models przyjechały dwie panie z Indii, spotkałem się z nimi i po dwóch tygodniach dostałem telefon, że są mną zainteresowani i zapytali, kiedy mógłbym wyjechać. Zaproponowałem im koniec stycznia, bo akurat kończył mi się rok zerowy, a nie chciałem, by te dwie rzeczy na siebie nachodziły. Poleciałem na trzy miesiące, nie mając wcześniej doświadczenia w modelingu poza Instagramem.

Nie miałeś wcześniej żadnych zagranicznych kontraktów?

Nie, to był mój pierwszy wyjazd zagraniczny i jedyny jak na razie związany z modelingiem. Było dobrze, wielu rzeczy się nauczyłem i zdobyłem cenne doświadczenia, co było dla mnie bardzo ważne.

Jak wspominasz to zetknięcie z hinduską kulturą?

To rzeczywiście całkowicie inna kultura, ludzie i środowisko, chociaż można się do tego przyzwyczaić. Raczej nie chciałbym tam mieszkać na stałe, ale na trzy miesiące na pewno warto tam przyjechać. Niestety miałem problem z tym, że byłem za duży w barkach i klatce piersiowej. Miałem 110 centymetrów, a oni potrzebowali maksymalnie 100-102. Zostałem wybrany w listopadzie, a wyjechałem w styczniu, więc przez te dwa miesiące trochę się rozrosłem i nabrałem masy mięśniowej, bo ćwiczyłem crossfit. Tak więc musiałem chudnąć i chudnąć. Miałem tam mniejsze zlecenia (mniej więcej dwa dni w ciągu tygodnia), ale dopiero po miesiącu zaczęła się dla mnie prawdziwa działalność modowa. W Indiach poznałem wspaniałych ludzi, między innymi Mateusza Mila z „Top Model”.

A oprócz pracy modelingowej miałeś okazję lepiej poznać Indie?

Trochę zwiedziłem, a co środę mieliśmy pozwolenie, aby pójść sobie z innymi modelami na imprezę jako odskocznię od pracy. Mieliśmy bar, w którym wszystko było dla nas za darmo. Problem był z jedzeniem. Przeważnie jadłem owsiankę, jajka, owoce i warzywa, więc szybko schudłem. Mieszkałem obok New Delhi, ale w miejscu, gdzie był tylko jeden sklep, w którym wielu rzeczy nie było. Mieliśmy też siłownię, na której musieliśmy ćwiczyć, ale ja nie mogłem, bo musiałem zejść z mięśni. Tak więc właściwie tylko biegałem. Jakoś przetrwałem jednak te trzy miesiące. Miałem też cały czas wsparcie Jarka, za co mu bardzo dziękuję.

W okresie Twojego pobytu w Indiach w kraju panowały zamieszki na tle politycznym.

W naszym rejonie było bezpiecznie, ale słyszałem, że był jakiś konflikt z Pakistanem. Jak wracałem samolotem, to musieliśmy lecieć naokoło Pakistanu, więc lot przedłużył się o dwie godziny. To był jedyny problem. Mieliśmy jeszcze informację, żeby nie zwracać na siebie uwagi jak gdzieś wychodzimy, bo może dojść do niebezpiecznych sytuacji. Dwie dziewczyny z naszej agencji poleciały na sesję przy granicy z Pakistanem i musiały zamknąć wszystkie drzwi i zasłonić żaluzje, żeby nikt nie widział, kto tam jest. Tam przy granicy na pewno było groźniej.

Co najbardziej pociąga Cię w modelingu?

Dbanie o siebie, ponieważ bycie modelem sprawia, że jeszcze bardziej musisz się starać dobrze wyglądać. Nie zależy mi jednak na jakimś wywyższaniu się czy zabieganiu o obserwatorów na Instagramie.


Oprócz modelingu i ratownictwa wodnego, podobno całkiem nieźle grasz na gitarze.

Traktuję to raczej jako hobby. Zaczęło się od tego, że moi przyjaciele z dzieciństwa grali na gitarze, kolega kupił sobie nową i zapytał mnie, czy nie chcę od niego starej. Wziąłem i co dwa-trzy dni uczyłem się grać z filmików na Youtubie. Nauczyłem się kilku piosenek, później próbowałem to robić bardziej profesjonalnie. Żeby dobrze grać na gitarze, trzeba jednak codziennie grać po kilka godzin, a ja miałem też inne zajęcia. Bardzo dobrze nauczyłem się grać jedną piosenkę, ale siedziałem nad nią ze trzy tygodnie po kilka godzin dziennie. Proste chwyty czy „Nie płacz, Ewka” jestem w stanie zagrać. Bardziej dla siebie się tego nauczyłem, żeby pograć sobie przy ognisku albo na plaży.

Śpiewać też umiesz?

Nie śpiewam, chyba, że w jakiejś większej grupie, ale samemu nie.

Jak mógłbyś określić swój gust muzyczny?

Głównie słucham muzyki z lat 70., 80. i 90., ale nie zamykam się na nowsze utwory, bo często słyszę je w radiu. Nie lubię polskiego rapu i hip hopu. Przede wszystkim słucham rocka i amerykańskiego rapu. AC/DC, Queen czy Beatlesi to moje ulubione klimaty.

Na swoim profilu na Instagramie publikujesz stylizacje inspirowane włoską modą, pojawiają się też komentarze porównujące Cię do Mariano Di Vaio. Jak mógłbyś opisać swój styl?

Faktycznie, czerpię inspirację przede wszystkim z Mariano Di Vaio. Kupuję nawet ubrania w jego sklepie internetowym. Te ubrania są stylowe, a zarazem inne niż te dostępne w Polsce. Bardzo lubię dbać o wygląd i nie widzę w tym nic złego. Facet powinien o sobie dbać i wyglądać schludnie.

Czyli jak rozumiem korzystasz z usług barbershopów? 

W barbershopie byłem tylko raz, bo sam umiem zadbać o swoją brodę. Patrzyłem na Youtubie jak to robią inni, kupiłem sobie własny trymer i po kilku nieudanych próbach zaczęło mi to wychodzić. Tak samo z fryzurą nikt nie musiał mi układać włosów. Oglądałem zdjęcia Mariano Di Vaio i wzorowałem się na nim przy układaniu aż w końcu mi się udało. Mam swojego ulubionego fryzjera w Niemczech, który jest Włochem i to on mnie strzyże. Mieszkam przy granicy, więc mam blisko.

A jakie są Twoje plany na przyszłość?

Przede wszystkim skupiam się na modelingu, aby w przyszłości założyć firmę związaną z modą. Być może będzie to jakaś linia ubrań lub coś związanego z Instagramem, bo to medium cały czas się rozwija. Na razie nie ma nic lepszego do prezentowania zdjęć i myślę, że ten trend się utrzyma. W Polsce taką firmę prowadzi na tę chwilę chyba tylko Łukasz Podliński z Krzysztofem Adamczykiem, który robi mu zdjęcia. Chciałbym robić coś w tym stylu.


Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat Adriana Michałowskiego, zajrzyjcie na jego oficjalną stronę:
https://www.instagram.com/adrian__michalowski/

wtorek, 17 września 2019

Interview with Allisyn Ashley Arm

Allisyn Ashley Arm is an American actress, well-known for the roles of Zora Lancaster in Disney TV series "Sonny with a Chance" and "So Random" and Heather in "A.P. Bio". Recently she started her career as a director and her short movie "Nasty Habits" was awarded on such festivals as Independent Shorts Awards and Olympus Film Festival. She is also a talented painter and she had her first art exhibition at the age of fifteen. In the interview, Allisyn is talking about the beginning of her acting career, her work on the set of Disney TV shows, fascination for directing and art and her plans for the future.


After appearing in some TV commercials you started your real acting career at the age of six, playing episodic roles in TV shows like "Strong Medicine", "Friends" and "Judging Amy". How did you become interested in acting and when did you decide that you want to do it professionally?

When I was very little, my parents would take me to a lot of local theatre productions. I was a talkative and fearless child, and during the performances I would try to interact with the cast, desperately wanting to join them on stage. Instead of discouraging this outgoing behavior and telling me to sit still and be quiet, my mom and dad decided to take me to an acting class at age four. At my very first class one of the coaches, Lynne Marks, asked if she could represent me as my manager. My parents said yes, and began driving me to auditions nearly every day. I started getting hired for commercials frequently, and my dad ended up quitting his job so he could be with me full time.

My parents always made sure I was happy while working and that I never felt pressured to pursue an acting career. Acting always felt like a hobby to me. After school, my friends went to soccer practice, and I went on auditions. Other little girls at auditions would have brand new outfits and would be all dolled up with perfect hair, but I went into all of my auditions barefoot with stains on my shirt and unbrushed hair. I think my authenticity helped me book so many jobs growing up. I was always having fun auditioning and being on set, and it showed in my work. My parents did such an incredible job making sure that my acting career never got in the way of having a normal and fun childhood. They even turned down jobs that conflicted with play dates and friends' birthday parties to keep me from getting burnt out. There is no way I would've gotten to where I am today without the support and help from my parents.

From 2009 to 2013 you played the role of Zora Lancaster in Disney TV shows "Sonny with a Chance" and "So Random". What are your favourite and most hilarious moments from playing in Disney? Are you still in touch with your friends from these times? 

While working on "Sonny With A Chance", I created a life-size dummy that I named Ortho. I bought a set of men's clothes and boots from a thrift store, then stuffed them with towels and blankets and duct taped it all together. I attached a basket ball as his head, then completed the look with a hideous vampire Halloween mask I found at a local pharmacy. I made Ortho stand up by tying him to one of my dad's microphone stands. I hid him in my cast mates dressing room, then waited around the corner to hear them walk in and scream. To make it fun for everyone, I put a sign around Ortho's neck telling anyone who got spooked by him to sign his jacket, then put him in someone else's room. Everyone loved it, and Ortho got passed around all the dressing rooms, and even made it into the writers' room, the hair and makeup room, and the prop closet!

I filmed season 2 of "Sonny With A Chance" at Hollywood Center Studios. Several other Disney shows shot at that lot, including Disney XD's "Kickin' It!" I became close with Dylan Riley Snyder from "Kickin' It", and we took my life-size vampire, Ortho, over to his set and hid it in Olivia Holt's dressing room. When Olivia walked in and saw Ortho, she freaked out and production got upset! Dylan and I kept it a secret for awhile that we were the ones who pranked her.

I still keep in touch with many of the Disney actors from that generation, including Dylan, who I am actually marrying in September of 2019! Many of our cast and crew members from our Disney days will be attending the wedding.

The character you played in "Sonny with a Chance" was described as "very smart, mysterious, crazy and clever". Do you have anything in common with Zora? What is your opinion about her?

Zora and I are both extremely outgoing and not afraid to speak our minds. I think our biggest similarity is that we are unapologetically ourselves. We may be a little odd, but we embrace it!

You also had an opportunity to be a voice actress of Stormy in a children's animated show "Jake and the Never Land Pirates". What was the most exciting thing about voice acting for a TV series for kids?

Voice over work is the best! Recording sessions are so quick, easy, and fun! Plus, you can even show up to work in pajamas if you want.


