środa, 21 sierpnia 2019

Rozmowa z Krzysztofem Kwiatkowskim

Krzysztof Kwiatkowski jest pochodzącym z Krakowa aktorem, któremu popularność przyniosły role w serialach „Hotel 52”, „Na dobre i na złe” i „M jak miłość” oraz w filmie historycznym „Dywizjon 303. Historia prawdziwa”. Występował na deskach Teatru Stu w Krakowie oraz w Teatrze Studio, Teatrze Polskim i Teatrze Kwadrat w Warszawie. W 2009 ukończył Wydział Aktorski Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Ludwika Solskiego w Krakowie (obecnie Akademia Sztuk Teatralnych im. Stanisława Wyspiańskiego). W wywiadzie Krzysztof opowiada między innymi o początkach swojego zainteresowania aktorstwem, pracy na planie filmów i seriali, ulubionych rolach teatralnych i planach na przyszłość.

(Foto: Klaudia Kurek)

Jako syn producenta muzycznego i teatralnego od najmłodszych lat miałeś styczność z teatrem i muzyką. Jak wyglądały początki Twojego zainteresowania aktorstwem?

Z racji tego, że mój tata reżyserował w latach 80. kabaretony (maratony kabaretowe) i koncerty rockowe, często zabierał mnie z siostrą za kulisy. Poznawałem wówczas aktorów, artystów kabaretowych, muzyków i wokalistów, chłonąc tę artystyczną atmosferę. Kiedy byłem nastolatkiem, moja starsza o trzy lata siostra zabierała mnie ze sobą na warsztaty teatralne. Należałem też do kółka teatralnego. Bardzo mi się to podobało, ale nie wiązałem z tym jeszcze swojej przyszłości. Byłem wtedy bardzo mocno zaangażowany w sport, przede wszystkim w piłkę nożną. Grałem w różnych krakowskich klubach, zaczynając od Armatury Kraków, przez Krakus Swoszowice, aż po mały epizodzik w Hutniku Kraków. Myślałem, że pójdę w tym kierunku. Byłem w klasie sportowej w szkole podstawowej, więc interesowałem się też lekkoatletyką, sztukami walki i siatkówką. Reprezentowałem szkołę na zawodach siatkarskich i w biegach krótko- i długodystansowych. Byłem zanurzony w sporcie i to mi zostało, bo bez sportu nie potrafię żyć.

Aktor gra w dużej mierze ciałem, więc sport odgrywa w tym zawodzie dużą rolę.

W ogóle w zawodzie aktora forma i pewność ciała są kluczowe, więc to zamiłowanie do sportu zawsze się przydawało. Z marzeń o karierze piłkarskiej musiałem jednak zrezygnować z powodu kilku kontuzji. Wiedziałem, że stawy skokowe już tak dobrze nie działają i nie ma to już sensu. To przyszło dość naturalnie, bo akurat przechodziłem z gimnazjum do liceum - zrezygnowałem ze sportu, aby skupić się na nauce i wykształceniu.

Od razu po rezygnacji z marzeń o karierze piłkarza pojawiło się aktorstwo, czy było jeszcze coś po drodze?

Dałem sobie trzy lata liceum na to, żeby wybadać swoje powołanie. Byłem w klasie o profilu dziennikarskim, miałem praktyki w „Gazecie Krakowskiej” i Radiu Kraków. Pisałem artykuły i przeprowadzałem wywiady. Zawsze miałem lekkie pióro, więc nauki humanistyczne bardzo mnie interesowały. Nie wykluczałem dziennikarstwa lub historii sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Po drodze brałem też udział w kółkach teatralnych i konkursach recytatorskich. W końcu zbliżała się matura i trzeba było podjąć decyzję, co dalej. Moja siostra była już wtedy szkole teatralnej we Wrocławiu, więc odwiedzałem ją i poznawałem wrocławskie środowisko aktorskie od strony studenta. Powoli wyrabiałem sobie opinię i stwierdziłem, że spróbuję swoich sił w aktorstwie. Zdawałem do szkół wrocławskiej, krakowskiej i warszawskiej - do łódzkiej nie mogłem, bo pisałem wtedy maturę z historii sztuki. Ostatecznie dostałem się do Krakowa i Wrocławia, ale z racji tego, że siostra była we Wrocławiu, wybrałem Kraków. Tak to się zaczęło.

Trochę było to pójście na łatwiznę, bo nie musiałeś dojeżdżać.

Tutaj nie mogę się zgodzić. Wybrałem szkołę teatralną krakowską ze względu na kadrę pedagogiczną i krakowski klimat. Zresztą jak tylko dowiedziałem się, że dostałem się do Krakowa, wynająłem mieszkanie, żeby żyć na własny rachunek. Poza tym mój dom rodzinny jest na Kurdwanowie, podkrakowskim osiedlu, oddalonym od centrum miasta jak Wawer od centrum Warszawy. Dużo czasu traciłbym na dojazdy, więc przeprowadziłem się bliżej.

W 2009 ukończyłeś studia na Wydziale Aktorskim Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie. Co najbardziej zaskoczyło Cię w tej uczelni, a co sprawiało Ci największą radość?

