piątek, 24 listopada 2017

Rozmowa z Maciejem Dolegą

Maciej Dolega jest pochodzącym z Malborka prezenterem telewizyjnym TVN, TVN24 i TVN Meteo, znanym przede wszystkim z prowadzenia prognoz pogody. Ma na swoim koncie również doświadczenie pracy w modelingu i prowadzenia kwartalnika modowego „Fashion Magazine”, a obecnie zajmuje się projektowaniem męskiej biżuterii. Ponadto jest miłośnikiem koszykówki i motoryzacji. W wywiadzie Maciej Dolega opowiada o kulisach pracy dziennikarskiej, tajnikach męskiej mody, zamiłowaniu do sportu i planach na przyszłość.

(Foto: Pani i Pan Fotograf)

Jest Pan uważany za jednego z najlepiej ubranych polskich dziennikarzy - u wielu dziennikarzy styl jest niejako wymuszony obecnością w telewizji, dla Pana jest on chyba czymś naturalnym. Jak zaczęła się ta fascynacja męską modą?

Jest to trochę coś, co wyniosłem z domu. Mój tata odkąd pamiętam pracował na stanowiskach kierowniczych, więc nosił marynarki, koszule, krawaty i eleganckie spodnie - tak zwane zestawy koordynowane. Może nie był na to stawiany w domu szczególny nacisk, ale zostałem wychowany w świadomości, że to jak się prezentujemy ma znacznie. Oczywiście rozumiem, że niektóre osoby mogą uważać garnitur za rodzaj zbroi i wolą stawiać na wygodę. Sam nie śpię przecież w garniturze i nie chodzę w nim, kiedy wyjeżdżam na wieś lub jestem w domu. Praca w telewizji sprawia jednak, że człowiek powinien dbać o wygląd, bo widzowie nie tylko oglądają nas na antenie, ale też widują często w sytuacjach prywatnych. Ten wizerunek musi być spójny.

Był Pan też modelem, co na pewno pomogło Panu poznać kulisy męskiej mody. Jaki był Pana największy sukces w pracy w tej branży?

To jest zamierzchła przeszłość i wtedy modeling nie był tak popularny jak obecnie. Nie było programów takich jak „Top Model”, które promują ten zawód. Media społecznościowe nie były tak rozbudowane, więc nie było też możliwości zachowania wszystkich zdjęć, chociaż z tego co pamiętam mama zbierała jakieś wycinki z różnego rodzaju prac. Pracowałem głównie w Polsce, chociaż wyjeżdżałem też do Mediolanu, Hamburga i Paryża, byłem też przez dwa miesiące na Tajwanie. Zarobione pieniądze pozwoliły mi utrzymać się na studiach. Dzięki tej pracy mogłem szkolić języki, poznałem też mnóstwo fantastycznych osób takich jak Marcin Tyszka, Marek Straszewski, Piotr Porębski czy Beata Wielgosz. Największym sukcesem był chyba dwudniowy pokaz w Paryżu Agnès b., popularnego sklepu sieciowego we Francji. Przez dwa dni pracowałem w wielkiej kamienicy naprzeciwko Luwru, bawiąc się i bawiłem się, pracując. To było bardzo ciekawe doświadczenie, a jednocześnie niezłe pieniądze jak na tamte czasy, które mogłem zarobić i spokojnie wydać po powrocie do Polski.

Jako model dużo Pan podróżował, nadal zresztą często zwiedza Pan różne zakątki świata. Który kraj jest dla Pana najbardziej inspirujący, jeśli chodzi o modę męską?