Now you are a grown-up woman and you started making movies yourself. This year a thriller short "Nasty Habits" premiered and it was directed by you. Can you tell us something more about this amazing project?

I'm very passionate about filmmaking, and for the past several years I have been working on transitioning to a career behind the camera. I graduated high school at age 15 and began taking cinematography classes in college. I started producing short films in 2016 with my fiancé Dylan Snyder, and longtime friend Bryan Morrison under the name Watch The Footage Productions. A few years later we added our talented friend Joey Luthman to the mix, and the four of us are now gearing up for our first feature film! All the recent festival success that our project "Nasty Habits" has received has been overwhelming. We are all very excited for what's to come! You can follow our Watch The Footage social media pages to stay updated!

Most of the roles you played so far were funny and comedic, but I guess you don't want to be pigeonholed in one type. Would you like to play more dramatic characters or do you prefer the comedic ones?

Throughout childhood, most of the roles I got were dramatic. When the audition for "Sonny With A Chance" came in, my agent had a meeting with me to look at the script and asked me if I was interested in the project. Disney comedies are a very different acting style than most shows. They tend to be larger than life. You need to have lots of energy and understand the comedic timing of the channel. I loved the character Zora, so my agent sent me out for the role, and after a very long auditioning process that lasted several months, I got the call that I booked it! I had an absolute blast working on Disney, but it's hard to say whether I prefer dramatic or comedic roles. I enjoy any character with layers that I can connect with, regardless of genre.

Apart from being a gifted actress, you are also a talented and prolific artist. We can see your amazing paintings on your website. How can you describe your main sources of inspiration?

My father is a talented artist and a musician, so I grew up in a very creative household where I was always encouraged to express myself through many outlets. I drew for hours every day while in the waiting rooms of auditions. I've always loved making homemade birthday presents and giving art pieces as wrap gifts to the cast and crew of a show at the end of a season, but I didn't pursue art professionally until age fifteen when I had my first gallery showing. My debut art show benefitted a close family friend who had just lost her husband to cancer and needed assistance paying medical bills. It was a truly incredible night, being able to showcase my work and raise money for a good cause. Painting is a passion for me, so even though I sell my work, I make sure to only paint when I feel inspired so that it remains enjoyable and never feels like a job.

I know that you are interested in scuba diving and it is one of your favourite free time activities. How did you fall in love with scuba and what do you like most about it?

I have always been fascinated with sharks, so my fiancé, Dylan Snyder, and I decided to get certified. We have been fortunate enough to dive in Lanai, Hawaii and all over the Caribbean. My younger sister, Josie, recently got certified as well, so now we all get to dive together! The three of us actually went diving on Christmas Day of 2018, and got to swim with dozens of nurse sharks!

How can you describe your main aims and plans for the foreseeable future?

I am currently devoting the majority of my attention to filmmaking. Our production team is gearing up to produce a feature film I wrote. I do plan on continuing to paint in my downtime, and I will take acting jobs that work with my schedule, but my main priority is to further my career as a screenwriter and grow my production company.


If you want to learn more about Allisyn Ashley Arm and her career, please visit her official website:

Wywiad z Allisyn Ashley Arm

Allisyn Ashley Arm jest amerykańską aktorką, znaną przede wszystkim z ról Zory Lancaster w serialach „Słoneczna Sonny” i „Z innej beczki” oraz Heather w „Nauki niezbyt ścisłe”. Niedawno zaczęła również karierę reżyserką, a jej film krótkometrażowy „Nasty Habits” otrzymał nagrody m.in. na festiwalach Independent Shorts Awards i Olympus Film Festival. Zajmuje się również malarstwem, a swoją pierwszą wystawę obrazów miała już w wieku piętnastu lat. W wywiadzie Allisyn opowiada o początkach swojej kariery aktorskiej, pracy na planie seriali Disneya, fascynacji reżyserią i sztuką oraz planach na przyszłość.


Zaczęłaś swoją prawdziwą aktorską karierę w wieku sześciu lat, mając już wcześniej za sobą kilka reklam telewizyjnych. Wystąpiłaś wówczas w epizodycznych rolach w takich serialach jak „Życie przede wszystkim”, „Przyjaciele” i „Potyczki Amy”. Jak zainteresowałaś się aktorstwem i kiedy stwierdziłaś, że chcesz się tym profesjonalnie zajmować?

Kiedy była bardzo mała, moi rodzice często zabierali mnie na sztuki do lokalnego teatru. Byłam rozmownym i odważnym dzieckiem, więc w czasie występów próbowałam nawiązywać kontakt z obsadą, desperacko próbując dołączyć do nich na scenę. Zamiast krytykować tę zbytnią otwartość i mówić mi, abym siedziała spokojnie w milczeniu, mama i tata zdecydowali się zapisać mnie na zajęcia aktorskie. Miałam wtedy cztery lata. Już na pierwszych zajęciach jedna z trenerek, Lynne Marks, zapytała moich rodziców, czy mogłaby mnie reprezentować jako menedżerka. Rodzice się zgodzili i zaczęli prawie codziennie zabierać mnie na castingi. Coraz częściej dostawałam propozycje występów w reklamach, więc skończyło się na tym, że mój tata rzucił pracę, aby cały czas ze mną być.

Rodzice zawsze sprawdzali, czy jestem szczęśliwa w pracy, i nigdy nie czułam od nich żadnego przymusu, by podążać za aktorską karierą. Aktorstwo zawsze było dla mnie jak hobby. Po szkole moi koledzy szli na zajęcia z piłki nożnej, a ja szłam na castingi. Inne małe dziewczynki na castingach nosiły najnowsze ubrania, miały perfekcyjne fryzury i wyglądały jak lalki, a ja przychodziłam na wszystkie spotkania boso i nieuczesana w poplamionej bluzce. Myślę, że to właśnie moja autentyczność pomogła mi zdobyć tak wiele ofert w okresie dorastania. Zawsze miałam dużą frajdę z chodzenia na castingi i bycia na planie, co przekładało się na moją pracę. Moi rodzice wykonali kawał dobrej roboty, starając się z całych sił, by moja aktorska kariera nie przeszkadzała mi w posiadaniu normalnego i zabawnego dzieciństwa. Odrzucali nawet zlecenia i rezygnowali z imprez urodzinowych kolegów, jeśli wchodziły one w konflikt z datami moich przedstawień. Robili to wszystko, żebym się nie wypaliła. Na pewno nie doszłabym tam, gdzie jestem dziś, gdyby nie wsparcie i pomoc moich rodziców.

Od 2009 do 2013 wcielałaś się w postać Zory Lancaster w serialach Disneya „Słoneczna Sonny” i „Z innej beczki”. Jakie są Twoje ulubione i najbardziej zabawne momenty z pracy w Disneyu? Czy nadal jesteś w kontakcie ze swoimi przyjaciółmi z tamtych czasów?

Kiedy pracowałam na planie „Słonecznej Sonny”, stworzyłam ludzkich rozmiarów manekina, którego nazwałam Ortho. Kupiłam komplet męskich ubrań i butów z lumpeksu, potem wypełniłam je ręcznikami, kocykami i przewodami, sklejając wszystko taśmą. Dodałam piłkę do kosza jako jego głowę, a potem dopełniłam jego wygląd ohydną halloweenową maską wampira, którą znalazłam w lokalnej aptece. Przywiązałam Ortho do stojaka mikrofonowego mojego taty, dzięki czemu mógł stanąć na nogi. Ukrywałam go w garderobach moich kolegów z planu, po czym czekałam za rogiem, aby usłyszeć jak wchodzą i krzyczą ze strachu. Aby wszyscy mogli się dobrze bawić, na szyi Ortho zostawiłam informację, aby każdy, kto zostanie przez niego przestraszony, podpisał jego kurtkę, a następnie zabrał go do pokoju kogoś innego. Wszystkim się to podobało i Ortho przeszedł przez wszystkie garderoby, a nawet trafił do pokojów scenarzystów, fryzjerów i charakteryzatorów, kończąc w rekwizytorni!

Drugi sezon „Słonecznej Sonny” nagrywaliśmy w Hollywood Center Studios. Kilka innych produkcji Disneya też tam kręcono, w tym „Z kopyta” Disney XD. Zaprzyjaźniłam się blisko z Dylanem Rileyem Snyderem z tego serialu. Wzięliśmy mojego ludzkich rozmiarów wampira Ortho na jego plan i schowaliśmy go w garderobie Olivii Holt. Kiedy Olivia weszła do pokoju i zobaczyła Ortho, wpadła w histerię, przez co cały dział produkcji się zdenerwował! Dylan i ja przez pewien czas trzymaliśmy w tajemnicy, że to właśnie my zrobiliśmy jej psikusa.

Cały czas pozostaję w kontakcie z wieloma aktorami Disneya z tamtego okresu, także z Dylanem, za którego we wrześniu 2019 wychodzę za mąż! Wielu członków naszej obsady i ekipy z czasów Disneya będzie gośćmi na moim ślubie.

Postać, którą grałaś w „Słonecznej Sonny” była opisywana jako „bardzo inteligentna, tajemnicza, szalona i sprytna”. Czy masz z Zorą jakieś cechy wspólne? Jaka jest Twoja opinia na jej temat?

Zarówno Zora, jak i ja jesteśmy bardzo towarzyskie i nie boimy się mówić tego, co myślimy. Myślę, że naszym największym podobieństwem jest to, że obie jesteśmy sobą bez względu na wszystko. To może być trochę dziwne, ale uwielbiamy to!

Miałaś też okazję spróbować swoich sił w dubbingu jako Stormy w dziecięcym serialu animowanym „Jake i piraci z Nibylandii”. Co było najbardziej ekscytujące w podkładaniu głosu w produkcji dla dzieci?

Dubbing jest cudowny! Nagrywanie dialogów jest bardzo szybkie, łatwe i zabawne! Do tego jeszcze możesz pojawić się w pracy w piżamie, jeśli bardzo chcesz.


Teraz jesteś już dorosłą kobietą i sama zaczęłaś tworzyć filmy. W tym roku miał swoją premierę krótkometrażowy thriller „Nasty Habits”, którego byłaś reżyserką. Czy mogłabyś powiedzieć coś więcej na temat tego niesamowitego projektu?

Jestem bardzo zafascynowana robieniem filmów i przez ostatnich kilka lat pracowałam nad przejściem do kariery po drugiej stronie kamery. Skończyłam liceum w wieku 15 lat i zaczęłam brać lekcje kinematografii w college’u. Zaczęłam tworzyć krótkie filmy w 2016 z moim narzeczonym Dylanem Snyderem i wieloletnim kolegą Bryanem Morrisonem pod nazwą Watch The Footage Productions. Po kilku latach dodaliśmy do naszej ekipy utalentowanego kumpla Joeya Luthmana. Teraz w tej czteroosobowej grupie przygotowujemy się do stworzenia pierwszego filmu długometrażowego! Nasze ostatnie festiwalowe sukcesy związane z „Nasty Habits” bardzo pozytywnie nas zaskoczyły. Jesteśmy podekscytowani tym, co nadchodzi! Możecie śledzić nasz projekt Watch The Footage w mediach społecznościowych, aby być na bieżąco!