W sumie to nic mnie nie zaskoczyło, bo znałem już doświadczenia mojej siostry ze Szkoły Teatralnej we Wrocławiu. Zapieprzałem jak mały samochodzik, ale w ogóle mnie to nie męczyło, ponieważ wszystko sprawiało mi przyjemność. Czy to były zajęcia z wiersza, prozy, sceny klasyczne i współczesne, szermierka, akrobatyka, basen, wf czy rytmika - odpowiadało to moim zainteresowaniom i fascynacjom. Spotykałem też fantastycznych pedagogów: Jerzego Trelę, Annę Polony czy Dorotę Segdę i reżyserów jak Krystian Lupa i Małgorzata Hajewska. Byli oczywiście koledzy i imprezy - niesamowity świat. Miałem świadomość, jak to będzie wyglądać, więc wszedłem w to jak w masło.

Czy w Twoim roczniku były jakieś znane nazwiska?

Z osób, które na pewno kojarzysz, byli w moim roczniku: Tomek Schuchardt, który grał m.in. w „Bodo”, „Jesteś Bogiem” czy „Karbali”, Ania Gorajska, która występuje w Teatrze Dramatycznym oraz Piotrek Domalewski, reżyser „Cichej nocy”, który wcześniej był na moim roku na Wydziale Wokalnym z Basią Kurdej-Szatan.

(Foto: Aleksandra Grochowska)

Jeszcze w czasie studiów zagrałeś m.in. w filmie dokumentalnym „Pamiętnik Leo” - była to Twoja pierwsza rola historyczna.

Tak, to był taki historyczny fabularyzowany dokument o postaci młodego krakowskiego chłopaka żydowskiego pochodzenia. To było moje pierwsze zetknięcie z historyczną rolą, ale niestety nic więcej z tego filmu nie pamiętam.

Przypominam ten film, ponieważ w 2018 zagrałeś kolejną historyczną rolę Mirosława Fericia, polskiego lotnika chorwackiego pochodzenia, w filmie „Dywizjon 303. Historia prawdziwa”. Jak wspominasz tę rolę? Z tego co wiem, miałeś się nawet spotkać z synem pana Fericia.

Była taka możliwość, żeby spotkać się z jego synem w Londynie, gdzie mieszka, ale nie udało mi się ze względu na problemy terminowe. Produkcja organizowała spotkanie z pilotami Dywizjonu 303, ale mimo moich szczerych chęci, nie mogłem tam być. Mirosław Ferić był wielką postacią, więc wcielenie się w tę rolę było dla mnie dużym zaszczytem.

Postać niezwykła, ale zarazem nieco zapomniana - przeciętny człowiek niestety jej nie kojarzy.

Przeciętny człowiek wie o Dywizjonie 303 - polskich pilotach walczących w bitwie o Anglię. Filmy są chyba najlepszą drogą, żeby przypomnieć i uświadomić ludziom, kim byli poszczególni piloci. Obraz filmowy najlepiej przecież przemawia do odbiorcy.

Zaczytywałeś się w historii Fericia przed wejściem na plan?

Tak, dużo czytaliśmy. Produkcja udostępniła nam różne materiały archiwalne dotyczące Dywizjonu 303. Miałem też dostęp do niepublikowanego dziennika Mirosława Fericia, który był kronikarzem Dywizjonu. Oryginał jest w londyńskim muzeum, ale otrzymałem jego kserokopię. Czytałem ten dziennik i rzeczywiście jest fantastyczny. Ferić jako żołnierz pisał prostym, bardzo oszczędnym językiem, ale przez to bardzo oddziałującym na wyobraźnię.

Czy role, które grasz, na długo zostają Ci w pamięci i oddziałują na Ciebie?

Z mojego doświadczenia mogę powiedzieć, że role zostają w człowieku. Niektóre mocniej, niektóre słabiej. Rozpamiętywanie roli może być jednak męczące dla aktora. Ważne jest, żeby umieć się od tego odciąć, aby zachować aktorskie BHP. Gram spektakle w Teatrze Polskim, Teatrze Kwadrat, Teatrze Stu w Krakowie, występuję w dwóch serialach i jeszcze kręcę film, więc muszę to od siebie separować, żeby normalnie funkcjonować.

Wspomniałeś o rolach serialowych. Cały czas grasz w „M jak miłość”, wcześniej występowałeś w serialach „Na dobre i na złe” czy „Hotel 52” - te role przyniosły Ci sporą popularność. Jesteś kojarzony z granymi postaciami i zaczepiany na ulicy, czy raczej tego nie odczuwasz?

Czuję popularność i ludzie mnie kojarzą, ale nie jest ona jakoś skrajnie duża. Może jest to związane z tym, że bardzo mocno oddzielam pracę od życia prywatnego i nigdy na siłę nie starałem się być celebrytą. Miałem różne możliwości, żeby trafić na pierwsze strony gazet, ale u zarania się od tego odciąłem. Wiele razy powiedziałem „nie, nie jestem zainteresowany” i skupiłem się tylko na pracy. Staram się być aktorem, który występuje w projektach, a nie bywa na imprezach.

Czyli na ścianki tylko w ramach promocji własnego filmu?

