wtorek, 30 października 2018

Interview with Sascha Pierro (Marquess)

Sascha Pierro is a German-Italian singer, songwriter and producer, well-known for being a vocalist of the band Marquess. In 2007 their song "Vayamos compañeros" became very popular in Europe, especially in Poland, Switzerland, and the Czech Republic. They already released eight successful albums and had a chance to perform in Poland multiple times. In the interview, Sascha Pierro is talking about the beginning of his musical career, his memories from the Eurovision Song Contest and Polish gigs, new album and plans for the future.


You became popular as a member of a German band Marquess, but you were a singer long before the group was founded. How did you fall in love with music and decide to become a professional singer?

When I was 14 years old, I started playing keyboards. It was not until the age of 18 that a beloved band was looking for a singer. I always wanted to sing, but had not dared to do it before. That worked quite well and from then on I only stood on stage as a singer. Sometimes things come on their own. Then it continued with different styles of music. And I tried to figure out in which genre I felt most comfortable.

In 2003 you performed solo a song "Wenn Grenzen Fallen" and in 2008 "La histeria" with Marquess on the German elimination for the Eurovision Song Contest. What are your memories from this contest? Do you think it is a good way of promoting young and promising musicians?

Yes, in 2003 I released my first real solo album. I composed and produced almost everything in German language. Some songs were also in Italian language, which is the language of my father. At the time, there were not as many digital platforms as today to bring music to the public. Facebook, Instagram did not exist yet. Youtube was also still far away. With my German project, but also later with Marquess I participated in the Eurovision Song Contest. That was very exciting and also very important for me and us. This allowed us to reach a large audience.

Today, I'm not such a big fan of contests anymore. There are too many variations where the singers are in the background and only the TV format is important. I think that's a pity. If you are good, you definitely have the chance to be heard. But do not expect too much. Anyone who believes in himself and is hardworking and even trying to stand on many stages, has definitely a chance to get known without being a casting show or to be heard.

As a member of Marquess you are well-known for singing in Spanish, but you are a German band. Why did you decide to sing songs in Spanish language?

When we started with Marquess, we were not really a band, but rather a writer and producer team. We should write a commercial song for the Hannover Airport. Because the 2006 Football World Cup was also held in Hannover, we wanted to compose a song in four different languages: Italian, German, English and Spanish. In the end we liked Spanish best and we released the song ourselves because we had a good feeling with the song. The name of the song was "El temperamento"! It became our first radio hit in Germany. Spanish is a world language and it has a wonderful sound. As a half-Italian, I've always had something for this language, as it is not far from Spanish. That was the beginning of Marquess. And it goes on!

In 2007 Marquess released a song "Vayamos compañeros" which became popular all over Europe. How did you react to such a sudden success and what in your opinion made this song so famous? 

Yes, "Vayamos compañeros" was our second single and we've had a huge success. From there on it started really with Marquess. We reached gold and platinum with the accompanying album "Frenetica". The single reached Top 10 in ten countries. That was very exciting and we were not prepared for it. But it felt really great and we are very proud of it!

You had a chance to perform in Poland multiple times and meet your Polish listeners. Do you remember any special fan experiences from Poland? What do you like most about your Polish fans? 

That's right! We played in quite a lot... if not all Polish TV shows. Great! We were always received very warmly. Although it was a very stressful time with many appointments, we always felt very comfortable in Poland. And yes... the chicas and the food is very good in Poland :) That was really a great time with Polish people. Even after that we were there a few times. We hope to come back soon! What we liked in Poland was that the people there were not pretentious, but rather grounded! Like us!

On 6 April 2018 you released your eighth studio album "En Movimiento" promoted by singles "Suavecito", "Tic Tac" and "Calle del ritmo". How can you describe your main sources of musical inspiration while making this album?

Our current album was mainly written in Havana, Cuba. We have collaborated with various musicians from Latin America. On several songs there are guest singers and rappers. That was really something new and it was very creative. Each song was created in a team with a Latino! So this album sounds different than the albums before! It was a great and exciting time in Cuba and we met a lot of new people and musicians! We also shot almost 6 or 7 videos there to capture the mood.

Apart from being a talented musician, you are also a music producer - for example you worked for a Swiss-Albanian artist Patrick Nuo. Can you tell us something more about this aspect of your work?

Since I started with singing and playing keyboards, of course I also composed a lot and later always worked in a team. This creates many ideas and songs that often fit to other artists. So we always introduced these songs to other singers! I do, or we still do that. Only in recent years we've had a lot to do with Marquess, so we wrote for our records!