Większość z Twoich dotychczasowych ról to role komediowe, ale domyślam się, że nie chcesz być zaszufladkowana w jednym typie postaci. Czy chciałabyś grać więcej ról dramatycznych, czy jednak preferujesz granie w komediach?

W okresie dziecięcym większość moich ról miało charakter dramatyczny. Kiedy pojawił się casting do „Słonecznej Sonny”, moja agentka spotkała się ze mną, abyśmy przeczytały wspólnie skrypt i zapytała mnie, czy jestem zainteresowana projektem. Komedie Disneya mają zupełnie inny styl grania niż większość seriali. Zazwyczaj są one naprawdę niezwykłe. Musisz mieć dużo energii i umieć rozśmieszyć widza w odpowiednim momencie. Pokochałam postać Zory, więc moja agentka wysłała mnie po tę rolę i po długim, trwającym kilka miesięcy procesie castingów dostałam telefon, że mam tę rolę! Praca w Disneyu to był absolutny szał, ale trudno mi powiedzieć, czy wolę role dramatyczne czy komediowe. Lubię każdą postać z cechami, z którymi mogę znaleźć jakąś więź, niezależnie od gatunku.

Oprócz bycia zdolną aktorką, jesteś też utalentowaną i aktywnie działającą artystką. Możemy oglądać Twoje niesamowite obrazy na Twojej stronie internetowej. Jak mogłabyś opisać swoje główne źródła inspiracji?

Mój ojciec jest utalentowanym artystą i muzykiem, więc dorastałam w bardzo kreatywnej rodzinie, w której zawsze byłam namawiana do wyrażania siebie na różne sposoby. Codziennie godzinami rysowałam, siedząc w poczekalni przed castingami. Zawsze uwielbiałam robić prezenty urodzinowe własnej roboty i dawać swoje dzieła sztuki obsadzie i ekipie seriali na zakończenie sezonu. Nigdy jednak nie zajmowałam się sztuką profesjonalnie, dopóki w wieku piętnastu lat nie miałam swojej pierwszej wystawy. Mój debiutancki pokaz obrazów został zorganizowany dla przyjaciółki rodziny, której mąż zmarł na raka i która potrzebowała pomocy, aby zapłacić rachunki za opiekę medyczną. To była naprawdę niezwykła noc. Mogłam wystawić moje prace i zdobyć pieniądze na szczytny cel. Malowanie jest dla mnie pasją, więc mimo że sprzedaję moje dzieła, maluję tylko wtedy, gdy mam pewność, że naprawdę jestem zainspirowana. Dzięki temu cały czas sprawia mi to przyjemność i nie czuję, że pracuję.

Wiem, że fascynujesz się nurkowaniem ze sprzętem i jest to jedna z Twoich ulubionych form spędzania wolnego czasu. Jak zakochałaś się w nurkowaniu i co najbardziej Ci się w tym podoba?

Zawsze byłam zafascynowana rekinami, więc mój narzeczony Dylan Snyder i ja zdecydowaliśmy się zostać certyfikowanymi nurkami wodnymi. Mieliśmy szczęście nurkować w Lanai na Hawajach i na całych Karaibach. Moja młodsza siostra Josie również uzyskała ostatnio certyfikat, więc teraz możemy nurkować wszyscy razem! We troje pojechaliśmy na nurkowanie w Boże Narodzenie 2018 i mogliśmy pływać z dziesiątkami rekinów wąsatych!

Jak mogłabyś opisać swoje główne cele i plany na najbliższą przyszłość?

Obecnie poświęcam większość swojej uwagi tworzeniu filmów. Nasza producencka drużyna szykuje się do wyprodukowania filmu pełnometrażowego według mojego scenariusza. Planuję też kontynuować malowanie w wolnym czasie i jeśli grafik pozwoli, wezmę jeszcze jakieś aktorskie zlecenia. Moim głównym priorytetem jest jednak rozwijanie mojej kariery scenarzystki i mojej firmy producenckiej.


Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat Allisyn Ashley Arm i jej działalności, zajrzyjcie na jej oficjalną stronę:

środa, 21 sierpnia 2019

Rozmowa z Krzysztofem Kwiatkowskim

Krzysztof Kwiatkowski jest pochodzącym z Krakowa aktorem, któremu popularność przyniosły role w serialach „Hotel 52”, „Na dobre i na złe” i „M jak miłość” oraz w filmie historycznym „Dywizjon 303. Historia prawdziwa”. Występował na deskach Teatru Stu w Krakowie oraz w Teatrze Studio, Teatrze Polskim i Teatrze Kwadrat w Warszawie. W 2009 ukończył Wydział Aktorski Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Ludwika Solskiego w Krakowie (obecnie Akademia Sztuk Teatralnych im. Stanisława Wyspiańskiego). W wywiadzie Krzysztof opowiada między innymi o początkach swojego zainteresowania aktorstwem, pracy na planie filmów i seriali, ulubionych rolach teatralnych i planach na przyszłość.

(Foto: Klaudia Kurek)

Jako syn producenta muzycznego i teatralnego od najmłodszych lat miałeś styczność z teatrem i muzyką. Jak wyglądały początki Twojego zainteresowania aktorstwem?

Z racji tego, że mój tata reżyserował w latach 80. kabaretony (maratony kabaretowe) i koncerty rockowe, często zabierał mnie z siostrą za kulisy. Poznawałem wówczas aktorów, artystów kabaretowych, muzyków i wokalistów, chłonąc tę artystyczną atmosferę. Kiedy byłem nastolatkiem, moja starsza o trzy lata siostra zabierała mnie ze sobą na warsztaty teatralne. Należałem też do kółka teatralnego. Bardzo mi się to podobało, ale nie wiązałem z tym jeszcze swojej przyszłości. Byłem wtedy bardzo mocno zaangażowany w sport, przede wszystkim w piłkę nożną. Grałem w różnych krakowskich klubach, zaczynając od Armatury Kraków, przez Krakus Swoszowice, aż po mały epizodzik w Hutniku Kraków. Myślałem, że pójdę w tym kierunku. Byłem w klasie sportowej w szkole podstawowej, więc interesowałem się też lekkoatletyką, sztukami walki i siatkówką. Reprezentowałem szkołę na zawodach siatkarskich i w biegach krótko- i długodystansowych. Byłem zanurzony w sporcie i to mi zostało, bo bez sportu nie potrafię żyć.

Aktor gra w dużej mierze ciałem, więc sport odgrywa w tym zawodzie dużą rolę.

W ogóle w zawodzie aktora forma i pewność ciała są kluczowe, więc to zamiłowanie do sportu zawsze się przydawało. Z marzeń o karierze piłkarskiej musiałem jednak zrezygnować z powodu kilku kontuzji. Wiedziałem, że stawy skokowe już tak dobrze nie działają i nie ma to już sensu. To przyszło dość naturalnie, bo akurat przechodziłem z gimnazjum do liceum - zrezygnowałem ze sportu, aby skupić się na nauce i wykształceniu.

Od razu po rezygnacji z marzeń o karierze piłkarza pojawiło się aktorstwo, czy było jeszcze coś po drodze?

Dałem sobie trzy lata liceum na to, żeby wybadać swoje powołanie. Byłem w klasie o profilu dziennikarskim, miałem praktyki w „Gazecie Krakowskiej” i Radiu Kraków. Pisałem artykuły i przeprowadzałem wywiady. Zawsze miałem lekkie pióro, więc nauki humanistyczne bardzo mnie interesowały. Nie wykluczałem dziennikarstwa lub historii sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Po drodze brałem też udział w kółkach teatralnych i konkursach recytatorskich. W końcu zbliżała się matura i trzeba było podjąć decyzję, co dalej. Moja siostra była już wtedy szkole teatralnej we Wrocławiu, więc odwiedzałem ją i poznawałem wrocławskie środowisko aktorskie od strony studenta. Powoli wyrabiałem sobie opinię i stwierdziłem, że spróbuję swoich sił w aktorstwie. Zdawałem do szkół wrocławskiej, krakowskiej i warszawskiej - do łódzkiej nie mogłem, bo pisałem wtedy maturę z historii sztuki. Ostatecznie dostałem się do Krakowa i Wrocławia, ale z racji tego, że siostra była we Wrocławiu, wybrałem Kraków. Tak to się zaczęło.

Trochę było to pójście na łatwiznę, bo nie musiałeś dojeżdżać.

Tutaj nie mogę się zgodzić. Wybrałem szkołę teatralną krakowską ze względu na kadrę pedagogiczną i krakowski klimat. Zresztą jak tylko dowiedziałem się, że dostałem się do Krakowa, wynająłem mieszkanie, żeby żyć na własny rachunek. Poza tym mój dom rodzinny jest na Kurdwanowie, podkrakowskim osiedlu, oddalonym od centrum miasta jak Wawer od centrum Warszawy. Dużo czasu traciłbym na dojazdy, więc przeprowadziłem się bliżej.

W 2009 ukończyłeś studia na Wydziale Aktorskim Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie. Co najbardziej zaskoczyło Cię w tej uczelni, a co sprawiało Ci największą radość?

W sumie to nic mnie nie zaskoczyło, bo znałem już doświadczenia mojej siostry ze Szkoły Teatralnej we Wrocławiu. Zapieprzałem jak mały samochodzik, ale w ogóle mnie to nie męczyło, ponieważ wszystko sprawiało mi przyjemność. Czy to były zajęcia z wiersza, prozy, sceny klasyczne i współczesne, szermierka, akrobatyka, basen, wf czy rytmika - odpowiadało to moim zainteresowaniom i fascynacjom. Spotykałem też fantastycznych pedagogów: Jerzego Trelę, Annę Polony czy Dorotę Segdę i reżyserów jak Krystian Lupa i Małgorzata Hajewska. Byli oczywiście koledzy i imprezy - niesamowity świat. Miałem świadomość, jak to będzie wyglądać, więc wszedłem w to jak w masło.

Czy w Twoim roczniku były jakieś znane nazwiska?

Z osób, które na pewno kojarzysz, byli w moim roczniku: Tomek Schuchardt, który grał m.in. w „Bodo”, „Jesteś Bogiem” czy „Karbali”, Ania Gorajska, która występuje w Teatrze Dramatycznym oraz Piotrek Domalewski, reżyser „Cichej nocy”, który wcześniej był na moim roku na Wydziale Wokalnym z Basią Kurdej-Szatan.

(Foto: Aleksandra Grochowska)

Jeszcze w czasie studiów zagrałeś m.in. w filmie dokumentalnym „Pamiętnik Leo” - była to Twoja pierwsza rola historyczna.

Tak, to był taki historyczny fabularyzowany dokument o postaci młodego krakowskiego chłopaka żydowskiego pochodzenia. To było moje pierwsze zetknięcie z historyczną rolą, ale niestety nic więcej z tego filmu nie pamiętam.