Wychodzę właśnie z tego założenia. Ścianki, wywiady i spotkania tak, ale w ramach konkretnego projektu. Prywatnie staram się tego unikać, a w mediach społecznościowych pokazuję w 90% rzeczy związane z moją pracą, bez prywaty. Niektórzy polscy aktorzy mają nawet milion followersów, a każdy ich post ma setki tysięcy polubień i to też jest jakaś droga. Wartość rynkowa aktora i jego popularność w mediach też są obecnie bardzo ważne i mogą stanowić wyznacznik tego, czy dostanie rolę. Tak działa showbiznes. Staram się jednak zachowywać równowagę.

(Foto: Aleksandra Grochowska)

Miałeś okazję zagrać w jednym odcinku amerykańsko-niemiecko-francuskiego serialu kryminalnego „Przekraczając granice”. Jak wspominasz pracę na zagranicznym planie zdjęciowym?

Fantastycznie! Pracowałem akurat nad jakimś spektaklem w Krakowie, kiedy dostałem informację o castingu w Warszawie. Przyjechałem na pierwszy etap, potem musiałem wrócić do Krakowa na próby, po czym miałem drugi etap castingu (tzw. recall). Następnie znów wróciłem do Krakowa, ale nazajutrz dostałem informację, że dostałem rolę i pojutrze mam samolot do Pragi. Miałem tam spędzić na planie 10 dni. Kiedy przyleciałem do Pragi i wszedłem na plan, wszystko odbywało się dla mnie jak we śnie. Nagle stoją przede mną, chłopakiem z Krakowa, Donald Sutherland, William Fichtner i Carrie-Anne Moss, partnerka Keanu Reevesa z „Matrixa”. To było dla mnie spełnienie marzeń - fantastyczna sprawa i genialna praca! Poznałem też na planie Thomasa Wlaschihę, który grał w pierwszych sezonach „Gry o tron” nauczyciela Aryi Stark. Byłem zaskoczony, kiedy go tam zobaczyłem.

Grałeś w języku polskim czy angielskim?

Grałem Polaka, ale mówiłem po angielsku. Miałem tylko jedną scenę w języku polskim z Krzysztofem Pieczyńskim, który grał mojego ojca. Kłóciliśmy się w tej scenie po polsku, a potem pojawili się pozostali aktorzy i już graliśmy po angielsku.

Występowałeś w teatrach w Krakowie i Warszawie, zagrałeś między innymi tytułową rolę w szekspirowskim „Hamlecie”. Która z ról teatralnych była dla Ciebie najważniejsza?

Nie da się ukryć, że rola Hamleta jest marzeniem i kamieniem milowym wielu młodych aktorów. Gdy otrzymałem tę rolę, był to dla mnie gigantyczny sprawdzian i nie wiedziałem, czy ją udźwignę. Miałem jednak wspaniałego reżysera Krzysztofa Jasińskiego, który doskonale prowadzi aktora. Na pewno był to dla mnie przełomowy moment.
Niemniej jednak mój debiut teatralny w Teatrze Studio w Pałacu Kultury w głównej roli Genezypa Kapena w „Nienasyceniu” Witkacego również był dla mnie bardzo dużym wyzwaniem.

A poza „Hamletem” i „Nienasyceniem”?

Na pewno moja pierwsza rola w Teatrze Polskim w „Irydionie”, bo była to sztuka wystawiana na stulecie teatru. To było w 2013, zanim jeszcze dołączyłem do stałej obsady teatru. Ten spektakl i cały jubileusz były organizowane z wielką pompą. Zagrać tę sztukę dokładnie 29 stycznia w sto lat od premiery było dla mnie wielkim przeżyciem. W dodatku moją rolę grał wtedy legendarny Józef Węgrzyn.

Masz jeszcze jakąś wielką rolę, o której marzysz?

Nie mam jakichś konkretnych marzeń o rolach. Zobaczymy, co przyniesie czas.

(Foto: Klaudia Kurek)

W 2017 wystąpiłeś w programie „Twoja twarz brzmi znajomo”, gdzie wcielałeś się między innymi w Madonnę i Bonnie Tyler oraz śpiewałeś piosenkę ze „Skrzypka na dachu”. Skąd pomysł na wzięcie udziału w programie i jak go wspominasz?

Dostałem propozycję udziału, która idealnie wpasowała mi się w kalendarz, bo akurat miałem trzymiesięczną przerwę bez prób w teatrze. Lubię śpiewać, a jest tam też dużo rzeczy aktorskich, więc uznałem, że to może być fantastyczna przygoda.

Jest to program celebrycki, ale zarazem może chyba pomóc w kształtowaniu wokalnego i aktorskiego warsztatu. 

Oczywiście, że tak. Jak nie zrobisz odpowiedniego głosu do postaci, to cała Polska to później widzi. Miałem też kilka razy propozycję z „Tańca z Gwiazdami”, ale niestety nie dysponuję w tej chwili odpowiednią ilością wolnego czasu . Nie jestem w stanie poświęcić trzech miesięcy na regularne próby. Z chęcią bym jednak zatańczył, bo w szkole teatralnej na III roku byłem jednym z założycieli szkolnej formacji tanecznej. Zrobiliśmy nawet pokaz na koniec roku z tańcami współczesnymi i klasycznymi jak tango.

Czyli jesteś otwarty na kolejne programy w rodzaju „Twoja twarz brzmi znajomo”?