W czasach mojego modelingu częściej stykałem się z wariactwem i artyzmem niż z klasyczną modą męską, np. na pokazie Arkadiusa w Warszawie. Poukładanie przychodzi z wiekiem, człowiek dojrzewa, zakłada rodzinę, ma dzieci. Nie może być aż takim wariatem, chociaż pewnie ta cząstka wariactwa cały czas gdzieś we mnie siedzi. Myślę, że nie ma jakiegoś jednego kraju, którym możemy się inspirować. To będzie Francja ze swoją nonszalancją i elegancją, ale i Londyn ze swoim Savile Row czy Davidem Gandym, który wygląda świetnie i świetnie się nosi. Będą też Włosi z odrobiną wariactwa i sprezzatury. Staram się też czerpać ze Stanów Zjednoczonych, bo moją ogromną pasją jest koszykówka, a koszykarze NBA też potrafią inspirować, jeśli chodzi o styl.

(Foto: Pani i Pan Fotograf)

Zaczynał Pan swoją karierę dziennikarską od „Telewizyjnego Kuriera Warszawskiego” w TVP. Jak wspomina Pan swoją pierwszą styczność z kamerą i światem mediów?

To było dla mnie coś absolutnie nowego. Byłem kompletnie zielony, mimo że studiowałem dziennikarstwo i myślałem, że zwiążę z nim swoją przyszłość. Na pewno praca w mediach jest niezwykle ciekawa, codziennie poznajemy nowych ludzi i musimy posiadać wiedzę na bardzo różne tematy. Oczywiście w jednych czujemy się lepiej, w innych trochę gorzej, ale widzowie powinni mieć wrażenie, że w każdym czujemy się dobrze. Po 14 latach działalności na różnych antenach ta praca nadal jest dla mnie inspirująca i w stu procentach spełniam się w tym, co robię.

Znany jest Pan przede wszystkim jako prezenter pogody, ale dostaje Pan też wiele innych materiałów dziennikarskich do zrobienia. Czy mógłby Pan zdradzić jak wygląda Pana praca od kulis?

Człowiek nie jest jednowymiarowy, ma różne zainteresowania i fajnie, jeżeli może je wykorzystywać także w swojej pracy. Jeżeli czymś żyjemy i mamy jakąś pasję, to widać to też w materiałach, które się robi. Zresztą często rozmowy z ludźmi, którzy są pasjonatami, mają jakieś hobby są ciekawsze niż takie rozmowy, które po prostu musimy przeprowadzać. Oprócz tego, że prowadzę prognozę pogody, faktycznie staram się też pokazywać na antenie moje zainteresowania. Dwa lata temu miałem okazję na antenie TVN24 rozmawiać np. z Carmelo Anthonym, wtedy koszykarzem New York Knicks, teraz Oklahoma City Thunder. Cieszę się, że moi zwierzchnicy widzą to, czym się interesuję i są w stanie mi zaufać na tyle, żeby angażować mnie do takich rozmów. Rozmawiałem też z gwiazdami na antenie nieistniejącego już radia PIN. Kulisy są prozaiczne: trzeba się przygotować do rozmowy, poznać gościa, z którym będziemy rozmawiać. Na pewno nie powinniśmy ulegać rutynie czy lekceważyć różnego rodzaju zadań, bo często im lepiej się przygotujemy do rozmowy, tym jest ona lepsza.

Każdemu dziennikarzowi czasem zdarzają się wpadki i różnego rodzaju nieprzewidziane sytuacje. Jaka była Pana najbardziej spektakularna i jak Pan z niej wybrnął?

Najczęściej są to wpadki słowne, bo często pracujemy w godzinach wczesnoporannych. Którejś soboty zacząłem o poranku w TVN24 od tego, że przejęzyczyłem się i zamiast „w Suwałkach” powiedziałem „w Suwałku”. Koleżanka odpowiedziała mi na to: „a w Bydgoszczu jak będzie?” i potem znalazło się to w „Łapu Capu”. Takich wpadek słownych pewnie było kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt, natomiast jeśli chodzi o spektakularne wpadki, szczęśliwie nie przypominam sobie takiej i mam nadzieję, że tak zostanie.

Tak więc pełen profesjonalizm. 

Może też szczęście połączone z tym profesjonalizmem. Naprawdę nie przypominam sobie jakiejś takiej większej wpadki typu „Szyny były złe”.