Przypominam ten film, ponieważ w 2018 zagrałeś kolejną historyczną rolę Mirosława Fericia, polskiego lotnika chorwackiego pochodzenia, w filmie „Dywizjon 303. Historia prawdziwa”. Jak wspominasz tę rolę? Z tego co wiem, miałeś się nawet spotkać z synem pana Fericia.

Była taka możliwość, żeby spotkać się z jego synem w Londynie, gdzie mieszka, ale nie udało mi się ze względu na problemy terminowe. Produkcja organizowała spotkanie z pilotami Dywizjonu 303, ale mimo moich szczerych chęci, nie mogłem tam być. Mirosław Ferić był wielką postacią, więc wcielenie się w tę rolę było dla mnie dużym zaszczytem.

Postać niezwykła, ale zarazem nieco zapomniana - przeciętny człowiek niestety jej nie kojarzy.

Przeciętny człowiek wie o Dywizjonie 303 - polskich pilotach walczących w bitwie o Anglię. Filmy są chyba najlepszą drogą, żeby przypomnieć i uświadomić ludziom, kim byli poszczególni piloci. Obraz filmowy najlepiej przecież przemawia do odbiorcy.

Zaczytywałeś się w historii Fericia przed wejściem na plan?

Tak, dużo czytaliśmy. Produkcja udostępniła nam różne materiały archiwalne dotyczące Dywizjonu 303. Miałem też dostęp do niepublikowanego dziennika Mirosława Fericia, który był kronikarzem Dywizjonu. Oryginał jest w londyńskim muzeum, ale otrzymałem jego kserokopię. Czytałem ten dziennik i rzeczywiście jest fantastyczny. Ferić jako żołnierz pisał prostym, bardzo oszczędnym językiem, ale przez to bardzo oddziałującym na wyobraźnię.

Czy role, które grasz, na długo zostają Ci w pamięci i oddziałują na Ciebie?

Z mojego doświadczenia mogę powiedzieć, że role zostają w człowieku. Niektóre mocniej, niektóre słabiej. Rozpamiętywanie roli może być jednak męczące dla aktora. Ważne jest, żeby umieć się od tego odciąć, aby zachować aktorskie BHP. Gram spektakle w Teatrze Polskim, Teatrze Kwadrat, Teatrze Stu w Krakowie, występuję w dwóch serialach i jeszcze kręcę film, więc muszę to od siebie separować, żeby normalnie funkcjonować.

Wspomniałeś o rolach serialowych. Cały czas grasz w „M jak miłość”, wcześniej występowałeś w serialach „Na dobre i na złe” czy „Hotel 52” - te role przyniosły Ci sporą popularność. Jesteś kojarzony z granymi postaciami i zaczepiany na ulicy, czy raczej tego nie odczuwasz?

Czuję popularność i ludzie mnie kojarzą, ale nie jest ona jakoś skrajnie duża. Może jest to związane z tym, że bardzo mocno oddzielam pracę od życia prywatnego i nigdy na siłę nie starałem się być celebrytą. Miałem różne możliwości, żeby trafić na pierwsze strony gazet, ale u zarania się od tego odciąłem. Wiele razy powiedziałem „nie, nie jestem zainteresowany” i skupiłem się tylko na pracy. Staram się być aktorem, który występuje w projektach, a nie bywa na imprezach.

Czyli na ścianki tylko w ramach promocji własnego filmu?

Wychodzę właśnie z tego założenia. Ścianki, wywiady i spotkania tak, ale w ramach konkretnego projektu. Prywatnie staram się tego unikać, a w mediach społecznościowych pokazuję w 90% rzeczy związane z moją pracą, bez prywaty. Niektórzy polscy aktorzy mają nawet milion followersów, a każdy ich post ma setki tysięcy polubień i to też jest jakaś droga. Wartość rynkowa aktora i jego popularność w mediach też są obecnie bardzo ważne i mogą stanowić wyznacznik tego, czy dostanie rolę. Tak działa showbiznes. Staram się jednak zachowywać równowagę.

(Foto: Aleksandra Grochowska)

Miałeś okazję zagrać w jednym odcinku amerykańsko-niemiecko-francuskiego serialu kryminalnego „Przekraczając granice”. Jak wspominasz pracę na zagranicznym planie zdjęciowym?

Fantastycznie! Pracowałem akurat nad jakimś spektaklem w Krakowie, kiedy dostałem informację o castingu w Warszawie. Przyjechałem na pierwszy etap, potem musiałem wrócić do Krakowa na próby, po czym miałem drugi etap castingu (tzw. recall). Następnie znów wróciłem do Krakowa, ale nazajutrz dostałem informację, że dostałem rolę i pojutrze mam samolot do Pragi. Miałem tam spędzić na planie 10 dni. Kiedy przyleciałem do Pragi i wszedłem na plan, wszystko odbywało się dla mnie jak we śnie. Nagle stoją przede mną, chłopakiem z Krakowa, Donald Sutherland, William Fichtner i Carrie-Anne Moss, partnerka Keanu Reevesa z „Matrixa”. To było dla mnie spełnienie marzeń - fantastyczna sprawa i genialna praca! Poznałem też na planie Thomasa Wlaschihę, który grał w pierwszych sezonach „Gry o tron” nauczyciela Aryi Stark. Byłem zaskoczony, kiedy go tam zobaczyłem.

Grałeś w języku polskim czy angielskim?

Grałem Polaka, ale mówiłem po angielsku. Miałem tylko jedną scenę w języku polskim z Krzysztofem Pieczyńskim, który grał mojego ojca. Kłóciliśmy się w tej scenie po polsku, a potem pojawili się pozostali aktorzy i już graliśmy po angielsku.

Występowałeś w teatrach w Krakowie i Warszawie, zagrałeś między innymi tytułową rolę w szekspirowskim „Hamlecie”. Która z ról teatralnych była dla Ciebie najważniejsza?

Nie da się ukryć, że rola Hamleta jest marzeniem i kamieniem milowym wielu młodych aktorów. Gdy otrzymałem tę rolę, był to dla mnie gigantyczny sprawdzian i nie wiedziałem, czy ją udźwignę. Miałem jednak wspaniałego reżysera Krzysztofa Jasińskiego, który doskonale prowadzi aktora. Na pewno był to dla mnie przełomowy moment.
Niemniej jednak mój debiut teatralny w Teatrze Studio w Pałacu Kultury w głównej roli Genezypa Kapena w „Nienasyceniu” Witkacego również był dla mnie bardzo dużym wyzwaniem.

A poza „Hamletem” i „Nienasyceniem”?

Na pewno moja pierwsza rola w Teatrze Polskim w „Irydionie”, bo była to sztuka wystawiana na stulecie teatru. To było w 2013, zanim jeszcze dołączyłem do stałej obsady teatru. Ten spektakl i cały jubileusz były organizowane z wielką pompą. Zagrać tę sztukę dokładnie 29 stycznia w sto lat od premiery było dla mnie wielkim przeżyciem. W dodatku moją rolę grał wtedy legendarny Józef Węgrzyn.

Masz jeszcze jakąś wielką rolę, o której marzysz?

Nie mam jakichś konkretnych marzeń o rolach. Zobaczymy, co przyniesie czas.

(Foto: Klaudia Kurek)

W 2017 wystąpiłeś w programie „Twoja twarz brzmi znajomo”, gdzie wcielałeś się między innymi w Madonnę i Bonnie Tyler oraz śpiewałeś piosenkę ze „Skrzypka na dachu”. Skąd pomysł na wzięcie udziału w programie i jak go wspominasz?

Dostałem propozycję udziału, która idealnie wpasowała mi się w kalendarz, bo akurat miałem trzymiesięczną przerwę bez prób w teatrze. Lubię śpiewać, a jest tam też dużo rzeczy aktorskich, więc uznałem, że to może być fantastyczna przygoda.

Jest to program celebrycki, ale zarazem może chyba pomóc w kształtowaniu wokalnego i aktorskiego warsztatu. 

Oczywiście, że tak. Jak nie zrobisz odpowiedniego głosu do postaci, to cała Polska to później widzi. Miałem też kilka razy propozycję z „Tańca z Gwiazdami”, ale niestety nie dysponuję w tej chwili odpowiednią ilością wolnego czasu . Nie jestem w stanie poświęcić trzech miesięcy na regularne próby. Z chęcią bym jednak zatańczył, bo w szkole teatralnej na III roku byłem jednym z założycieli szkolnej formacji tanecznej. Zrobiliśmy nawet pokaz na koniec roku z tańcami współczesnymi i klasycznymi jak tango.

Czyli jesteś otwarty na kolejne programy w rodzaju „Twoja twarz brzmi znajomo”?

Dlaczego nie? Bardzo lubię nowe wyzwania i jeżeli coś mnie ekscytuje i zapali, to wchodzę w to.

A która z postaci, w które wcielałeś się w programie, najbardziej Cię „ekscytowała”?

Na pewno „Skrzypek na dachu”, ale też Leonard Cohen. Bardzo go cenię i szanuję jako artystę, więc wcielenie się w niego było dla mnie bardzo ważnym momentem. Wielką przyjemność sprawiło mi też zaśpiewanie z Moniką Borzym utworu „Z tobą chcę oglądać świat” Zbyszka Wodeckiego. Dzwoniłem nawet do Zbyszka, bo znaliśmy się z Teatru Stu ze spektaklu „Sonata Belzebuba”, aby obejrzał ten program. Powiedział mi jednak, że jest w szpitalu i niestety kilka dni później zmarł. Z kolei postaci kobiece były dla mnie dużym wyzwaniem z racji głosu, ponieważ mój jest dosyć niski i mocny. Próbowałem szeptać, ale wiedziałem, że to nie będą moje odcinki. Przy Madonnie skupiłem się więc przede wszystkim na tańcu i charakterze, bo nie przeskoczę swojego barytonu. Podobała mi się też Metallica, bo jako James Hetfield w „Whiskey in the Jar” mogłem się wyżyć i rozpieprzyć gitarę. Choreografia do teledysku „Bo z dziewczynami” Jerzego Połomskiego też była fajnym doświadczeniem. Ten program to fantastyczna zabawa, ale przede wszystkim ciężka praca i niemiłosierny zapieprz. Bardzo dużo się w nim nauczyłem.

Nie było to Twoje pierwsze doświadczenie muzyczne, bo jako młody chłopak miałeś swój zespół Chris Peter Band. Jak wspominasz swoją przygodę z własną kapelą?

Byłem wtedy na studiach. Grałem covery, a na scenie towarzyszyły mi dziewczyny z wydziału jazzu w Katowicach, które tańczyły i robiły chórki. W sezonie wakacyjnym koncertowaliśmy po całej Polsce. Był to mój sposób na zarobek, ale też fantastyczna szkoła. Zaśpiewanie 17 piosenek rockowo-popowych naprawdę nie jest łatwe, więc uczyłem się operowania głosem. Teraz większość artystów śpiewa z playbacku lub leci drugi wokal w tle, a ja wszystko śpiewałem na żywo, tylko w niektórych utworach miałem dograny głos. Uczyłem się też kontaktu z publicznością - wprowadzałem ją w kolejne piosenki, czasem zarzucając jakiś żart.

Nie znalazłem w internecie żadnych nagrań z Twoich koncertów. Jaki mieliście repertuar?