Dlaczego nie? Bardzo lubię nowe wyzwania i jeżeli coś mnie ekscytuje i zapali, to wchodzę w to.

A która z postaci, w które wcielałeś się w programie, najbardziej Cię „ekscytowała”?

Na pewno „Skrzypek na dachu”, ale też Leonard Cohen. Bardzo go cenię i szanuję jako artystę, więc wcielenie się w niego było dla mnie bardzo ważnym momentem. Wielką przyjemność sprawiło mi też zaśpiewanie z Moniką Borzym utworu „Z tobą chcę oglądać świat” Zbyszka Wodeckiego. Dzwoniłem nawet do Zbyszka, bo znaliśmy się z Teatru Stu ze spektaklu „Sonata Belzebuba”, aby obejrzał ten program. Powiedział mi jednak, że jest w szpitalu i niestety kilka dni później zmarł. Z kolei postaci kobiece były dla mnie dużym wyzwaniem z racji głosu, ponieważ mój jest dosyć niski i mocny. Próbowałem szeptać, ale wiedziałem, że to nie będą moje odcinki. Przy Madonnie skupiłem się więc przede wszystkim na tańcu i charakterze, bo nie przeskoczę swojego barytonu. Podobała mi się też Metallica, bo jako James Hetfield w „Whiskey in the Jar” mogłem się wyżyć i rozpieprzyć gitarę. Choreografia do teledysku „Bo z dziewczynami” Jerzego Połomskiego też była fajnym doświadczeniem. Ten program to fantastyczna zabawa, ale przede wszystkim ciężka praca i niemiłosierny zapieprz. Bardzo dużo się w nim nauczyłem.

Nie było to Twoje pierwsze doświadczenie muzyczne, bo jako młody chłopak miałeś swój zespół Chris Peter Band. Jak wspominasz swoją przygodę z własną kapelą?

Byłem wtedy na studiach. Grałem covery, a na scenie towarzyszyły mi dziewczyny z wydziału jazzu w Katowicach, które tańczyły i robiły chórki. W sezonie wakacyjnym koncertowaliśmy po całej Polsce. Był to mój sposób na zarobek, ale też fantastyczna szkoła. Zaśpiewanie 17 piosenek rockowo-popowych naprawdę nie jest łatwe, więc uczyłem się operowania głosem. Teraz większość artystów śpiewa z playbacku lub leci drugi wokal w tle, a ja wszystko śpiewałem na żywo, tylko w niektórych utworach miałem dograny głos. Uczyłem się też kontaktu z publicznością - wprowadzałem ją w kolejne piosenki, czasem zarzucając jakiś żart.

Nie znalazłem w internecie żadnych nagrań z Twoich koncertów. Jaki mieliście repertuar?

Głównie utwory rockowe i popowe. Z rockowych np. Smokie „Living Next Door to Alice”, też Andrzeja Zauchę, Czesława Niemena „Pod papugami” czy Santanę. Przeboje polskie i zagraniczne.

Skoro jesteśmy w temacie muzyki: jakie są Twoje ulubione utwory?

Wszystko zależy od nastroju. Na pewno jednym z moich ulubionych artystów jest Leonard Cohen, a jeżeli chodzi o rock, to bardzo lubię Erica Claptona, który towarzyszy mi od najmłodszych lat. Lubię też posłuchać jazzu, bluesa czy muzyki elektronicznej, a czasem też muzyki filmowej. Nie zamykam się na polską muzykę, ale taką z tekstem jak np. utwory Agnieszki Osieckiej i Mirka Czyżykiewicza. Biorę zresztą udział w spektaklu-koncercie w Teatrze Polskim „Cygan w Polskim. Życie jest piosenką”, w którym śpiewamy piosenki Jacka Cygana.

(Foto: Klaudia Kurek)

Wspomniałeś o swoim sportowym zacięciu już od dzieciństwa. Jakie obecnie uprawiasz sporty?

Od lat trenuję sztuki walki. Jeszcze w szkole teatralnej nieśmiało myślałem o boksie. W przerwach między zajęciami mieliśmy z kolegami rękawice i się naparzaliśmy. Jak tylko przyjechałem do Warszawy, to od razu zapisałem się do klubu i od tego czasu trenuję w miarę moich możliwości czasowych. Przez pięć lat trenowałem tylko boks, ale w ostatnich latach dołączyłem kickboxing i tajski boks. Od pewnego czasu bywam również na siłowni, bo w nowym filmie gram gangstera i muszę zbudować postać przypakowanego i wydziaranego gościa z charakterem. Sama idea siłowni nie za bardzo mnie jednak pociąga.

Pochodzisz z Krakowa, ale od kilku lat mieszkasz w Warszawie. Mówi się, że te dwa miasta za sobą nie przepadają. Odczuwasz jakoś te krakowsko-warszawskie antagonizmy?

Nie, wręcz przeciwnie. Nie mam z tym żadnych problemów i często mówię, że jestem z Krakowa. Bardzo często dyskutuję z ludźmi na ten temat tych rzekomych antagonizmów. Ludzie często się dziwią, że lubię Warszawę, bo przecież ludzie z Krakowa nie lubią Warszawy. Tłumaczę im wtedy, że kocham Warszawę i kocham Kraków. Dlaczego miałbym nie lubić miasta z powodu jakichś stereotypów? Czasem się nad tym zastanawiam i zupełnie tego nie rozumiem.

Masz jakieś swoje ukochane miejsce w Krakowie?

Oprócz domu rodzinnego przede wszystkim Stare Miasto, gdzie spędziłem okres moich studiów i liceum, bo chodziłem do VIII Liceum Ogólnokształcącego im. Stanisława Wyspiańskiego niedaleko centrum. Mam stamtąd wiele pięknych wspomnień.

Cały czas występujesz w nowych filmach, serialach i spektaklach. Jak mógłbyś opisać swoje plany i cele na najbliższy czas?

Jak to się mówi: powiedz Bogu o swoich planach, to cię wyśmieje. Kręcimy teraz komedię gangsterską „Futro z misia” w reżyserii Michała Milowicza i Kacpra Anuszewskiego, pod opieką artystyczną Olafa Lubaszenki. Obsada jest trochę jak z filmów Guya Ritchiego - w każdej roli jakieś mocne nazwisko, nawet w epizodach. W tym przypadku w głównych rolach zobaczymy m.in. Olafa Lubaszenko, Mirosława Zbrojewicza i Cezarego Pazurę. Czytając scenariusz, dobrze się bawiłem, więc trzymam kciuki, żeby to była dobra komedia. Z kolei teatralnie zaczęliśmy pod koniec sezonu robić „Dziady” Mickiewicza w Teatrze Polskim w reżyserii Janusza Wiśniewskiego. Od sierpnia wznawiamy próby, aby w połowie października wystawić sztukę. Wcielam się w postać Senatora, więc to będzie spore wyzwanie. Zapowiada się ciekawy rok, ale też wspaniały i szalony rok za mną, bo miałem cztery premiery w trzech różnych teatrach. Nakręciłem też serial kryminalny „Cień”, który będzie miał premierę telewizyjną już jesienią 2019.


Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat Krzysztofa Kwiatkowskiego i jego aktorskiej działalności, zajrzyjcie na jego oficjalną stronę:
http://www.krzysztofkwiatkowski.com/
https://www.facebook.com/krzysztof.piotr.kwiatkowski/
https://www.instagram.com/krzysztofkwiatkowskiofficial/

wtorek, 13 sierpnia 2019

Rozmowa z Łukaszem Czarneckim

Łukasz Czarnecki jest tancerzem reprezentującym najwyższą międzynarodową klasę taneczną „S” w tańcach latynoamerykańskich i standardowych. Popularność przyniósł mu przede wszystkim udział w programie „Taniec z Gwiazdami”, gdzie partnerował między innymi Annie Samusionek, Annie Guzik, Natalii Lesz i Francys Barrazie Sudnickiej. Kilka lat temu zrezygnował z tańca zawodowego na rzecz działalności biznesowej - był między innymi jednym ze współwłaścicieli sieci siłowni Elite Gym. Obecnie zaś aktywnie działa w mediach społecznościowych, gdzie prezentuje swoje modowe stylizacje i promuje zdrowy styl życia. W wywiadzie Łukasz opowiada między innymi o początkach swojej kariery tanecznej, udziale w „Tańcu z Gwiazdami”, modzie i aktywności fizycznej oraz nowych projektach.


Z tego co wiem na pierwsze zajęcia taneczne zacząłeś chodzić w wieku sześciu lat. Jak wyglądały początki Twojej przygody z tańcem?

Przygoda z tańcem zaczęła się od tego, że moi rodzice tańczyli. Byli parą taneczną i stąd tak naprawdę wziąłem się na świecie (śmiech). Nawet kiedy mama była w ciąży, to rodzice tańczyli razem na turniejach. Jako dziecko cały czas towarzyszyłem im podczas treningów i wyjazdów na turnieje. Chcąc, nie chcąc, sam chciałem w końcu spróbować tańczyć.

Uczyli Cię przede wszystkim rodzice czy pobierałeś nauki u kogoś innego?

Moi rodzice zaczęli otwierać szkoły tańca i prowadzić zajęcia, więc zapytali się mnie, czy chcę brać udział. Stwierdziłem, że chcę i tak to się zaczęło.

A jak wspominasz swój pierwszy turniej taneczny?

Miałem chyba siedem lat, a turniej organizowali rodzice. Z tego, co pamiętam, odbywał się w technikum i był tylko dla par z klubu. Takie były początki. Z roku na rok było tego coraz więcej, chociaż w przypadku dzieci nie było to jeszcze zbyt profesjonalne. Najpierw to były tylko wyróżnienia, potem dopiero pojawiły się nagrody.

Jakie zatem były te pierwsze prawdziwe sukcesy?

W wieku dwunastu lat zaczęło mi iść coraz lepiej i zacząłem jeździć po turniejach na całym świecie. Zacząłem więcej trenować i bardziej profesjonalnie podchodzić do tańca. W wieku czternastu lat zacząłem odnosić sukcesy. Wtedy nie myślałem jeszcze o przyszłości, tylko o tym, co tu i teraz: szkoła, koledzy i codzienne treningi oraz wyjazdy na obozy i turnieje. Byłem mocno pochłonięty tym tanecznym światem. Potem zacząłem tańczyć w parze z Anetą Piotrowską, z którą byliśmy jedną z pierwszych polskich par tanecznych z zagranicznymi sukcesami. Sześć razy zdobyliśmy tytuł mistrza Polski, co było dla nas ogromnym wyróżnieniem. Cztery razy braliśmy udział w mistrzostwach świata i zakwalifikowaliśmy się do finału, byliśmy też w finałach największych turniejów. Później tańczyłem z kolei z Kamilą Kajak, która była zresztą moją ostatnią partnerką.