What are your main plans and aims for the foreseeable future?

We play a lot of concerts and mix our program with songs out of eight albums. It's fun and we're always excited about new fans at our concerts. This is the plan for the next year. Of course we hope to come to Poland soon! Otherwise we are blissfully happy and hope that it goes on and on!


If you want to learn more about Sascha Pierro and Marquess, please visit their official website:

Wywiad z Saschą Pierro (Marquess)

Sascha Pierro jest niemiecko-włoskim piosenkarzem, tekściarzem i producentem, znanym przede wszystkim jako wokalista grupy Marquess. W 2007 ich piosenka „Vayamos compañeros” stała się popularna w Europie, w szczególności w Polsce, Szwajcarii i Czechach. Dotychczas kapela wydała osiem udanych albumów i kilkakrotnie miała okazję występować w Polsce. W wywiadzie Sascha Pierro opowiada o początkach swojej muzycznej kariery, wspomnieniach z Konkursu Piosenki Eurowizji i polskich koncertów, nowym albumie i planach na przyszłość.


Zdobyłeś popularność jako członek niemieckiej grupy Marquess, ale byłeś piosenkarzem długo przed założeniem zespołu. Jak zakochałeś się w muzyce i zdecydowałeś się zostać profesjonalnym wokalistą?

Kiedy miałem czternaście lat, zacząłem grać na keyboardzie. Jednak dopiero kiedy skończyłem osiemnaście lat odkryłem, że moja ukochana kapela szuka wokalisty. Zawsze chciałem śpiewać, ale wcześniej nie miałem odwagi, by to robić. Wyszło mi jednak całkiem nieźle i odtąd występowałem już na scenie wyłącznie jako piosenkarz. Czasami pewne rzeczy przychodzą same. Potem kontynuowałem działalność w różnych muzycznych stylach, próbując znaleźć gatunek, w którym czułbym się najbardziej komfortowo.

W 2003 zaśpiewałeś solo utwór „Wenn Grenzen Fallen”, a w 2008 „La histeria” z grupą Marquess na niemieckich eliminacjach do Konkursu Piosenki Eurowizji. Jakie są Twoje wspomnienia z tego konkursu? Czy uważasz, że to dobry sposób promowania młodych i obiecujących artystów?

Tak, w 2003 wydałem swój pierwszy prawdziwy solowy album. Prawie całość skomponowałem i wyprodukowałem w języku niemieckim. Niektóre z piosenek były w języku włoskim, który jest językiem mojego ojca. W tym czasie nie było tak wiele platform cyfrowych jak dziś, które dawały publiczności łatwy dostęp do muzyki. Facebook i Instagram wtedy nie istniały. Do Youtube’a też było jeszcze daleko. Z moim niemieckim projektem, a potem z Marquess brałem udział w Konkursie Piosenki Eurowizji. To było dla mnie i dla nas bardzo ekscytujące i ważne. Pozwoliło nam to dotrzeć do większej publiczności.

Dziś nie jestem już wielkim fanem konkursów. Jest zbyt wiele programów, w których piosenkarze są tylko w tle, a liczy się przede wszystkim format telewizyjny. Myślę, że to straszna szkoda. Jeżeli jesteś dobry, zdecydowanie powinieneś mieć szansę być usłyszany. Nie oczekujmy jednak zbyt wiele. Każdy, kto wierzy w siebie i ciężko pracuje, a przynajmniej stara się pokazać na wielu scenach, zdecydowanie ma szansę na popularność i posłuch, nawet bez udziału w castingach.

Jako członek Marquess jesteś znany przede wszystkim ze śpiewania po hiszpańsku, ale jednak jesteście niemiecką grupą. Dlaczego zdecydowaliście się na śpiewanie utworów w języku hiszpańskim?

Kiedy zaczęliśmy pracę z Marquess, nie byliśmy tak naprawdę kapelą, tylko drużyną tekściarsko-producencką. Mieliśmy napisać piosenkę reklamową dla lotniska w Hanowerze. Ponieważ Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej FIFA też odbywały się w 2006 w tym mieście, chcieliśmy skomponować utwór w czterech różnych językach: włoskim, niemieckim, angielskim i hiszpańskim. Po zakończeniu prac najbardziej spodobała nam się wersja hiszpańska i wydaliśmy ją samodzielnie, ponieważ mieliśmy świetny feeling tego kawałka. Jego nazwa brzmiała „El temperamento”! Stała się naszym pierwszym hitem radiowym w Niemczech. Hiszpański jest światowym językiem i bardzo pięknie brzmi. Jako pół-Włoch zawsze miałem do tego języka sentyment, bo włoski jest całkiem bliski hiszpańskiemu. Tak zaczęła się historia grupy Marquess. I toczy się dalej!

W 2007 Marquess wydał utwór „Vayamos compañeros”, który stał się popularny w całej Europie. Jak zareagowałeś na tak nagły sukces i co Twoim zdaniem uczyniło piosenkę tak znaną?

Tak. „Vayamos compañeros” było naszym drugim singlem i osiągnęliśmy wielki sukces. Tak naprawdę od niego zaczęła się poważna kariera Marquess. Płyta „Frenetica”, z której pochodził ten kawałek, osiągnęła złoto i platynę. Singiel trafił do topowej dziesiątki w 10 krajach. To było naprawdę ekscytujące i kompletnie nie byliśmy na to przygotowani. Ale to było cudowne uczucie i jesteśmy z tego powodu bardzo dumni!

Kilkakrotnie mieliście szansę występować w Polsce i poznać swoich polskich słuchaczy. Czy pamiętasz jakieś szczególne fanowskie doświadczenia z Polski? Co najbardziej lubisz w polskich fanach?

To prawda! Występowaliśmy w bardzo wielu, jeśli nie we wszystkich polskich programach telewizyjnych. To świetne! Zawsze jesteśmy bardzo ciepło odbierani. Chociaż to był bardzo stresujący czas i mieliśmy wiele umówionych spotkań, zawsze czuliśmy się w Polsce bardzo komfortowo. I rzeczywiście... chicas i jedzenie są tu naprawdę niezłe :) Spędziliśmy z Polakami wspaniały czas. Nawet później byliśmy tu jeszcze kilka razy. Mamy nadzieję, że wkrótce do was wrócimy! Podobało nam się też w Polsce to, że ludzie nie są tu pretensjonalni, tylko twardo stąpający po ziemi. Tak jak my!

6 kwietnia 2018 wydaliśmy swój ósmy album studyjny „En Movimiento”, promowany przez single „Suavecito”, „Tic Tac” i „Calle del ritmo”. Jak mógłbyś opisać swoje główne źródła muzycznych inspiracji w pracy nad tym albumem?

Nasz najnowszy album został napisany przede wszystkim w Hawanie na Kubie. Współpracowaliśmy z różnymi muzykami z Ameryki Łacińskiej. W niektórych piosenkach gościnnie pojawili się inni piosenkarze i raperzy. To było naprawdę coś nowego, a przy tym bardzo kreatywnego. Każda piosenka została stworzona we współpracy z jakimś Latynosem! Tak więc ten album brzmi inaczej niż poprzednie. Spędziliśmy na Kubie wspaniały i ekscytujący czas i poznaliśmy wielu nowych ludzi i muzyków! Nagraliśmy tu sześć lub siedem teledysków, aby uchwycić tę atmosferę.

Poza byciem utalentowanym muzykiem, jesteś również producentem muzycznym - przykładowo pracowałeś ze szwajcarsko-albańskim artystą Patrickiem Nuo. Czy mógłbyś powiedzieć nam coś więcej o tym aspekcie Twojej pracy?

Kiedy zacząłem śpiewać i grać na keyboardzie, zacząłem też oczywiście dużo komponować i potem zawsze pracowałem w zespole. Pozwala to tworzyć wiele pomysłów i piosenek, które często pasują też innym artystom. Tak więc zawsze przedstawiamy te piosenki innym wokalistom. Albo ja, albo wspólnie, cały czas to robimy. Dopiero w ostatnich latach mamy tak dużo pracy z Marquess, że piszemy utwory już wyłącznie na nasze płyty.

Jakie są Twoje główne plany i cele w najbliższej przyszłości?

Gramy bardzo dużo koncertów i staramy się w naszym programie mieszać utwory ze wszystkich ośmiu albumów. Sprawia nam to wiele radości i zawsze jesteśmy podekscytowani nowymi fanami na naszych występach. Taki jest plan na następny rok. Oczywiście mamy nadzieję, że wkrótce przyjedziemy do Polski! W każdym razie jesteśmy błogo szczęśliwi i mamy nadzieję, że ten stan będzie ciągle trwać!


Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat Saschy Pierro i grupy Marquess, zajrzyjcie na ich oficjalną stronę:

wtorek, 23 października 2018

Wywiad z Dariuszem Lewandowskim

Dariusz Lewandowski jest aktorem, tancerzem, choreografem i reżyserem, szefem grupy tanecznej Kompania Primavera i studia artystycznego ART NOW!. Popularność przyniosła mu rola Darka Kurzawskiego w serialu TVP „Klan”, w którą wciela się już od prawie dwudziestu lat. Występował na deskach teatrów Buffo i Komedia oraz Teatru Muzycznego Roma i Teatru Muzycznego w Gdyni. Jest również autorem tekstów piosenek i scenariuszy filmowych i teatralnych. W wywiadzie Dariusz Lewandowski opowiada o początkach swojej artystycznej działalności, twórczych inspiracjach, fenomenie serialu „Klan” i planach na przyszłość.


Pana działalność taneczna zaczęła się w 1995 od Studio Buffo Janusza Józefowicza, wcześniej chciał Pan zostać gimnastykiem sportowym. Kiedy pojawiła się w Pana życiu pasja do tańca i jak wyglądały Pana początki w tej dziedzinie?

Z gimnastyką sportową byłem związany ponad 12 lat. To było normalne, ciężkie i codzienne uprawianie sportu w okresie podstawówki i liceum. My, gimnastycy sportowi ćwiczyliśmy przez ścianę z gimnastyczkami artystycznymi. Dwie z nich dzięki swoim umiejętnościom trafiły do musicalu „Metro”, granego ówcześnie w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Poszedłem je zobaczyć w tym spektaklu. Miałem 15 lat i byłem zauroczony. Potem poszedłem do tego teatru jeszcze raz, i jeszcze… Po którymś razie zdecydowałem się dostać za kulisy i osłupiałej asystentce reżysera zaprezentowałem swoje akrobatyczne umiejętności. Niestety z tańcem miałem wtedy niewiele wspólnego. Pani asystentka była na tyle sympatyczna, że skierowała mnie do studia artystycznego, gdzie przez kolejne 3 lata uczęszczałem na wszystkie możliwe zajęcia i style taneczne. Do tego dokładałem coroczne wyjazdy na międzynarodowe warsztaty taneczne, organizowane przez dyrektor Polskiego Teatru Tańca Ewę Wycichowską. Tu poznałem techniki współczesne, zasady tworzenia choreografii, oglądałem projekcje największych teatralnych twórców. Po 3 latach byłem już całkiem niezłym tancerzem. Trafiłem do Studia Buffo, potem do upragnionego „Metra”, a potem to już 20 lat dalszej kariery…

Jako ciekawostkę powiem, że po mnie do Buffo, z tego samego klubu gimnastycznego trafiła kolejna gimnastyczka, Natasza Urbańska. Można powiedzieć, że Studio Buffo i Legia Warszawa mają „zgodę”!

Oprócz Buffo występował Pan między innymi w Teatrze Komedia i Teatrze Muzycznym "Roma", tańczył w musicalach „Metro”, „Cyrano”, „Miss Saigon” i „Grease”. Z którego z tych tanecznych występów jest Pan najbardziej dumny?

No właśnie, trochę się tego uzbierało po drodze. Najważniejsze jest chyba jednak to, że w trakcie kilkunastu lat przeszedłem drogę od tancerza musicalowego, komercyjnego, takiego który tańczy wszystko i wszędzie, dla firm, na promocjach, eventach, w telewizji, po takiego, który zrozumiał, jak wspaniałą, trudną i głęboką sztuką jest taniec, jak można się nim wypowiadać na scenie. Zacząłem pojmować taniec, który wcale nie musi służyć taniej rozrywce, tylko jest poważną i potężną dziedziną teatralną, którą zajmują się wyjątkowi artyści. Pojąłem to najpierw dzięki Polskiemu Teatrowi Tańca w Poznaniu, a potem moim wojażom po całej tanecznej Europie.

W Polsce niestety niewiele się na ten temat dzieje. Widz nie wie, co to jest teatr tańca, a sam taniec kojarzy jedynie z musicalem lub programami w TV. Kilkanaście lat temu podjęto próbę stworzenia polskiego spektaklu tanecznego. Nazywał się „Opentaniec” i miał być wizytówką tanecznej Polski na całym świecie. Udało mi się nawet wywalczyć w nim główną rolę. Niestety, względy komercyjne przeważyły nad umiarem i gustem. Powstał show z całą plejadą świetnych tancerzy. Niestety świata nie oczarował.

To była moja ostatnia taneczna kreacja. Zrozumiałem, że źle się czuję w tzw. balecie musicalowym, o formacjach telewizyjnych nie wspominając. Założyłem własną grupę, zacząłem tworzyć po swojemu. I tu otwiera się kolejny wieloletni rozdział mojej „tanecznej”, a bardziej już choreograficznej i reżyserskiej kariery.

Od 2004 prowadzi Pan zespół tańca współczesnego Kompania Primavera, z którym wystawił Pan m.in. spektakl „Kofta” poświęcony twórczości Jonasza Kofty, „Madryt 03” poświęcony ofiarom zamachu terrorystycznego w Madrycie czy „Short Story” w oparciu o opowiadanie „Panny z Wilka” Jarosława Iwaszkiewicza. Skąd czerpie Pan inspirację jako reżyser i choreograf?

Tak, te spektakle powstały już w ramach projektu Kompania Primavera, idei, którą podjąłem właśnie w 2004. Wtedy byłem już przekonany, że taniec, które mnie interesuje, to ten teatralny, poruszający współczesne tematy, taniec, a często po prostu ruch, w którym nie chodzi o to, by zrobić pięć piruetów i szpagat. Tematy moich spektakli przychodzą z różnych stron, inspiruje je życie po prostu, czasem literatura lub inne dziedziny sztuki, muzyka, malarstwo.

Ogromną popularność przyniosła Panu rola Darka Kurzawskiego w serialu „Klan”, w którą wciela się Pan już 18 lat. Pamięta Pan swój pierwszy dzień na planie tej telenoweli?

„Klan”… to jakby moje życie równoległe, coś co dzieje się poza moją estetyką, poza mną jako artystą, jedyna moja łączność z telewizją, z showbiznesem. Trafiłem do tego serialu w wieku, w którym kompletnie nie wiedziałem jeszcze, co będzie moją drogą, co mnie interesuje. Z czasem zacząłem się profilować, odsuwać od mainstreamu. Wiele lat temu przestałem udzielać wywiadów głównym mediom, kolorowym gazetom, unikam ścianek, eventów, ramówek etc. Telewizja w obecnym wydaniu przyprawia mnie o mdłości, podobnie jak showbiznesowy klimat. „Klan” przy tym wszystkim, pozostał jakąś niezmiennie tradycyjną propozycją retro. Nie oparł się modom, nie poszedł w kierunku lukrowania i kreowania tak zwanego lifestyle’u. Traktuję to trochę jak dziwne hobby, które się uprawia dla oderwania umysły od tego, w czym się tkwi na co dzień.

Mimo corocznych doniesień o końcu serialu „Klan” nieprzerwanie cieszy się dużą oglądalnością, także wśród młodych ludzi. Na czym Pana zdaniem polega fenomen tego serialu?

Jestem ostatnią osobą, która powie, że „Klan” to serial zły. Bo co to miałoby znaczyć? Dla kogo zły? Jestem na tyle dojrzałą osobą i artystą, by zrozumieć, że każda produkcja szuka swoich widzów, każda celuje lepiej lub gorzej w jakąś grupę odbiorców. „Klan” nie jest serialem kręconym dla mnie, sam go nie oglądam, nie czuję, że do mnie jest adresowany. No i dobrze, bo poza mną są miliony innych osób, do których przemawia, którym towarzyszy od lat i którym się podoba. Podobnie jak „Familiada”, jak „Jeden z Dziesięciu”, jak „Bolek i Lolek”. Żyjemy w kraju, w którym według badań 3/4 odbiorców nie do końca rozumie wieczorne wiadomości. Są ludzie, których tempo mass mediów wyprzedza o kilka długości, odbiorcy potrzebujący spokojnego przekazu, zrównoważonej narracji. „Klan” od ponad 20 lat nie schodzi poniżej oglądalności, która zmuszałaby do zdjęcia go z ekranu. W tym czasie produkcyjne klęski zanotowało przynajmniej kilkadziesiąt serialowych produkcji, wydawałoby się „fajniejszych”. Nie mam prawa „Klanu” krytykować. A jego fenomen tłumaczę najprościej tym, że trafia w gust i oczekiwania sporej grupy polskiego społeczeństwa. Po prostu.

Prowadzi Pan na Facebooku stronę Darek z Klanu, na której zamieszcza Pan różnego rodzaju humorystyczne treści. Skąd pomysł na taką formę internetowej działalności?

Darek z Klanu na Fejsbuku powstał z potrzeby mojej aktywności „piśmienniczej” i na życzenie moich przyjaciół, którym ta aktywność się podobała. Tak powstała idea, by tego serialowego Darka z Klanu nieco zdekonstruować, zrobić z niego totalnie innego bohatera, alter ego aktora, który go gra. Dość przewrotny i prowokacyjny to zabieg. Ale doczekał się już trzech tysięcy stałych odbiorców oraz kilkunastu, czasem kilkudziesięciu tysięcy odbiorców poszczególnych postów. Przy czym z założenia „Darek z Klanu” jest jakby zaprzeczeniem tego, jak się powinno funkcjonować na Fejsbuku. Posty są bardzo długie, często abstrakcyjne. Na profilu nie ma prawie żadnych zdjęć, chyba że są inspiracją do odrębnego cyklu „Codziennie jeden wiersz”, gdzie tworzę quasi-poezję w oparciu o wybrane fotografie. Nie prowadzę tam dialogu z „fanami”, nie pytam o nic, by uzyskiwać odpowiedzi i zasięg, nie prowokuję dyskusji zwiększających popularność postu, nie hasztaguje, nie podlizuję się do nikogo i generalnie mam w dupie, co o mnie tam ktoś myśli. Ten profil pokazuje chyba jaki naprawdę jestem, co myślę, jak myślę, jak bardzo jestem odległy jako człowiek od postaci, którą odgrywam.

No i chyba dzieją się cuda, bo przy tak bezkompromisowych wpisach od ponad 2 lat nie zanotowałem ani jednego hejtu, ani jednej skrzywionej buźki. Ludzie się nie kłócą i nie obrażają wzajemnie pod postami. Mam wrażenie, że siedzimy sobie w tym „intymnym” trzytysięcznym kółku literackim. Ja czytam, reszta się przysłuchuje i się uśmiecha. Ot tyle i aż tyle.

Od lat jest Pan związany z tańcem, więc zapewne słucha Pan dużo muzyki. Jakie są Pana ulubione utwory i gatunki muzyczne?

Słucham bardzo dużo różnej muzyki. Łatwiej mi jest powiedzieć czego nie słucham. A jest to pop, disco-polo, muzyka elektroniczna, klubowa, transowa, heavy metal. Nie znoszę popularnych komercyjnych stacji radiowych, polskiej sceny disco-popowej. Lubię muzykę, nad którą ktoś posiedział, namaścił ją swym talentem, a potem on lub ktoś inny genialnie ją wykonał, nie kopiując niczego i nikogo. Wbrew pozorom jest takich twórców sporo. Nie wiem czy pan wie, ale ostatnio udało mi się napisać trochę tekstów na kilka nowości płytowych. Pisałem do świetnej muzy i byłem zbudowany, że są w Polsce kompozytorzy i wykonawcy, którzy nie śpiewają „o siedmiu zbójach”, na trzech akordach dur. Iwona Lorenc, Nash, Ola Bieńkowska. Polecam!

Domyślam się, że taniec i aktorstwo nie są Pana jedynymi zajęciami. W jaki sposób spędza Pan swój wolny czas?

Mam dwie wspaniałe córki, które w dużej mierze wypełniają moje życie. Jestem też założycielem i szefem nowego studia artystycznego ART NOW! pod Warszawą, gdzie rozwijamy w różnych dziedzinach artystycznych lokalną młodzież. Sporo podróżuję po świecie. Staram się trzymać rękę na pulsie współczesnej kultury. No i przede wszystkim nieustannie poszukuję środków na moje teraźniejsze i przyszłe projekty teatralne.

Czy mógłby Pan zdradzić swoje kolejne plany zawodowe? Co czeka Pana bohatera w „Klanie”?

Zawodowo przygotowuję nietypowy „koncert teatralny” z udziałem wspaniałych aktorek i wokalistek. Projekt bardzo odważny, awangardowy, mocny. Mam nadzieję wystawić go w Teatrze WARSawy na przełomie 2018 i 2019 roku. Co do Klanu, to pewnie pana zaskoczę, ale nie wiem, naprawdę nie wiem co tam się będzie działo. Gramy na bieżąco, tylko z lekkim wyprzedzeniem w stosunku do emisji. Pewnie będzie dobrze, jako że było źle, no taka to życiowa nowela…


Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat Dariusza Lewandowskiego, zajrzyjcie na oficjalną stronę aktora:

poniedziałek, 1 października 2018

Wywiad z Rafałem Bołdysem

Rafał Bołdys jest niedosłyszącym młodym aktorem z Lędziny na Śląsku, który reprezentował Polskę na konkursie Mister Deaf World 2018 w Pradze. Jest uczniem Szkoły Policealnej Specjalnej nr 20 w Krakowie, gdzie kształci się jako technik informatyk. W 2015 wystąpił w spektaklu „PARALIPOMENA – dokąd zaprowadzi nas Mały Książę?” w Nowohuckim Centrum Kultury w Krakowie, a obecnie gra jedną z głównych ról w spektaklu „Wojna w niebie”, opowiadającym o przełamywaniu barier między osobami słyszącymi i głuchymi. W wywiadzie Rafał dzieli się wspomnieniami z wyborów Mistera Deaf World oraz opowiada o problemach społeczności osób niesłyszących, przedstawieniu „Wojna w niebie”, swoich zainteresowaniach i planach na przyszłość.