Głównie utwory rockowe i popowe. Z rockowych np. Smokie „Living Next Door to Alice”, też Andrzeja Zauchę, Czesława Niemena „Pod papugami” czy Santanę. Przeboje polskie i zagraniczne.

Skoro jesteśmy w temacie muzyki: jakie są Twoje ulubione utwory?

Wszystko zależy od nastroju. Na pewno jednym z moich ulubionych artystów jest Leonard Cohen, a jeżeli chodzi o rock, to bardzo lubię Erica Claptona, który towarzyszy mi od najmłodszych lat. Lubię też posłuchać jazzu, bluesa czy muzyki elektronicznej, a czasem też muzyki filmowej. Nie zamykam się na polską muzykę, ale taką z tekstem jak np. utwory Agnieszki Osieckiej i Mirka Czyżykiewicza. Biorę zresztą udział w spektaklu-koncercie w Teatrze Polskim „Cygan w Polskim. Życie jest piosenką”, w którym śpiewamy piosenki Jacka Cygana.

(Foto: Klaudia Kurek)

Wspomniałeś o swoim sportowym zacięciu już od dzieciństwa. Jakie obecnie uprawiasz sporty?

Od lat trenuję sztuki walki. Jeszcze w szkole teatralnej nieśmiało myślałem o boksie. W przerwach między zajęciami mieliśmy z kolegami rękawice i się naparzaliśmy. Jak tylko przyjechałem do Warszawy, to od razu zapisałem się do klubu i od tego czasu trenuję w miarę moich możliwości czasowych. Przez pięć lat trenowałem tylko boks, ale w ostatnich latach dołączyłem kickboxing i tajski boks. Od pewnego czasu bywam również na siłowni, bo w nowym filmie gram gangstera i muszę zbudować postać przypakowanego i wydziaranego gościa z charakterem. Sama idea siłowni nie za bardzo mnie jednak pociąga.

Pochodzisz z Krakowa, ale od kilku lat mieszkasz w Warszawie. Mówi się, że te dwa miasta za sobą nie przepadają. Odczuwasz jakoś te krakowsko-warszawskie antagonizmy?

Nie, wręcz przeciwnie. Nie mam z tym żadnych problemów i często mówię, że jestem z Krakowa. Bardzo często dyskutuję z ludźmi na ten temat tych rzekomych antagonizmów. Ludzie często się dziwią, że lubię Warszawę, bo przecież ludzie z Krakowa nie lubią Warszawy. Tłumaczę im wtedy, że kocham Warszawę i kocham Kraków. Dlaczego miałbym nie lubić miasta z powodu jakichś stereotypów? Czasem się nad tym zastanawiam i zupełnie tego nie rozumiem.

Masz jakieś swoje ukochane miejsce w Krakowie?

Oprócz domu rodzinnego przede wszystkim Stare Miasto, gdzie spędziłem okres moich studiów i liceum, bo chodziłem do VIII Liceum Ogólnokształcącego im. Stanisława Wyspiańskiego niedaleko centrum. Mam stamtąd wiele pięknych wspomnień.

Cały czas występujesz w nowych filmach, serialach i spektaklach. Jak mógłbyś opisać swoje plany i cele na najbliższy czas?

Jak to się mówi: powiedz Bogu o swoich planach, to cię wyśmieje. Kręcimy teraz komedię gangsterską „Futro z misia” w reżyserii Michała Milowicza i Kacpra Anuszewskiego, pod opieką artystyczną Olafa Lubaszenki. Obsada jest trochę jak z filmów Guya Ritchiego - w każdej roli jakieś mocne nazwisko, nawet w epizodach. W tym przypadku w głównych rolach zobaczymy m.in. Olafa Lubaszenko, Mirosława Zbrojewicza i Cezarego Pazurę. Czytając scenariusz, dobrze się bawiłem, więc trzymam kciuki, żeby to była dobra komedia. Z kolei teatralnie zaczęliśmy pod koniec sezonu robić „Dziady” Mickiewicza w Teatrze Polskim w reżyserii Janusza Wiśniewskiego. Od sierpnia wznawiamy próby, aby w połowie października wystawić sztukę. Wcielam się w postać Senatora, więc to będzie spore wyzwanie. Zapowiada się ciekawy rok, ale też wspaniały i szalony rok za mną, bo miałem cztery premiery w trzech różnych teatrach. Nakręciłem też serial kryminalny „Cień”, który będzie miał premierę telewizyjną już jesienią 2019.


Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat Krzysztofa Kwiatkowskiego i jego aktorskiej działalności, zajrzyjcie na jego oficjalną stronę:
http://www.krzysztofkwiatkowski.com/
https://www.facebook.com/krzysztof.piotr.kwiatkowski/
https://www.instagram.com/krzysztofkwiatkowskiofficial/

wtorek, 13 sierpnia 2019

Rozmowa z Łukaszem Czarneckim

Łukasz Czarnecki jest tancerzem reprezentującym najwyższą międzynarodową klasę taneczną „S” w tańcach latynoamerykańskich i standardowych. Popularność przyniósł mu przede wszystkim udział w programie „Taniec z Gwiazdami”, gdzie partnerował między innymi Annie Samusionek, Annie Guzik, Natalii Lesz i Francys Barrazie Sudnickiej. Kilka lat temu zrezygnował z tańca zawodowego na rzecz działalności biznesowej - był między innymi jednym ze współwłaścicieli sieci siłowni Elite Gym. Obecnie zaś aktywnie działa w mediach społecznościowych, gdzie prezentuje swoje modowe stylizacje i promuje zdrowy styl życia. W wywiadzie Łukasz opowiada między innymi o początkach swojej kariery tanecznej, udziale w „Tańcu z Gwiazdami”, modzie i aktywności fizycznej oraz nowych projektach.


Z tego co wiem na pierwsze zajęcia taneczne zacząłeś chodzić w wieku sześciu lat. Jak wyglądały początki Twojej przygody z tańcem?

Przygoda z tańcem zaczęła się od tego, że moi rodzice tańczyli. Byli parą taneczną i stąd tak naprawdę wziąłem się na świecie (śmiech). Nawet kiedy mama była w ciąży, to rodzice tańczyli razem na turniejach. Jako dziecko cały czas towarzyszyłem im podczas treningów i wyjazdów na turnieje. Chcąc, nie chcąc, sam chciałem w końcu spróbować tańczyć.

Uczyli Cię przede wszystkim rodzice czy pobierałeś nauki u kogoś innego?

Moi rodzice zaczęli otwierać szkoły tańca i prowadzić zajęcia, więc zapytali się mnie, czy chcę brać udział. Stwierdziłem, że chcę i tak to się zaczęło.

A jak wspominasz swój pierwszy turniej taneczny?

Miałem chyba siedem lat, a turniej organizowali rodzice. Z tego, co pamiętam, odbywał się w technikum i był tylko dla par z klubu. Takie były początki. Z roku na rok było tego coraz więcej, chociaż w przypadku dzieci nie było to jeszcze zbyt profesjonalne. Najpierw to były tylko wyróżnienia, potem dopiero pojawiły się nagrody.

Jakie zatem były te pierwsze prawdziwe sukcesy?

W wieku dwunastu lat zaczęło mi iść coraz lepiej i zacząłem jeździć po turniejach na całym świecie. Zacząłem więcej trenować i bardziej profesjonalnie podchodzić do tańca. W wieku czternastu lat zacząłem odnosić sukcesy. Wtedy nie myślałem jeszcze o przyszłości, tylko o tym, co tu i teraz: szkoła, koledzy i codzienne treningi oraz wyjazdy na obozy i turnieje. Byłem mocno pochłonięty tym tanecznym światem. Potem zacząłem tańczyć w parze z Anetą Piotrowską, z którą byliśmy jedną z pierwszych polskich par tanecznych z zagranicznymi sukcesami. Sześć razy zdobyliśmy tytuł mistrza Polski, co było dla nas ogromnym wyróżnieniem. Cztery razy braliśmy udział w mistrzostwach świata i zakwalifikowaliśmy się do finału, byliśmy też w finałach największych turniejów. Później tańczyłem z kolei z Kamilą Kajak, która była zresztą moją ostatnią partnerką.

W latach 2007-2011 i 2014 występowałeś w „Tańcu z Gwiazdami”, gdzie tańczyłeś między innymi z Anną Samusionek, Anną Guzik i Olgą Bołądź. Jak wspominasz to doświadczenie?

„Taniec z Gwiazdami” pojawił się, kiedy miałem dwadzieścia lat i tańczyłem zawodowo na turniejach. Kiedy wszedłem w świat programu, przewartościowałem sobie pewne rzeczy i zacząłem inaczej patrzeć na moją przyszłość. Wystąpiłem w dziesięciu edycjach. Pierwszą moją edycję tańczyłem z Anną Samusionek - ale byłem wtedy młodziutki! (śmiech) Większość tancerzy była ode mnie kilka lat starsza, ale w dużej mierze znaliśmy się od dziecka. Byliśmy jedną paczką - razem ćwiczyliśmy i jeździliśmy po turniejach. Mieliśmy też wspólnych trenerów tanecznych, wielu z nas wyszło bowiem ze szkoły Moniki i Romana Pawelców. Do tego dwa razy w roku widzieliśmy się na obozach, stąd też ta nasza bliska znajomość.

Czy nauka gwiazdy tańca, często od podstaw, była dla Ciebie dużym wyzwaniem?

Jak się to robi pierwszy raz, jest to nie lada wyzwaniem. Trzeba nabrać doświadczenia w pedagogice i podejściu do osoby, która nigdy nie tańczyła. Do tego trzeba nauczyć jej tańca w krótkim czasie, co jest bardzo trudne. To było dla mnie totalnie nowe doświadczenie, gdyż na co dzień tańczyłem z profesjonalną partnerką. Daliśmy jednak radę i z edycji na edycję szło coraz lepiej.

W 2007 z Anną Guzik wygraliście program i zdobyliście Kryształową Kulę. 

Czasem to zależy od tego, z kim tańczymy i jak się dogadujemy, jaka jest gwiazda i jak popularna. Wiele czynników składa się na sukces, ale my tancerze staramy się robić wszystko jak potrafimy najlepiej. To jest nasza działka, ale oczywiście nie na wszystko mamy wpływ.

Z kim najlepiej Ci się tańczyło?

Trudno powiedzieć. Z każdym tańczyło się inaczej i dzięki każdej z tych osób zyskałem inne doświadczenia. Super pracowało mi się z Anią Guzik - włożyliśmy w pracę ogromną pasję i bardzo przyłożyliśmy się do tego, żeby fajnie tańczyć.

W okresie „Tańca z Gwiazdami” miałeś okazję zagrać tancerza w „Niani”, a w 2013 występowałeś w roli instruktora tańca Eryka w „Barwach szczęścia”. Jak wspominasz te aktorskie doświadczenia?