W latach 2007-2011 i 2014 występowałeś w „Tańcu z Gwiazdami”, gdzie tańczyłeś między innymi z Anną Samusionek, Anną Guzik i Olgą Bołądź. Jak wspominasz to doświadczenie?

„Taniec z Gwiazdami” pojawił się, kiedy miałem dwadzieścia lat i tańczyłem zawodowo na turniejach. Kiedy wszedłem w świat programu, przewartościowałem sobie pewne rzeczy i zacząłem inaczej patrzeć na moją przyszłość. Wystąpiłem w dziesięciu edycjach. Pierwszą moją edycję tańczyłem z Anną Samusionek - ale byłem wtedy młodziutki! (śmiech) Większość tancerzy była ode mnie kilka lat starsza, ale w dużej mierze znaliśmy się od dziecka. Byliśmy jedną paczką - razem ćwiczyliśmy i jeździliśmy po turniejach. Mieliśmy też wspólnych trenerów tanecznych, wielu z nas wyszło bowiem ze szkoły Moniki i Romana Pawelców. Do tego dwa razy w roku widzieliśmy się na obozach, stąd też ta nasza bliska znajomość.

Czy nauka gwiazdy tańca, często od podstaw, była dla Ciebie dużym wyzwaniem?

Jak się to robi pierwszy raz, jest to nie lada wyzwaniem. Trzeba nabrać doświadczenia w pedagogice i podejściu do osoby, która nigdy nie tańczyła. Do tego trzeba nauczyć jej tańca w krótkim czasie, co jest bardzo trudne. To było dla mnie totalnie nowe doświadczenie, gdyż na co dzień tańczyłem z profesjonalną partnerką. Daliśmy jednak radę i z edycji na edycję szło coraz lepiej.

W 2007 z Anną Guzik wygraliście program i zdobyliście Kryształową Kulę. 

Czasem to zależy od tego, z kim tańczymy i jak się dogadujemy, jaka jest gwiazda i jak popularna. Wiele czynników składa się na sukces, ale my tancerze staramy się robić wszystko jak potrafimy najlepiej. To jest nasza działka, ale oczywiście nie na wszystko mamy wpływ.

Z kim najlepiej Ci się tańczyło?

Trudno powiedzieć. Z każdym tańczyło się inaczej i dzięki każdej z tych osób zyskałem inne doświadczenia. Super pracowało mi się z Anią Guzik - włożyliśmy w pracę ogromną pasję i bardzo przyłożyliśmy się do tego, żeby fajnie tańczyć.

W okresie „Tańca z Gwiazdami” miałeś okazję zagrać tancerza w „Niani”, a w 2013 występowałeś w roli instruktora tańca Eryka w „Barwach szczęścia”. Jak wspominasz te aktorskie doświadczenia?

Rola w „Niani” była króciutka, bo grałem tancerza dostarczającego śpiewający telegram. Nie było to jednak tak proste, jak się wydaje, bo tancerze na ogół jednocześnie nie śpiewają. Trzeba było skoordynować te dwie rzeczy, co było dla mnie nowym doświadczeniem. Bardzo miło to jednak wspominam i do teraz śmieję się jak to widzę. Rola instruktora w „Barwach szczęścia” też była krótka, trwająca kilka odcinków. Wyglądałem wtedy zupełnie inaczej - po trzydziestce trochę się zmieniłem.

Występowałeś również w rolach tanecznych w Operze Narodowej i Teatrze Capitol w Warszawie. Jakie uczucia towarzyszyły Ci na tych wielkich scenach?

Praca w teatrze stanowiła dużą część mojej kariery tanecznej. W Teatrze Capitol mieliśmy z tancerzami z „Tańca z Gwiazdami” wspólne show „Lady Fosse”, a następnie „Saligię”. Robiliśmy to przez wiele lat i to była niesamowita przygoda. Na scenie Opery Narodowej występowałem z kolei w „Traviacie” w reżyserii Mariusza Trelińskiego. Mogłem się spełnić w tych rolach nie tylko tanecznie, ale też kostiumowo i aktorsko.

Myślałeś o tym, żeby dalej rozwijać się w kierunku aktorstwa?

Nie myślałem o tym. Czasem jednak jak oglądam seriale, myślę sobie, że fajnie grać niektóre role. Dostaję propozycje udziału w różnych teledyskach i czasem los podsyła różne ciekawe rzeczy. Raz wystąpiłem nawet w teledysku Natalii Lesz do piosenki „Miss You”.


W pewnym momencie zostawiłeś taniec na rzecz działalności przedsiębiorczej - byłeś m.in. współwłaścicielem sieci siłowni Elite Gym. 