(Foto: Pani i Pan Fotograf)

Z tego co wiem projektuje Pan biżuterię i ma swoją markę BeGents. Jak wygląda proces tworzenia tych produktów od Pana wizji artystycznej do gotowego wyrobu?

Przez lata współuczestniczyłem w wydawaniu kwartalnika modowego „Fashion Magazine”, produkowałem duże wydarzenia modowe, na które zapraszaliśmy ok. dwóch tysięcy ludzi i na których występowała Edyta Górniak, Matt Pokora czy Mrozu. Postanowiłem więc stworzyć swoją markę biżuteryjną, biorąc pod uwagę fakt, że polskie społeczeństwo się bogaci i chce inwestować. Męska czy unisexowa biżuteria ma swoją przyszłość w naszym kraju, aczkolwiek moja marka BeGents skupia się bardziej na handlu zagranicznym. Współpracujemy z platformami w Stanach Zjednoczonych, mamy też klientów w Europie. Nie jest to duży brand, robimy to w kilka osób. Oczywiście nie jestem z wykształcenia jubilerem i się na tym nie znam, ale czerpię inspirację z różnych stron świata, a potem omawiam je z grafikami i jubilerem. Na końcu przychodzi gotowy odlew srebrny lub złoty. Zdecydowaliśmy, że będziemy bazować wyłącznie na kamieniach szlachetnych i półszlachetnych. Finalny produkt sprzedajemy głównie internetowo, aczkolwiek współpracujemy też z marką Emanuel Berg w Klifie w Trójmieście, gdzie mamy naszą małą wystawkę.

Męska biżuteria to nadal dla wielu mężczyzn termin obcy, ale jednak coraz częściej faceci sięgają po różnego rodzaju akcesoria i zaczynają bawić się modą. Co mógłby Pan doradzić osobom, które dopiero szukają swojego stylu?

Poszukiwanie stylu na pewno jest bardzo istotne, często dochodzimy do niego latami. Sam mam za sobą różnorakie eksperymenty modowe, zakończone powrotem do korzeni, które wyniosłem z domu. Na pewno nie jest to łatwy proces, wiąże się też z uczeniem się na błędach. Warto posłuchać kogoś, kto jest nam bliski. W jednych rzeczach czujemy się lepiej, a w innych gorzej. Moda jest sztuką użytkową, ale też środkiem wyrażania siebie, stanowi połączenie artyzmu z użytkowością. Podstawą jest jednak klasyka: jasne beżowe spodnie i granatowa marynarka z białą koszulą albo granatowy garnitur i biała koszula z krawatem lub bez. Tutaj nie możemy się pomylić. Każdy mężczyzna powinien mieć jeden taki zestaw w swojej szafie. Potem możemy zacząć eksperymentować, zakładać różnego rodzaju kolory: jaśniejsze, czerwienie, brzoskwinie latem jak to robią Włosi, kombinować z kapeluszami, poszetkami i innymi dodatkami. Jeśli źle się w takim stroju czujemy, możemy oczywiście wybrać dresy. Namawiałbym jednak do tego, żeby nasze ulice były bardziej eleganckie, chociaż im mniej mężczyzn ubiera się elegancko, tym lepiej dla mnie, bo wtedy taki elegancki mężczyzna się na ulicy wyróżnia.

I można błyszczeć.

Można błyszczeć! I to też ma swoje plusy i minusy (śmiech).

A jeśli chodzi o BeGents, planuje Pan poszerzenie działalności np. o segment krawiecki?