Rola w „Niani” była króciutka, bo grałem tancerza dostarczającego śpiewający telegram. Nie było to jednak tak proste, jak się wydaje, bo tancerze na ogół jednocześnie nie śpiewają. Trzeba było skoordynować te dwie rzeczy, co było dla mnie nowym doświadczeniem. Bardzo miło to jednak wspominam i do teraz śmieję się jak to widzę. Rola instruktora w „Barwach szczęścia” też była krótka, trwająca kilka odcinków. Wyglądałem wtedy zupełnie inaczej - po trzydziestce trochę się zmieniłem.

Występowałeś również w rolach tanecznych w Operze Narodowej i Teatrze Capitol w Warszawie. Jakie uczucia towarzyszyły Ci na tych wielkich scenach?

Praca w teatrze stanowiła dużą część mojej kariery tanecznej. W Teatrze Capitol mieliśmy z tancerzami z „Tańca z Gwiazdami” wspólne show „Lady Fosse”, a następnie „Saligię”. Robiliśmy to przez wiele lat i to była niesamowita przygoda. Na scenie Opery Narodowej występowałem z kolei w „Traviacie” w reżyserii Mariusza Trelińskiego. Mogłem się spełnić w tych rolach nie tylko tanecznie, ale też kostiumowo i aktorsko.

Myślałeś o tym, żeby dalej rozwijać się w kierunku aktorstwa?

Nie myślałem o tym. Czasem jednak jak oglądam seriale, myślę sobie, że fajnie grać niektóre role. Dostaję propozycje udziału w różnych teledyskach i czasem los podsyła różne ciekawe rzeczy. Raz wystąpiłem nawet w teledysku Natalii Lesz do piosenki „Miss You”.


W pewnym momencie zostawiłeś taniec na rzecz działalności przedsiębiorczej - byłeś m.in. współwłaścicielem sieci siłowni Elite Gym. 

Miałem po drodze różne przygody (śmiech). Była przerwa w „Tańcu z Gwiazdami” i trzeba było zdecydować, co teraz. Zawsze myślałem o swojej przyszłości i o tym, co zrobię, kiedy już nie będę tańczył. Miałem pomysł, aby otworzyć placówkę bankową i prowadziliśmy ją z Francys przez rok. Było to dosyć dziwne doświadczenie - zupełnie nowy rodzaj pracy, w którym trzeba było nauczyć się bankowości od podstaw. Lubię wyzwania, więc jak ktoś mi mówi, że czegoś się nie da, to ja to robię. Nie szło nam nawet źle, ale w pewnym momencie zaczęło mnie to nudzić. Nie pasowało to do nas - mam w sercu coś innego.

Jesteś bardziej typem sportowca?

Jestem sportowcem, artystą i biznesmenem i chcę to łączyć w jedno, a to była typowa praca biurowa. Potem otworzyłem klub Elite Gym w Trójmieście, który obecnie funkcjonuje już pod inną nazwą i z innym właścicielem. Był to epizod, ale stworzyliśmy coś zajebistego. Zostaliśmy mocno wzięci pod uwagę na polskim rynku.

Obecnie jesteś bardzo aktywny w mediach społecznościowych, gdzie zamieszczasz swoje zdjęcia w różnych stylizacjach i promujesz zdrowy styl życia. Jak mógłbyś opisać swoją obecną działalność?

Interesuję się wszystkim, co związane z modą i stylem oraz dbaniem o siebie i własny wizerunek. Przychodzi mi to dość naturalnie. Lubię to robić i chcę to rozszerzać. Planuję też ruszyć z kanałem na Youtubie, ale potrzebuję trochę czasu i większego bodźca do działania. Pracuję teraz zresztą nad jeszcze jednym projektem i jak zwykle mam mało czasu.

Kiedy zacząłeś interesować się modą?

Właściwie od małego eksperymentowałem trochę z modą i tym jak się ubierać. Zawsze starałem się wyróżniać zamiast ubierać się jak każdy kolega. Sporo jeździłem po świecie w ramach turniejów, więc widziałem, jak ubierają się tancerze z innych krajów i jaka jest moda za granicą. Pomału to zainteresowanie się rozwijało.

Nie myślałeś o stworzeniu własnej marki ubrań?

Nie wykluczam, bo chciałbym kiedyś, może we współpracy z kimś, stworzyć kolekcję ubrań. Przede wszystkim jednak codziennych, typowo na ulicę, a nie konkretnie robionych pod taniec.

Jak narodził się u Ciebie pomysł pójścia w media społecznościowe?

Instagrama zacząłem prowadzić tak po prostu, jak tylko powstał. Francys mnie do niego przekonała, podobnie zresztą jak do Facebooka, bo nie wiedziałem do czego mi on potrzebny. Potem zacząłem te profile w miarę systematycznie rozwijać sam. Chciałem dzielić się z ludźmi tym, że ćwiczę, pokazywać swoje stylizacje i inspirować innych. Ludzie piszą mi, że im się to podoba, więc dlatego też to robię.

Czyli można powiedzieć, że jesteś influencerem i motywatorem? Jakbyś się podpisał?

Zwał jak zwał. Nie napiszę o sobie, że jestem influencerem - po prostu jestem sobą i robię różne rzeczy. Całe życie tańczyłem i zawsze będę tancerzem, ale też prowadziłem rozmaite biznesy. Byłem m.in. prezesem spółki, więc wszystko zależy od potrzeb.

Działalność w mediach społecznościowych mocno wpłynęła na wzrost Twojej popularności? Dostajesz dzięki temu więcej zleceń?

Media społecznościowe generalnie pomagają nam cały czas być. Możemy dzielić się różnymi tematami, którymi chcemy - dla mnie są to moda i ćwiczenia, przeplatane też z rodzicielstwem. Nie zmienia mnie to jako osoby, ale przekłada się na propozycje, które otrzymuję. O marketingu w social mediach można by zresztą długo rozmawiać, bo w tym też po części pracuję. Promowałem kilka marek, więc wiem jak to wygląda. Przy współpracy z markami liczą się przede wszystkim zasięgi. Podobnie jest w telewizji - jeżeli jest duża oglądalność danego programu, to rośnie zainteresowanie ze strony reklamodawców.

Wspomniałem, że na swoim Instagramie zamieszczasz dużo zdjęć z siłowni. Jak wygląda Twój typowy trening?

Staram się teraz ćwiczyć pięć razy w tygodniu, generalnie zajmuje mi to z półtorej godziny. Głównie jest to trening siłowy i cardio. Dbam też o odpowiednią dietę. Najważniejsze jest to, żeby ćwiczyć całe ciało i przykładać się do pracy, bo tylko wtedy jest dobry efekt. Jak człowiek zaczyna wdrażać się w temat, to idzie mu coraz łatwiej i coraz bardziej się angażuje. Przynajmniej ja tak mam.

Sam się wdrożyłeś czy miałeś swojego trenera personalnego?

Wdrożyłem się jeszcze w czasach gimnazjum. Jak miałem piętnaście lat, zacząłem chodzić na siłownię. Wtedy nie było Facebooka i Instagrama, więc każdy robił to tylko dla siebie, aby fajnie spędzić czas i dobrze wyglądać. Trudno było zresztą znaleźć siłownię - miałem ją w gimnazjum, później zaś kupiłem sobie sprzęt do domu. Potem tata z dziadkiem stworzył mi pokój w szkole tańca, gdzie miałem wyciąg i ławkę do ćwiczeń. Tak rodziła się moja pasja.

Czyli polubiłeś siłownię, zanim to jeszcze było modne?

Pewnie, że tak!

Ludzie często dziękują Ci, że ich zmotywowałeś do pracy nad sobą?

Bardziej pytają mnie, jak się zmotywować (śmiech). Oczywiście są też osoby, które ćwiczą i piszą mi, że nie odpuszczają. Wiele osób dosyć ciężko się jednak motywuje.

Wspomniałeś o tym, że dieta jest ważną częścią dbania o sylwetkę. Masz swoje żelazne zasady, np. nie jesz po jakiejś godzinie?

Ja jem nawet po północy, jem tyle, że to się w głowie nie mieści (śmiech). Jak byłem młody zacząłem interesować się lekturą kulturystyczną i fitnessową. Wtedy były to tylko gazety z podstawowymi informacjami, później pojawiły się inne źródła i można było wyczytać więcej. Tak się wszystkiego uczyłem. Teraz już wiem mniej więcej jak poukładać te klocki, żeby wszystko szło jak należy. Jestem na takim etapie, że liczę kalorie i ustalam sobie, ile mogę zjeść węglowodanów, białek i tłuszczów w ciągu dnia. Według tego też ustalam treningi.

Jest to pewien rygor, ale domyślam się, że można się do tego przyzwyczaić.

To się tylko wydaje dużym obciążeniem, ale jak się wie, co z czym można łączyć, to robi się to łatwiejsze i nie pochłania dużo czasu. Korzystam też z aplikacji, która liczy kalorie, więc wiem, co mogę jeść, a czego nie.

Masz ten komfort, że nie będąc już zawodowym tancerzem, nie musisz mieć smukłej sylwetki.

Generalnie tancerze jak kończą karierę to na ogół tyją. Przez całe życie na mocnych treningach dwa razy dziennie spala się ogromną ilość kalorii i człowiek trzyma smukłą sylwetkę. Przez to jednak, że fitness był moją pasją od wielu lat, utrzymałem ją nawet po rezygnacji z kariery. Muszę jednak na co dzień zastępować taniec innym wysiłkiem fizycznym, żeby trzymać się w ryzach.

Jak rozumiem nie porzuciłeś tańca całkowicie i zdarza Ci się wykorzystywać zdolności np. na imprezach?

Właśnie szykuję nowy projekt, który jest związany z tańcem, więc nie zamierzam od tego uciekać. Organizuję teraz wakacje za granicą z nauką tańca jednocześnie. Mogę z ludźmi, którzy z nami wyjeżdżają, spędzić czas na tańcu i zabawie - trochę się zrelaksować i trochę pomęczyć.

Z tańcem bardzo mocno wiąże się muzyka. Masz jakieś swoje ulubione utwory, które pobudzają Cię do tańca?

Do tańca najbardziej lubię muzykę latynoską, fajnie mi się do tego tańczy w klubie. Jak jestem na siłowni lubię z kolei typową łupankę, która nadaje mi dynamiczny rytm, np. techno. Ostatnio przetrząsam stare hity z lat 90. Wesoło jest je sobie odkurzyć. Słucham tego, co mi w danej chwili wpadnie w ucho - nie mam jednego ulubionego wykonawcy.

Jesteś posiadaczem kilku tatuaży, między innymi Myszki Miki ze sztangą. Co mógłbyś powiedzieć o ich znaczeniu?

Pierwszy tatuaż zrobiłem sobie sam, kiedy miałem szesnaście lat. Myślałem, że rodzice nie pozwolą mi pójść do salonu tatuażu, więc zrobiłem to w sposób chałupniczy (śmiech). Nie powiem jak, ale trwało to ze dwa tygodnie. Nadal go mam. Nie zmienię go i nigdy nie usunę, bo to coś, co charakteryzuje mnie i moje młode szalone lata. Z kolei kiedy urodziła się moja córka, wytatuowałem sobie jej imię z datą urodzenia. Inny tatuaż powstał według jej rysunku, kiedy miała dwa latka. Uznałem też, że warto sobie wytatuować Myszkę Miki, bo wydała mi się oldschoolowa i do tego jeszcze trzyma sztangę w ręku. Więcej tatuaży nie planuję. Ostatni zrobiłem cztery czy pięć lat temu i jakoś nie miałem bodźca, by robić kolejne.

Jak mógłbyś opisać swoje plany na najbliższy czas?

Na razie skupiam się na swoim nowym projekcie. Organizuję wyjazdy i buduję swoją działalność w social mediach. Chcę ruszyć z kanałem na Youtubie, ale wolno mi to idzie (śmiech). Mam nadzieję, że w końcu się zmobilizuję i to zrobię. Na razie tyle - zobaczymy, co życie przyniesie.


Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat Łukasza Czarneckiego i jego działalności, zajrzyjcie na jego oficjalną stronę:
https://www.facebook.com/Czarneckilukaszfit/
https://www.instagram.com/lucas_czarnecki/

poniedziałek, 24 czerwca 2019

Rozmowa z Michałem Kurkiem

Michał Kurek jest młodym aktorem z Lubaczowa, który niedługo rozpoczyna ostatni rok studiów w Akademii Sztuk Teatralnych im. S. Wyspiańskiego w Krakowie - Filia we Wrocławiu. Zagrał epizodyczne role w serialach „Na sygnale” i „Ślad” oraz w filmie „Najlepszy”, zaś popularność przyniosła mu rola Czarka Łomacza w serialu „Na Wspólnej”. Ponadto jest laureatem wielu konkursów recytatorskich, a niedawno zadebiutował jako juror na finale 64. Ogólnopolskiego Konkursu Recytatorskiego. W wywiadzie Michał opowiada między innymi o swojej fascynacji aktorstwem i teatrem, roli w „Na Wspólnej”, konkursach recytatorskich i planach na przyszłość.

(Foto: RadkoWy)

Jeszcze zanim wstąpiłeś do Akademii Sztuk Teatralnych we Wrocławiu działałeś w szkolnym kabarecie w Lubaczowie. Skąd pojawiło się u Ciebie zainteresowanie aktorstwem? 

Rzeczywiście zaczęło się od tego, że w klasie trzeciej gimnazjum założyliśmy grupę kabaretową Strata Czasu. Okazała się ona hitem nie tylko w naszym gimnazjum, ale i w naszym mieście. Zaczęliśmy jeździć po różnych festiwalach kabaretowych i wygrywać nagrody. W międzyczasie zacząłem czuć w sobie jakąś liryczną stronę. W końcu nauczycielka trochę na siłę zaciągnęła mnie na konkurs recytatorski poezji księdza Jana Twardowskiego. Nie miałem pojęcia o literaturze, więc wziąłem tekst „Śpieszmy się kochać ludzi”, bo znali go wszyscy, i dostałem na tym konkursie pierwszą nagrodę. Potem okazało się, że dyrektorka i przewodnicząca jury była przyjaciółką mojej mamy (śmiech). Wkręciłem się jednak w ruch recytatorski na maksa i zacząłem jeździć na profesjonalne kilkudniowe konkursy recytatorskie m.in. w Skarżysku Kamiennej, Szczecinie i Opolu. Wygrałem mnóstwo nagród na takich konkursach, więc to, że zaczęło się od przekrętu, jakoś mnie nie boli. Wtedy pomyślałem też, że chcę próbować sił w aktorstwie.

Ostatnio pierwszy raz uczestniczyłem jako juror na finale 64. Ogólnopolskiego Konkursu Recytatorskiego, będąc najmłodszym jurorem w historii konkursu. To dla mnie ogromny kredyt zaufania.

Wspomniałeś o licznych nagrodach. Podobno masz ich już na koncie ponad 120.

Moi znajomi się już z tego śmieją i wysyłają w komentarzach do zdjęć hashtagi #119, #120, #121… W zeszłym roku na pewno było już 121, ale wydaje mi się, że teraz są już 123. W końcu przestałem to liczyć.

Bardziej czujesz się recytatorem czy aktorem?

Dla mnie aktor jest rzemieślnikiem, bo gra role i realizuje zadania, które wyznacza mu reżyser. Recytator pracuje zaś nad tekstem sam, aby opowiedzieć własną historię. Dla mnie to jest bardziej artyzm. Tak więc czuję się tym i tym, ale osobno - moim zdaniem to się trochę nie łączy.

Ostatnio zaprezentowałeś swój autorski monodram „W imię”, więc można powiedzieć, że byłeś rzemieślnikiem swojego własnego dzieła.

Dokładnie tak. To było jedną nogą w recytacji, jedną w aktorstwie. Był to mój dyplom indywidualny w Akademii Sztuk Teatralnych, ale sięgnąłem po materiał literacki, który od dawna chodził mi po głowie. Cały monodram składał się z dziewięciu scen. Były tam sceny monologowe-recytatorskie, które były hołdem dla recytacji, sceny bardzo formalne, będące hołdem dla szkoły i tego, czego się w niej nauczyłem, ale też fragmenty filmów, w którym miałem okazję podziałać - hołd w stronę rzeczy zrealizowanych przeze mnie na ekranie. Starałem się skondensować całą swoją drogę w jednym utworze.

Taka trochę autobiografia? 

Trochę tak, ale cały monodram opowiada o relacji ojca z synem. Muszę jednak powiedzieć, że ten ojciec monodramowy nie ma nic wspólnego z moim. Udało mi się jednak „sprzedać” tę opowieść tak wiarygodnie, że wszyscy myślą, że to o mojej rodzinie.

Jeśli chodzi o aktorstwo i recytację, działasz też jako nauczyciel i dzielisz się swoim talentem. 

Właśnie zaczynają się egzaminy wstępne do szkół teatralnych i mam kilku swoich kandydatów. W zeszłym roku udało mi się wprowadzić do szkoły jedną dziewczynę. Bardziej skupiam się jednak na przygotowywaniu recytatorów na konkursy i festiwale żywego słowa. Jeżeli ktoś chce zdawać do szkoły, to zawsze namawiam, aby jeździł też na konkursy, bo to jest zawsze spotkanie z widownią, a tekst na konkurs recytatorski aż tak bardzo nie różni się od tekstu, który musisz przygotować na egzamin. Sam też cały czas się dokształcam, m.in. u logopedy Barbary Sambor, bo uważam, że aktor stale powinien się rozwijać. Dopóki mogę tę dykcję i głos jeszcze trochę podkolorować, to staram się to robić.

(Foto: Tomasz Piotrowski)

Po kilku epizodach w serialach otrzymałeś większą rolę w „Na Wspólnej”, gdzie wcieliłeś się w postać nastoletniego geja Czarka. 

Czarek jest moją największą rolą serialową z kilku powodów. Po pierwsze jest to chyba najbardziej oglądany serial z tych, które popełniłem. Poza tym to dość długi wątek z nadzieją na kontynuację i dosyć trudna rola. Jej trudność nie przejawia się w tym, że Cezary „kocha wyjątkowo”, ale w tym, że to jest 15-16-latek, a ja mam tych naście lat dawno za sobą. To są jego pierwsze zauroczenia, problemy z rówieśnikami i prześladowanie w szkole. Też problem z ojcem, który wyrzeka się syna. To są trudne emocje do zagrania nawet dla dorosłego człowieka, a jeszcze trzeba to przerobić na umysł nastolatka. Granie nastolatków sprawia mi jednak dużą radość i chciałbym to robić jak najdłużej. Dobrze się konserwuję (śmiech).

Ale chyba nie rezygnujesz całkowicie z doroślejszych i poważniejszych ról?

Nie rezygnuję, ale mam na to jeszcze czas. Poza tym nie chciałbym robić czegoś, co byłoby sztuczne. Raz przygotowałem na konkurs recytatorski monolog alkoholika. Jurorzy powiedzieli, że jak zamknęli oczy i słyszeli ten głos, to wszystko było w porządku, ale jak zobaczyli twarz, to było niewiarygodne. Nie chciałbym przyjmować ról tylko dlatego, że koniecznie chciałbym je zagrać. Jeżeli czułbym, że nie będę w tym wiarygodny lub moja twarz kłóci się z jakimś wiekiem, to nie chcę robić kiepskich rzeczy.

Wracając do Czarka… Wątki homoseksualne w polskich serialach nadal należą do rzadkości i uważane są za odważne. Nie miałeś żadnych dylematów związanych z przyjęciem tej roli?

Nie, żadnych. Jak mój znajomy powiedział mi, o co będzie chodziło, wiedziałem, że zrobię to dobrze. Nie mam z tym tematem żadnego problemu. Szkoła teatralna uczy tolerancji i wyrozumiałości. Uczyło się tam wiele osób homoseksualnych i nie miało to żadnego znaczenia. To jest tak jak z wiarą czy polityką. Jeżeli ktoś jest dobrym człowiekiem, to się szanujemy, a jeżeli ktoś jest burakiem, to nieważne, czy będzie gejem czy ateistą, po prostu będzie burakiem. Wiem jednak, że aktorzy często boją się takich ról, ale jeżeli coś jest ciekawe i dobrze napisane, a mi się te sceny podobały, to czemu nie.

Te sceny były bardzo subtelne i zrealizowane ze smakiem.

Właśnie o to chodzi! Gdyby to był przegięty gej, na pewno bym tego nie wziął. Gdyby ta rola kogokolwiek obrażała, ośmieszała lub poniżała, w życiu bym się na nią nie zgodził. Czytając scenariusze, widziałem, że Czarek jest fajny i można go polubić. Ubiera się i zachowuje normalnie, jest najlepszym piłkarzem w drużynie, ma mnóstwo kolegów i wszyscy go lubią zanim wychodzi prawda na jego temat. Czarek jest dobry dla Franka i staje w jego obronie, kiedy nie jest to jeszcze podszyte jakąś większą sympatią. Po prostu jest dobrym człowiekiem. Poza tym jego sceny z ojcem czy z Frankiem, kiedy przychodził do szpitala, były naprawdę wzruszające.

Do tego jeszcze nie pokazano Czarka od razu jako homoseksualistę, tylko stopniowo wprowadzano ten wątek.

Dzięki temu od razu dał się polubić. Niektórzy fani serialu jednak od początku podejrzewali, że „coś z nim będzie nie tak”... Tylko co znaczy „nie tak”?  Miałem wcześniej kilka propozycji ról homoseksualnych i jak widziałem od razu lateks, panterkę i smycze, to wiedziałem, że to nie jest do zrobienia. Jeżeli ktoś ma takie postrzeganie homoseksualizmu, to zatrzymał się myśleniem w alternatywnym średniowieczu.

Czyli granicą w przyjmowaniu roli jest dla Ciebie szacunek dla godności człowieka?

Tak. Nie przyjmę roli, która kogoś obraża, godzi w jakąś grupę społeczną lub wyśmiewa jakiś zawód. Owszem możemy śmiać się z siebie-Polaków, nauczycieli czy matek ich klasycznymi tekstami, ale jest granica dobrego smaku, której wolałbym nie przekraczać.