29 września 2018 jako Mister Deaf Poland reprezentowałeś nasz kraj na konkursie Mister Deaf World w Pradze. Jak dowiedziałeś się o tym konkursie i zostałeś wybrany polskim delegatem na wybory?

O tym konkursie dowiedziałem się od niesłyszącej znajomej, która reprezentowała Polskę na wyborach Miss Deaf World 2017 w Pradze. Zaproponowała mi, żebym spróbował swoich sił w kolejnej edycji. Zgłosiłem się więc na nabór internetowy na stronie Miss and Mister Deaf Poland na Facebooku i tak zostałem wybrany przez organizację jako polski delegat na konkurs.

W czasie gali finałowej prezentowaliście się w różnych strojach i pokazywaliście swoje talenty. Która z konkurencji najbardziej Ci się podobała? 

W czasie gali prezentowałem nasz regionalny strój - przebrałem się za górnika, bo mieszkam na Śląsku. Talentu nie pokazałem, bo ta konkurencja była przeznaczona tylko dla Miss Deaf. Wszystkie konkurencje podobały mi się tak samo. Z konkurentów bardzo ciekawy strój regionalny miał reprezentant Chorwacji, ale mocnymi przeciwnikami byli też Rosja i Chiny.

Mister Deaf Poland to nie tylko atrakcyjny wygląd, ale przede wszystkim reprezentowanie społeczności polskich osób niesłyszących i niedosłyszących na arenie międzynarodowej. Jakimi wartościami starasz się kierować w życiu i w jaki sposób chciałbyś pomóc swojej społeczności jako Mister?

Tak, zgadzam się. Nie chodzi tylko o atrakcyjny wygląd, ale też reprezentowanie społeczności osób niesłyszących za granicą i pokazywanie światu słyszących, że głusi też potrafią, są tacy sami jak osoby słyszące i powinni być równo traktowani. Chciałbym pomóc społeczności niesłyszących, aby głusi i słyszący mogli razem współpracować, rozumieć się oraz spotykać z wzajemnością, sprawiedliwością i pomocą, a nie odrzuceniem i izolacją. Liczę na poprawę sytuacji naszej społeczności w Polsce, abyśmy razem byli równi.


W czerwcu 2018 wystąpiłeś jako aktor w spektaklu „Wojna w niebie” w reżyserii Dominiki Feiglewicz, opartym na utworze Josepha Chaikina - opowieści o poszukiwaniu zrozumienia i porozumienia. Czy mógłbyś opowiedzieć nam coś więcej na temat tego przedstawienia i roli, którą w nim odegrałeś?

To było dla mnie wielkie doświadczenie, które rozwinęło mnie jako aktora, a zarazem było realizowane wspólnie przez głuchych i słyszących - nie czuliśmy między sobą żadnych barier. Akcja spektaklu rozgrywa się w świecie ciszy, graliśmy we czwórkę równe role jako osoby niesłyszące. „Wojna w niebie” pokazuje jak naprawdę wygląda świat bez dźwięków, czyli sytuację społeczności osób niesłyszących. Głusi przez pomyłkę wchodzą do świata słyszących, ale w końcu znajdują z nimi nić porozumienia. Spektakl dostępny jest dla osób niesłyszących, niedosłyszących i słyszących. Dużo osób słyszących miało jednak problem ze zrozumieniem naszego występu, bo był głównie w języku migowym, tylko trochę napisów i głosu, ale i tak było dla mnie cudownym doświadczeniem móc pokazać słyszącym prawdę o naszej sytuacji. Kiedy słyszący nas zrozumieją, będzie można zmienić świat na lepsze.

Spektakl był pomysłem reżyserki Dominiki Feiglewicz. Jest to cudowna osoba - słyszy, ale zna też język migowy. Pomogliśmy jej zresztą w nauce naszego języka. Pozostałe osoby słyszące, które z nami współpracowały i które brały udział w spektaklu „Wojna w niebie” też były cudowne. Dobrze się porozumiewaliśmy i nie było między nami kłopotów z komunikacją. Oprócz mnie główne role odgrywali aktorzy Patrycja Nosowicz, Dominika Kozłowska i Krystian Maligłówka. Naprawdę dużo pracowaliśmy i ćwiczyliśmy przed premierą spektaklu - było wesoło, ale i męcząco. Taka jest jednak praca aktora i dzięki niej zdobyłem nowe doświadczenia. W dniach 25-27 października 2018 będziemy jeszcze występować ze spektaklem „Wojna w niebie” w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie, więc zapraszam.

Planujesz dalej rozwijać swoje zdolności aktorskie czy jednak wolisz spełniać się w innych kierunkach?

Staram się dalej rozwijać zdolności aktorskie, aby pokazać, że głusi i niesłyszący też mają talenty i zainteresowania. To jest moje hobby. Dodatkowo uczę się w szkole policealnej na drugim roku informatyki. Lubię się rozwijać, a moim marzeniem jest zostać aktorem telewizyjnym lub filmowym.

Chociaż osoby niesłyszące aktywnie działają na rzecz dialogu ze słyszącymi i likwidowania barier, cały czas znajomość języka migowego w Polsce pozostaje niewielka. Co Twoim zdaniem jest największym problemem osób niesłyszących w naszym kraju i jak można temu zaradzić? 

Chciałbym, aby w Polsce język migowy polski stał się drugim językiem urzędowym. Wtedy nie byłoby problemu podziału na świat głuchych i słyszących. Nie podoba mi się jak osoby słyszące mówią o głuchych „głuchoniemi” - głusi mają przecież swój głos i swój język migowy. Chociaż sytuacja osób głuchych w Polsce się poprawia, nadal za mało osób zna dobrze język migowy. Gdyby więcej ludzi znało ten język, byłoby super. Nie podoba mi się też, kiedy osoby słyszące dziwnie patrzą na wykonywanie gestów migowych. To jest przecież naturalny i piękny język. W niektórych zawodach szefowie nie akceptują osób niesłyszących, a to przecież nie ma znaczenia. Niesłyszący mają sprawne ręce i potrafią wykonać swoją pracę. Szef powinien zobaczyć jak pracujemy i na tej podstawie nas oceniać, a nie po prostu odmawiać nam pracy. Często o zatrudnieniu nas decyduje los szczęścia.

Największym problemem w Polsce jest komunikacja. Osoby słyszące mówią zbyt szybko i trzeba prosić je, aby mówiły wyraźniej, lub prosić o powtórzenie. Niektóre osoby rozumieją świat głuchych i dobrze się z nami komunikują, ale inni nie rozumieją i nie akceptują naszego świata, co jest przykre. Rok temu, będąc za granicą w Barcelonie, spotkałem się z dużą pomocą i zrozumieniem ze strony osób słyszących. Wtedy poczułem, że tam te dwa światy są połączone.


Na Twoim profilu na Instagramie możemy znaleźć różne zdjęcia z Twoich podróży. Jakie są Twoje ulubione miejsca w Polsce i na świecie?

Moim ulubione miejsca w Polsce to Kraków, Wrocław i góry oraz mój rodzinny Śląsk, a na świecie Chorwacja, Hiszpania i stolica Czech, Praga. Moim marzeniem jest podróżować po całym świecie.

Co najbardziej lubisz robić w wolnym czasie i jakie sporty uprawiasz?

W wolnym czasie lubię oglądać filmy i seriale, a także wykonywać różne prace w domu i na podwórku. Czasem lubię gotować i wykorzystywać w kuchni nowe pomysły. Chętnie spotykam się ze znajomymi i rodziną, czytam i szukam nowych doświadczeń. Lubię też jeździć na rowerze po mieście i lesie, a ze sportów pływam i gram w siatkówkę.

Mister Deaf World otworzył Ci drzwi do świata mody, spełniasz się też jako aktor. Jakie są Twoje plany na najbliższe lata? 

Tak, konkurs otworzył mi drzwi do świata mody, ale przede wszystkim chcę spełniać się jako aktor. Jeśli zaś chodzi o plany na najbliższe lata, to chciałbym spróbować dostać się na studia aktorskie. Mam jednak również plan B. Przede wszystkim ważne, żebym skończył szkołę i zdobył wykształcenie.


Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat Rafała Bołdysa, zajrzyjcie na jego oficjalną stronę:
https://www.instagram.com/rafaello97lol/