Jest taka myśl, natomiast rozwijamy markę dość powoli i nie inwestujemy w nią jakichś wielkich środków, chociaż złoto i srebro na pewno pociągają za sobą inwestycje. Nie jest to jednak taka myśl korporacyjna na zasadzie: rozwijamy się, idziemy na cały świat, wrzucamy w to kilka milionów złotych i jesteśmy wielką korporacją. Pomału, małą łyżeczką, co na pewno jest bezpieczniejsze dla biznesu i niesie mniejsze ryzyko. Ponadto mam pracę, która mnie mocno angażuje i staram się poświęcać jak najwięcej czasu rodzinie. Jeżeli rzuciłbym wszystko i postanowił poświęcić się całkowicie marce BeGents, to pewnie wyglądałoby to inaczej, ale w tej chwili nie mam takiego zamiaru.

Czyli to dla Pana bardziej taka druga pasja?

Tak, to bardziej coś, co pozwala nam się z małżonką spełniać i kreatywnie wyżywać, aczkolwiek cieszy mnie, że mamy już zagorzałych fanów i klientów, którzy do nas wracają i cenią nasze produkty. Co z tego będzie? Trudno powiedzieć. Na razie nie planujemy poszerzać portfolio marki o garnitury, prędzej o dodatki i akcesoria. Polska nie jest też tak straszliwie bogatym krajem, dla wielu ludzi kupno garnituru za 2,5-3 tysiące złotych to jest tak naprawdę zakup raz na życie. Dlatego mężczyźni w Polsce kupują jeden garnitur, w którym idą do komunii, jak się zmieszczą to jeszcze na ślub i pewnie wystarczy też na kilka pogrzebów. Większy rynek zbytu mamy za granicą, w szczególności w Stanach Zjednoczonych, gdzie koszt bransoletki rzędu 500 złotych nie jest wielkim wydatkiem. Wszelkie badania pokazują jednak, że Polska się bogaci, ludzie coraz więcej zarabiają i na pewno jest na tym rynku potencjał, chociaż nie jest to nasz główny rynek.


Jest Pan również pasjonatem samochodów i motoryzacji. Co Pan czuje, jeżdżąc samochodem? Lubi Pan szybką jazdę?

Jestem wyznawcą efektywnej jazdy, czy szybko czy powoli to dla mnie kwestia drugorzędna, najważniejsze jest sprawnie i bezpiecznie dojechać do celu. Chyba większość mężczyzn lubi samochody, bo ta spora moc silnika wywołuje skok adrenaliny. Przede wszystkim staram się jednak traktować samochody użytkowo. Faktycznie czasami zdarza mi się pojeździć czymś lepszym, mocniejszym i fajniejszym, aczkolwiek sam adrenalinę czerpię głównie z koszykówki.

Na Pana stronie internetowej możemy znaleźć informację, że próbował się Pan dostać na AWF w Gdańsku, wspomniał Pan też o zamiłowaniu do koszykówki. Jaką rolę odgrywa w Pana życiu sport?

Sport towarzyszy mi od podstawówki. Rzeczywiście, próbowałem dostać się na gdański AWF, zabrakło mi chyba dwóch punktów, ale w międzyczasie dostałem potwierdzenie, że zostałem przyjęty na Uniwersytet Warszawski na Wydział Dziennikarstwa i Nauk Politycznych. Wybór był prosty, aczkolwiek potem przez chwilę żałowałem, bo jednak zawsze ciągnęło mnie do Trójmiasta. Pochodzę z Malborka, więc było ono dla mnie najbliższym wielkim miastem. Mam też szczególny sentyment do ludzi znad morza, wydają mi się milsi i bardziej uśmiechnięci. Studia na AWF-ie skończył za to mój młodszy brat.

Sport jest jedną z fajniejszych rzeczy, która mi się w życiu przytrafiła, chociaż nigdy nie uprawiałem go profesjonalnie. Staram się przynajmniej dwa razy w tygodniu brać udział w treningach koszykówki. Gramy też w Warszawskim Nurcie Basketu Amatorskiego i mamy w tym sezonie szansę na awans do wyższej ligi. To niesamowite jak sport pozwala się człowiekowi rozwijać, zachować systematyczność i hartować ducha. Mój syn trenuje dwa razy w tygodniu piłkę nożną w szkółce FCB Escola Varsovia. W weekendy ma mecze, więc cała nasza rodzina żyje sportem. Małżonka nie jest oczywiście tym zachwycona, bo wiele rzeczy jest podporządkowanych temu, żeby brać udział w treningach, ale cieszę się, że mój syn też poszedł w tym kierunku i że sport go cieszy, rozwija i bawi.