Wspomniałeś o posiadaniu homoseksualnych znajomych. Konsultowałeś z kimś tę rolę czy zdałeś się na własną intuicję?

Nie, zdałem się na intuicję. Obrałem sobie taką taktykę, że nie chcę tego grać. Uznałem, że zaprezentuję normalnego nastolatka, a jego inność będzie tylko w słowach. Uważam, że ludzie powinni przestać się wzajemnie kategoryzować ze względu na jakiekolwiek przekonania, wyznania czy inność.

Na planie serialu miałeś wiele scen z Natanem Czyżewskim. Jak jako starszy kolega po fachu oceniasz pracę z nim i jego grę aktorską? 

Bardzo pozytywnie! Wspomnicie moje słowa: Natan będzie jeszcze tak wymiatał, że będzie miał dwa telefony, żeby mógł rozmawiać o kilku propozycjach aktorskich jednocześnie. Zresztą już w 2013 zagrał w jednym z pierwszych filmów przygodowych o dzieciach „Gabriel”, który bardzo mi się podobał.

(Foto: Kornelia Kurasz)

Z tego co wiem, zagrałeś niedawno w filmie Tomasza Stuleblaka „Wianki”. Czy mógłbyś opowiedzieć coś więcej na jego temat?

„Wianki” mają podobną stylistykę barw jak w filmie „Tamte dni, tamte noce” Luki Guadagnino. To opowieść o 17-letnim Adamie i 34-letniej Dorocie, którzy wyjeżdżają razem na wakacje. Film bazuje na tym, że dopiero w ostatniej scenie okazuje się, kim jest Dorota dla Adama. Przez cały film nie wiadomo, czemu są ze sobą blisko, a czemu jednak nie aż tak blisko.

A jakieś kolejne filmowe propozycje?

8 czerwca zaczęliśmy zdjęcia do nowego, czarno-białego filmu Martyny Majewskiej „Maria nie żyje”. Na razie nie zdradzam fabuły, ale myślę, że będzie co oglądać. Z kolei w marcu popełniłem film krótkometrażowy „Ojcowizna”, który nadal czeka na datę premiery. To też ciekawa historia, bo odbywa się na początku XX wieku, równolegle z czasami wojennymi w zapomnianej osadzie. W ciągu ostatniego roku miałem okazję podziałać w bardzo różnych projektach. Poza tym recytacja, debiut w teatrze i dwa dyplomy w szkole teatralnej.

Przejdźmy może do debiutu w teatrze. W marcu 2019 zagrałeś Mateusza Lewiego i Mogarycza w spektaklu „Mistrz i Małgorzata” w Teatrze im. Siemaszkowej w Rzeszowie. Jak dołączyłeś do obsady tej sztuki?

Zaczęło się od tego, że równolegle z „Na Wspólnej” zacząłem pracę nad dyplomem w szkole teatralnej „Zabójca czasu” w reżyserii Maćka Prusaka. Na premierze podszedł do mnie reżyser Cezary Iber, z którym praca zawsze była dla mnie marzeniem. Poczułem wtedy, że to jest ten dzień. Powiedział, że planuje robić „Mistrza i Małgorzatę” i bardzo chciałby mnie zaprosić do swojego zespołu. Cieszę się, że mogłem zagrać Mateusza Lewiego, bo miał kilka fraz, które pięknie brzmią na scenie. Poza tym sztuka była wystawiana w teatrze w Rzeszowie, a ja jestem z Podkarpacia, więc jest to teatr, na którym się wychowywałem.

Co bardziej fascynuje Cię w teatrze - wchodzenie w role czy operowanie słowem?

Trudno na to pytanie odpowiedzieć. Bardzo mi się podoba sama praca nad spektaklem, czyli jeszcze próby stolikowe, kiedy analizujemy tekst miliard razy i odkrywamy w nim rzeczy, których z pozoru nie ma i funkcjonują na granicy domysłu. W ruchu recytatorskim jest taka świetna kategoria „Wywiedzione ze słowa” - pokazanie w słowach czegoś, czego nie ma, np. kiedy bajka „Lokomotywa” staje się monologiem striptizerki.

(Foto: RadkoWy)

Podchodzisz do zawodu aktora bardzo poważnie. Zanim jednak dostałeś się do szkoły aktorskiej przez rok studiowałeś na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym.

To był hit! Kiedy w liceum brałem udział w Ogólnopolskim Konkursie Recytatorskim, musiałem się w kilku słowach zapowiedzieć. Napisałem: „Moim marzeniem jest szkoła teatralna, a jak się nie uda, to coś łatwiejszego, może medycyna”. Wszyscy zaczęli się śmiać, ale tuż przed maturą uznałem, że faktycznie zdaję na medycynę. Ludzie mówili, że mi się nie uda, ale zmobilizowałem się. Czytałem praktycznie 24 godziny na dobę biologię i chemię, rozwiązywałem zadania jak głupi i się udało. Do szkoły teatralnej dostałem się dopiero za drugim razem, więc rok postudiowałem na uniwersytecie medycznym. Odchodząc z uniwersytetu, strasznie płakałem, bo poznałem fantastycznych ludzi. Odszedłem tylko dlatego, że cele były jasne: idę do szkoły teatralnej, jeśli nie za pierwszym razem, to za drugim lub trzecim. Na razie moje studia są zamrożone, ale mam pięć lat na powrót, więc zawsze mogę wrócić.

Nadal uważasz, że medycyna jest prostsza niż teatr?

Każdy ma inne predyspozycje. Uważam, że studia są porównywalne pod względem wymagań, ale są one zupełnie inne. Szkoła teatralna zmusza cię wręcz do poświęcenia 24 godzin doby na próby i zajęcia. W szkole medycznej było bardzo mało zajęć, ale dużo czasu trzeba było poświęcić na samotną naukę w domu. W szkole teatralnej pracujesz z drugim człowiekiem, nie zawsze się lubicie i dogadujecie. Na WUM-ie pisało się kolokwium i dostawało punkty za wiedzę, a w szkole teatralnej obiektywność jest sumą subiektywnych opinii. Jak ktoś cię nie lubi, to możesz przynieść nawet oscarową produkcję i wyjść z trójką.

Czyli chcąc tam być, musisz umieć znosić krytykę i lubić ludzi?

Tak, bo inaczej będziesz się męczyć. Szkoła teatralna nauczyła mnie dawać wszystkim pierwszą szansę. Abym kogoś nie lubił i nie chciał z kimś współpracować, ta osoba musi sobie na to zapracować. Ludzie są różni, ale każdy ma na początku czyste konto.

Mówiłeś, że w ramach aktorstwa też tańczysz, a z tym wiąże się muzyka. Jak mógłbyś opisać swój gust muzyczny?

Moja playlista na Spotify jest bardzo złożona. Abstrahując od tego, że obejmuje wszystkie możliwe kraje, obejmuje też różne style muzyczne: szeroko rozumiany pop, lżejszy rock, trochę mocniejszych brzmień jak Guns N’Roses i od czasu do czasu hip hop. Może poza disco polo, ale na weselu jest ono jak najbardziej mile widziane. Z racji tego, że jestem po szkole muzycznej, słuchałem też dużo muzyki klasycznej.

Wspomniałeś o szkole muzycznej. Grasz czy śpiewasz?

Gram, śpiewam i tańczę. Skończyłem szkołę w klasie akordeonu. Chciałem śpiewać i grać na fortepianie, ale moich rodziców nie było stać na fortepian czy pianino. W domu był akordeon, bo mój tata na nim grał, więc rodzice powiedzieli, żebym poszedł na ten instrument. Męczyłem się jak cholera, ale wiedziałem, że od drugiego roku będę miał jako dodatkowy instrument fortepian i rodzice w końcu będą musieli mi kupić chociaż organki. Kończąc szkołę teatralną, miałem egzamin z piosenki aktorskiej i przygotowywałem w autorskiej aranżacji „Beksę” Rojka przy własnym akompaniamencie fortepianu. Tak więc szkoła muzyczna rzeczywiście się przydała.

Planujesz rozwijać się muzycznie i np. stworzyć kanał na Youtubie z własną muzyką?

Nie. Uważam, że teraz jest taka plaga śmieci na Youtubie, że mój kanał jest tam co najmniej zbędny. Nadal zdarza mi się jednak śpiewać. W „Mistrzu i Małgorzacie” mam kilka fraz śpiewanych, śpiewane fragmenty były też w moim monodramie. A jak nie na scenie, to mam prywatne koncerty pod prysznicem! (śmiech)


(Foto: Tomasz Piotrowski)

Czarek z „Na Wspólnej” bardzo dobrze gra w piłkę nożną. A jakie są Twoje ulubione sporty?

Jak moi znajomi dowiedzieli się, że gram piłkarza, to do dzisiaj się z tego śmieją. Zawsze byłem najgorszy z wf-u. Raz mi dali kulę do ręki, to rzuciłem tak, że mój kolega dostał w głowę i nie wiem, czy do dziś nie ma blizny. Od roku jednak chodzę regularnie na siłownię, bo w moim zawodzie kondycja i sylwetka są bardzo ważne. Schudłem 13 kilogramów - 17 razy w miesiącu chodziłem na siłownię, żeby doprowadzić się do ładu. Na co dzień nie uprawiam żadnego konkretnego sportu, ale bardzo chętnie chodzę z przyjaciółmi na orlik pograć w kosza lub w siatkę. W domu rodzinnym lubię z kolei pobiegać, bo mam w pobliżu las, spokój i ciszę.

Masz jakieś swoje ulubione miejsce w Lubaczowie?

Konkretnie w Lubaczowie nie, ale pod Lubaczowem w Horyńcu Zdroju jest piękny zalew z jeziorem. To takie miejsce, gdzie mogę się wyciszyć i pobyć sam ze sobą. Siadam wtedy na ławce i odpalam JBL-a z muzyką.

O swoich fanach w mediach społecznościowych piszesz „norki i norniki”. Skąd to się wzięło?

Miałem kiedyś przyjaciółkę Anię, która w pewnym momencie, gdy wszystkie zdrobnienia się skończyły, zaczęła mówić do mnie „kurra”. Strasznie mnie to denerwowało, więc powiedziałem jej: „Jakbyś się czuła, gdybym mówił do ciebie „norko”?” i zacząłem tak do niej mówić. Później do wszystkich zacząłem mówić „norko”, a jak mnie ktoś zdenerwował to „nor” lub „nornik ostateczny”. Ktoś to podłapał i tak właśnie powstały „Norki Michała”.

Wspomniałeś o kilku projektach filmowych, które już niedługo będziemy mogli zobaczyć. Jakie są jeszcze Twoje plany na przyszłość?

Chciałbym znaleźć chwilę dla siebie na wakacje, najlepiej za granicą. Od lipca przeprowadzam się do Warszawy, a od września zaczynam spektakl w Poznaniu. Chciałbym zrobić ze stolicy swoją bazę wypadową. Niedawno znalazłem też nowego agenta, więc mam nadzieję, że ruszy jeszcze więcej ciekawych rzeczy.


Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat Michała Kurka i jego aktorskiej działalności, zajrzyjcie na jego oficjalną stronę:
https://www.instagram.com/themichael16/