Miałem po drodze różne przygody (śmiech). Była przerwa w „Tańcu z Gwiazdami” i trzeba było zdecydować, co teraz. Zawsze myślałem o swojej przyszłości i o tym, co zrobię, kiedy już nie będę tańczył. Miałem pomysł, aby otworzyć placówkę bankową i prowadziliśmy ją z Francys przez rok. Było to dosyć dziwne doświadczenie - zupełnie nowy rodzaj pracy, w którym trzeba było nauczyć się bankowości od podstaw. Lubię wyzwania, więc jak ktoś mi mówi, że czegoś się nie da, to ja to robię. Nie szło nam nawet źle, ale w pewnym momencie zaczęło mnie to nudzić. Nie pasowało to do nas - mam w sercu coś innego.

Jesteś bardziej typem sportowca?

Jestem sportowcem, artystą i biznesmenem i chcę to łączyć w jedno, a to była typowa praca biurowa. Potem otworzyłem klub Elite Gym w Trójmieście, który obecnie funkcjonuje już pod inną nazwą i z innym właścicielem. Był to epizod, ale stworzyliśmy coś zajebistego. Zostaliśmy mocno wzięci pod uwagę na polskim rynku.

Obecnie jesteś bardzo aktywny w mediach społecznościowych, gdzie zamieszczasz swoje zdjęcia w różnych stylizacjach i promujesz zdrowy styl życia. Jak mógłbyś opisać swoją obecną działalność?

Interesuję się wszystkim, co związane z modą i stylem oraz dbaniem o siebie i własny wizerunek. Przychodzi mi to dość naturalnie. Lubię to robić i chcę to rozszerzać. Planuję też ruszyć z kanałem na Youtubie, ale potrzebuję trochę czasu i większego bodźca do działania. Pracuję teraz zresztą nad jeszcze jednym projektem i jak zwykle mam mało czasu.

Kiedy zacząłeś interesować się modą?

Właściwie od małego eksperymentowałem trochę z modą i tym jak się ubierać. Zawsze starałem się wyróżniać zamiast ubierać się jak każdy kolega. Sporo jeździłem po świecie w ramach turniejów, więc widziałem, jak ubierają się tancerze z innych krajów i jaka jest moda za granicą. Pomału to zainteresowanie się rozwijało.

Nie myślałeś o stworzeniu własnej marki ubrań?

Nie wykluczam, bo chciałbym kiedyś, może we współpracy z kimś, stworzyć kolekcję ubrań. Przede wszystkim jednak codziennych, typowo na ulicę, a nie konkretnie robionych pod taniec.

Jak narodził się u Ciebie pomysł pójścia w media społecznościowe?

Instagrama zacząłem prowadzić tak po prostu, jak tylko powstał. Francys mnie do niego przekonała, podobnie zresztą jak do Facebooka, bo nie wiedziałem do czego mi on potrzebny. Potem zacząłem te profile w miarę systematycznie rozwijać sam. Chciałem dzielić się z ludźmi tym, że ćwiczę, pokazywać swoje stylizacje i inspirować innych. Ludzie piszą mi, że im się to podoba, więc dlatego też to robię.

Czyli można powiedzieć, że jesteś influencerem i motywatorem? Jakbyś się podpisał?

Zwał jak zwał. Nie napiszę o sobie, że jestem influencerem - po prostu jestem sobą i robię różne rzeczy. Całe życie tańczyłem i zawsze będę tancerzem, ale też prowadziłem rozmaite biznesy. Byłem m.in. prezesem spółki, więc wszystko zależy od potrzeb.

Działalność w mediach społecznościowych mocno wpłynęła na wzrost Twojej popularności? Dostajesz dzięki temu więcej zleceń?

Media społecznościowe generalnie pomagają nam cały czas być. Możemy dzielić się różnymi tematami, którymi chcemy - dla mnie są to moda i ćwiczenia, przeplatane też z rodzicielstwem. Nie zmienia mnie to jako osoby, ale przekłada się na propozycje, które otrzymuję. O marketingu w social mediach można by zresztą długo rozmawiać, bo w tym też po części pracuję. Promowałem kilka marek, więc wiem jak to wygląda. Przy współpracy z markami liczą się przede wszystkim zasięgi. Podobnie jest w telewizji - jeżeli jest duża oglądalność danego programu, to rośnie zainteresowanie ze strony reklamodawców.

Wspomniałem, że na swoim Instagramie zamieszczasz dużo zdjęć z siłowni. Jak wygląda Twój typowy trening?

Staram się teraz ćwiczyć pięć razy w tygodniu, generalnie zajmuje mi to z półtorej godziny. Głównie jest to trening siłowy i cardio. Dbam też o odpowiednią dietę. Najważniejsze jest to, żeby ćwiczyć całe ciało i przykładać się do pracy, bo tylko wtedy jest dobry efekt. Jak człowiek zaczyna wdrażać się w temat, to idzie mu coraz łatwiej i coraz bardziej się angażuje. Przynajmniej ja tak mam.

Sam się wdrożyłeś czy miałeś swojego trenera personalnego?

Wdrożyłem się jeszcze w czasach gimnazjum. Jak miałem piętnaście lat, zacząłem chodzić na siłownię. Wtedy nie było Facebooka i Instagrama, więc każdy robił to tylko dla siebie, aby fajnie spędzić czas i dobrze wyglądać. Trudno było zresztą znaleźć siłownię - miałem ją w gimnazjum, później zaś kupiłem sobie sprzęt do domu. Potem tata z dziadkiem stworzył mi pokój w szkole tańca, gdzie miałem wyciąg i ławkę do ćwiczeń. Tak rodziła się moja pasja.

Czyli polubiłeś siłownię, zanim to jeszcze było modne?

Pewnie, że tak!

Ludzie często dziękują Ci, że ich zmotywowałeś do pracy nad sobą?

Bardziej pytają mnie, jak się zmotywować (śmiech). Oczywiście są też osoby, które ćwiczą i piszą mi, że nie odpuszczają. Wiele osób dosyć ciężko się jednak motywuje.

Wspomniałeś o tym, że dieta jest ważną częścią dbania o sylwetkę. Masz swoje żelazne zasady, np. nie jesz po jakiejś godzinie?

Ja jem nawet po północy, jem tyle, że to się w głowie nie mieści (śmiech). Jak byłem młody zacząłem interesować się lekturą kulturystyczną i fitnessową. Wtedy były to tylko gazety z podstawowymi informacjami, później pojawiły się inne źródła i można było wyczytać więcej. Tak się wszystkiego uczyłem. Teraz już wiem mniej więcej jak poukładać te klocki, żeby wszystko szło jak należy. Jestem na takim etapie, że liczę kalorie i ustalam sobie, ile mogę zjeść węglowodanów, białek i tłuszczów w ciągu dnia. Według tego też ustalam treningi.

Jest to pewien rygor, ale domyślam się, że można się do tego przyzwyczaić.

To się tylko wydaje dużym obciążeniem, ale jak się wie, co z czym można łączyć, to robi się to łatwiejsze i nie pochłania dużo czasu. Korzystam też z aplikacji, która liczy kalorie, więc wiem, co mogę jeść, a czego nie.

Masz ten komfort, że nie będąc już zawodowym tancerzem, nie musisz mieć smukłej sylwetki.

Generalnie tancerze jak kończą karierę to na ogół tyją. Przez całe życie na mocnych treningach dwa razy dziennie spala się ogromną ilość kalorii i człowiek trzyma smukłą sylwetkę. Przez to jednak, że fitness był moją pasją od wielu lat, utrzymałem ją nawet po rezygnacji z kariery. Muszę jednak na co dzień zastępować taniec innym wysiłkiem fizycznym, żeby trzymać się w ryzach.

Jak rozumiem nie porzuciłeś tańca całkowicie i zdarza Ci się wykorzystywać zdolności np. na imprezach?

Właśnie szykuję nowy projekt, który jest związany z tańcem, więc nie zamierzam od tego uciekać. Organizuję teraz wakacje za granicą z nauką tańca jednocześnie. Mogę z ludźmi, którzy z nami wyjeżdżają, spędzić czas na tańcu i zabawie - trochę się zrelaksować i trochę pomęczyć.

Z tańcem bardzo mocno wiąże się muzyka. Masz jakieś swoje ulubione utwory, które pobudzają Cię do tańca?

Do tańca najbardziej lubię muzykę latynoską, fajnie mi się do tego tańczy w klubie. Jak jestem na siłowni lubię z kolei typową łupankę, która nadaje mi dynamiczny rytm, np. techno. Ostatnio przetrząsam stare hity z lat 90. Wesoło jest je sobie odkurzyć. Słucham tego, co mi w danej chwili wpadnie w ucho - nie mam jednego ulubionego wykonawcy.

Jesteś posiadaczem kilku tatuaży, między innymi Myszki Miki ze sztangą. Co mógłbyś powiedzieć o ich znaczeniu?

Pierwszy tatuaż zrobiłem sobie sam, kiedy miałem szesnaście lat. Myślałem, że rodzice nie pozwolą mi pójść do salonu tatuażu, więc zrobiłem to w sposób chałupniczy (śmiech). Nie powiem jak, ale trwało to ze dwa tygodnie. Nadal go mam. Nie zmienię go i nigdy nie usunę, bo to coś, co charakteryzuje mnie i moje młode szalone lata. Z kolei kiedy urodziła się moja córka, wytatuowałem sobie jej imię z datą urodzenia. Inny tatuaż powstał według jej rysunku, kiedy miała dwa latka. Uznałem też, że warto sobie wytatuować Myszkę Miki, bo wydała mi się oldschoolowa i do tego jeszcze trzyma sztangę w ręku. Więcej tatuaży nie planuję. Ostatni zrobiłem cztery czy pięć lat temu i jakoś nie miałem bodźca, by robić kolejne.

Jak mógłbyś opisać swoje plany na najbliższy czas?

Na razie skupiam się na swoim nowym projekcie. Organizuję wyjazdy i buduję swoją działalność w social mediach. Chcę ruszyć z kanałem na Youtubie, ale wolno mi to idzie (śmiech). Mam nadzieję, że w końcu się zmobilizuję i to zrobię. Na razie tyle - zobaczymy, co życie przyniesie.


Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat Łukasza Czarneckiego i jego działalności, zajrzyjcie na jego oficjalną stronę:
https://www.facebook.com/Czarneckilukaszfit/
https://www.instagram.com/lucas_czarnecki/