Przejdźmy do Pana gustu muzycznego. Jakiej muzyki najczęściej Pan słucha?

Bardzo różnej. Za młodu słuchałem rapu, hip-hopu i soulu, wychowałem się też na niektórych audycjach MTV. Z rockiem nigdy nie było mi po drodze. Do dzisiaj ten hip-hop siedzi mi w głowie, ale także house czy techno. Ostatnio lubię słuchać jazzu i klasyków amerykańskiego soulu, np. Johna Coltrane’a, Billa Evansa, Cheta Bakera i Otisa Reddinga. To jest muzyka, która mi gdzieś w duszy gra. Uwielbiam też Chopina, ale to pewnie banał, bo mam wrażenie, że większość Polaków go uwielbia.

Ten gust chyba kształtuje się z wiekiem, na przykład zamiłowanie do klasyki.

Rzeczywiście, ona jest taka spokojna, może nawet trochę nudna, z tego co widzę po moim synu. Jego ruszają raczej takie mocniejsze kawałki z mocnym basem i trochę żywszą muzyką. Ale jak puszczałem mu Otisa Reddinga, to kilka kawałków weszło mu w ucho i  potrafił przy nim nieco zawariować.

(Foto: Pani i Pan Fotograf)

Pracuje Pan w TVN-ie, ma swoją markę, miał też doświadczenie w pracy w „Fashion Magazine”. Jakie są Pana dalsze drogi rozwoju kariery? Może własny program, w którym wykorzysta Pan wiedzę o modzie?

Oczywiście trzeba mierzyć siły na zamiary i brać pod uwagę to, że moda męska w Polsce jest mało popularna. Nie wydaje mi się więc, żeby program tego rodzaju miał jakieś wielkie wzięcie. Telewizja jest jednak przedsięwzięciem biznesowym, więc programy powinny na siebie zarabiać i mieć wysoką oglądalność. Myśl, żeby mieć swój własny program towarzyszy pewnie każdemu dziennikarzowi, bo jest to coś, na czym jesteśmy w stanie wypłynąć. Nie wszystko jednak zależy ode mnie. Jest to wyzwanie, którego chciałbym się podjąć, natomiast żeby wprowadzić to w życie, musi się na siebie nałożyć wiele pozytywnych czynników.

Czyli na razie skupia się Pan na tym, co robił dotychczas?

To są rzeczy, które mnie angażują w stu procentach, poza tym zgodnie z filozofią naszej firmy Work Life Balance - musi być balans między pracą a życiem prywatnym, więc też nie możemy stawać się Japończykami, dla których praca jest życiowym celem. Oczywiście pozwala ona spełniać nasze życiowe cele, ale nie dajmy się zwariować.

W takim razie życzę Panu, żeby polskie społeczeństwo dojrzało do tego Pana wymarzonego programu. 

Być może dojrzeje, natomiast widać ewidentnie, że to raczej kobiety decydują o tym, co noszą mężczyźni. Nie jest to złe, bo kobiety mają chyba nieco więcej zmysłu estetycznego niż mężczyźni w tym kraju. Aczkolwiek podkreślam, że to też się zmienia. My też się uczymy i zaczynamy nieco bardziej o siebie dbać, ale umówmy się: w kraju, w którym jak wynika z badań niewielu mężczyzn kąpie się częściej niż raz na tydzień, nie będziemy rozmawiać o wielkiej modzie. Smutna to konstatacja, ale myślę, że powoli idziemy w dobrym kierunku (śmiech).


Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat Macieja Dolegi i jego działalności, zapraszam na oficjalną stronę internetową dziennikarza:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz