niedziela, 4 marca 2018

Rozmowa z Jakubem Świderskim

Jakub Świderski jest pochodzącym z Łodzi aktorem, znanym przede wszystkim z ról Norberta w serialu „Klan”, Błażeja w „Na Wspólnej” i Tomasza „Stempla” w „Przyjaciółkach”. W 2013 zagrał w filmie Andrzeja Wajdy „Wałęsa. Człowiek z nadziei”, a w 2017 główną rolę w filmie Michała Węgrzyna „Wściekłość”. Prowadzi również ze swoją żoną Agnieszką studio wokalne Stage Voice, a swoje wokalne zdolności miał okazję zaprezentować w programie „Twoja twarz brzmi znajomo”. W wywiadzie Jakub opowiada między innymi o początkach swojej przygody z aktorstwem, swoim studiu wokalnym i debiucie reżyserskim, nad którym obecnie pracuje.


Ukończyłeś Państwową Wyższą Szkołę Teatralną we Wrocławiu, ale jednak bardziej fascynuje Cię aktorstwo filmowe...

Tak. Wtedy kiedy zaczynałem studiować, nie było za bardzo szkół aktorstwa filmowego. Jest co prawda Szkoła Filmowa w Łodzi, do której też chodziłem, ale jak inne szkoły teatralne jest nastawiona głównie na scenę. Nie może to dziwić, bo aktorstwo sceniczne jest najbardziej szlachetne i wymagające, a to filmowe jest trochę bardziej ascetyczne. Wymaga troszeczkę innych umiejętności, chociaż emocje są takie same.

Kiedy pojawiła się u Ciebie pierwsza myśl, żeby zostać aktorem?

Zawsze lubiłem obserwować ludzi i ich zachowania. Wydaje mi się, że w 3 lub 4 klasie liceum (wtedy było czteroletnie liceum) wpadłem na pomysł, żeby spróbować swoich sił w aktorstwie. Miałem studiować informatykę lub systemy telekomunikacyjne, ale uznałem, że sprawdzę, jak daleko dojdę na egzaminach do szkoły aktorskiej. Okazało się, że zdałem do „filmówki”. Równolegle miałem trzeci etap na Filmówce i zaawansowany etap na Politechnice Łódzkiej. Ostatecznie wybrałem „filmówkę”.

Czyli można powiedzieć, że jesteś aktorem-ścisłowcem?

Aktorem z bardziej ścisłym umysłem! (śmiech) 

Pierwszą Twoją ważniejszą rolą była postać Norberta w serialu „Klan”. Twój bohater choruje na schizofrenię. Przygotowywałeś się jakoś szczególnie do tej roli? Jak wyglądały te przygotowania?

Sporo czytałem o tym, jak wygląda życie schizofreników. Ta choroba jest o tyle ciekawa, że wytwarzasz inną rzeczywistość. Jakby porównać to do zawodu aktora, to w sumie my też to robimy. Oni jednak nie mają nad tym kontroli. Ludziom na zewnątrz może się wydawać, że ktoś gra, a schizofrenik jest wtedy po prostu w innym świecie. To ciekawa rola do zagrania, aczkolwiek wydaje mi się, że później miewałem trudniejsze.

Różnie możemy oceniać „Klan”, ale niewątpliwie pokazuje on, że ludzie z różnymi schorzeniami mogą prowadzić normalne życie. Innym przykładem jest tu np. wątek osoby z zespołem Downa. 

Myślę, że misją tego serialu jest pokazywać ludzi, którzy żyją dookoła nas i z którymi możemy się utożsamić. Serial porusza tematy z życia codziennego i pokazuje ciekawe rozwiązania różnych życiowych problemów. Na przykład mój wątek pokazuje, że schizofrenia jest chorobą, z którą da się żyć. Po prostu trzeba jej pilnować, być świadomym tego, kiedy zbliża się atak i jak mu przeciwdziałać.

Teraz schizofrenia Norberta może obrócić się przeciwko niemu, toczy bowiem bój serialowym Michałem o prawa rodzicielskie do małej Marysi. Wiesz już może jak potoczy się dalej Twój wątek?

To jest fajne, bo nigdy nie wiem, co się wydarzy. Dostaję scenariusz na krótko przed zdjęciami, więc nie jest tak, że z perspektywy roku wiem jak potoczą się losy mojej postaci. Zawsze jest to zagadka, ale jest to też bardziej życiowe, bo w życiu też nie wiemy, co będzie się działo jutro.

Inaczej jest chyba w serialu „Na Wspólnej”, gdzie odcinki są emitowane kilka miesięcy po nagraniach. Grasz tam Błażeja, partnera Gosi Zimińskiej, który niedawno został ojcem. Od kilku miesięcy ten wątek nie jest kontynuowany. Będziesz się jeszcze pojawiać w serialu?

Według mojej najlepszej wiedzy coś tam się jeszcze będzie działo. Jak to bywa z takimi produkcjami, jest tak wiele wątków i różnych ciekawych historii do opowiedzenia, że siłą rzeczy zawsze któryś wątek musi być w recesji, a inny jest bardziej aktywny.


Błażej, w którego wcielasz się w „Na Wspólnej” jest dziennikarzem, grałeś też dziennikarza Adama w filmie „Wściekłość”. Nie ciągnęło Cię nigdy do tego zawodu?

Nigdy nie marzyłem o pracy w dziennikarstwie, natomiast w roli Adama podobało mi się to, że w tym filmie poruszane są problemy, z którymi młodzi ludzie mogą się utożsamić. Żyjemy w świecie portali społecznościowych, quasi-punktacji. Myślimy, że ilość lajków świadczy o naszej wartości, a to nieprawda. Łatwo jest wpaść w taką pułapkę kreowania rzeczywistości, która na dobrą sprawę nie ma rąk i nóg. Są jednak takie niezaprzeczalne wartości jak rodzina, miłość, praca i wnoszenie czegoś dobrego do życia innych ludzi. Warto o tym pamiętać.

W swojej dziesięcioletniej karierze aktorskiej miałeś okazję grać między innymi u Andrzeja Wajdy w filmie „Wałęsa”, co było marzeniem wielu młodych aktorów. Jak wspominasz pracę z Mistrzem?

Nie ma co się oszukiwać, to było spełnienie marzeń! Absolutnie w panu Andrzeju zauroczyły mnie jego oczy dziecka. Widać było, że kieruje nim pasja. Totalna pasja opowiedzenia tej historii. Zapamiętałem go jako wspaniałego, żywiołowego, bardzo aktywnego człowieka, pomimo już wtedy dosyć okazałego wieku.

Masz jeszcze jakąś wymarzoną rolę, którą koniecznie chciałbyś w życiu zagrać?

Ciężko jest mi powiedzieć, jaką rolę chciałbym zagrać, natomiast na pewno chciałbym móc współpracować z panem Romanem Polańskim albo zagrać u Guya Ritchiego. Chciałbym jeszcze trochę pograć w filmowych rolach. Taki jest plan.

Czyli bardziej celujesz w filmy niż seriale?

Tak. Seriale są fantastyczne, bo pokazują życie, które toczy się na bieżąco i jest to też pewnego rodzaju etat, ale to filmy są dla mnie prawdziwą magią. Tworzymy pewien iluzoryczny świat, który nagle tyle osób może pochłonąć. W ten sposób można bawić, uczyć i rozwijać ludzi.

Sam też tworzysz teraz „swój świat”, bo powstaje Twój własny filmowy projekt „Blok 29A”. Czy mógłbyś opowiedzieć coś więcej na ten temat?

Myślałem o tym, jak zrealizować prosty serial, którego kilka odcinków mógłbym nagrać w kilka dni. Pomyślałem, że fajnie byłoby opowiedzieć wszystko z perspektywy wideodomofonu. Był zresztą kiedyś taki serial „Camera Café”, gdzie pokazywano ludzi z perspektywy kamerki nad automatem do kawy. Pochodzę z Łodzi, gdzie jest trochę blokowisk i dzieją się przy nich różne ciekawe sytuacje, więc uznałem, że warto coś takiego zrobić. Zacząłem pisać scenariusz, pokazałem żonie. Powiedziała, że fatalny, to próbowałem coś popoprawiać. Dalej mówiła, że fatalny, a ja dalej poprawiałem. W końcu doszliśmy do paru stron, które faktycznie mogły się składać w całość. Udało się sprostać przynajmniej oczekiwaniom żony. Napisałem posta na Facebooku, że chcę zrobić taki serial i zapytałem, kto chce pomóc. Zgłosiło się prawie 70 osób z różnych pionów - aktorzy, ludzie od oświetlenia i kamery.

Wszystkich przyjąłeś?

Siłą rzeczy nie dało się przyjąć wszystkich, ale byłem otwarty na każdy pomysł i wskazówkę. W sumie to jest takie nasze wspólne dziecko. Zobaczymy, jak się dalej potoczą jego losy. Na pewno musi powstać dobry scenariusz, bo sam nie mam w tym doświadczenia.

Czyli chciałbyś ten swój scenariusz ze współpracy z kimś innym doszlifować?

Najchętniej dałbym pomysł, żeby powstało z niego dzieło na doświadczeniach i umiejętnościach kogoś innego.

Planujesz zagrać w tej produkcji?

Raczej nie. Może jeszcze kiedyś wymyślę sobie rolę dla siebie, ale przede wszystkim chciałbym się na tym projekcie uczyć reżyserii.

Kiedy możemy się mniej więcej spodziewać premiery?

Wszystko zależy od tego, jak się uda ulokować ten miniserial. Oczywiście najprostszym rozwiązaniem jest Youtube, gdzie mógłbym to zrobić za pięć minut, ale chciałbym wejść we współpracę z kimś, kto miałby fundusze na następne odcinki. Nie chcę, by był to tylko jednorazowy strzał.


Ostatnio byłeś w studiu dubbingowym w Budapeszcie. Z reguły polski dubbing robiony jest w Polsce. W jakim celu się tam wybrałeś? Jak rozumiem był to polski dubbing, a nie węgierski?

Tak, to był dubbing polski, nie węgierski. Po węgiersku kompletnie nic nie rozumiem (śmiech). Na razie nie mogę zdradzić co to za film. Z takich moich większych ról dubbingowych polecam Maxa w serialu „Chica Vampiro” z Ameryki Południowej po hiszpańsku. To była świetna przygoda, bo zazwyczaj dubbinguję rzeczy, które są w oryginale po angielsku, więc jestem w stanie na tekście polskim zrozumieć, w którym momencie zdania jestem. Natomiast to była dla mnie czysta abstrakcja. Po prostu słyszałem, że facet zaczyna emitować z siebie dźwięki, więc zaczynałem czytać to, co mam napisane, ale kompletnie nie wiedziałem, gdzie w danym momencie jestem.

Oprócz bycia aktorem, jesteś również piosenkarzem. Prowadzisz z żoną studio wokalne Stage Voice.

Piosenkarz to za dużo powiedziane! Wolę mówić o sobie, że jestem pasjonatem muzyki. To jest coś, co mnie niesamowicie kręci, a najbardziej kręci mnie to, że organizm ludzki jest w stanie zrobić wszystko. Jest to tylko kwestia pracy, przynajmniej jeśli chodzi o górne dźwięki, bo w dolnych faktycznie są pewne ograniczenia. Na co dzień zajmuje się właśnie pomaganiem ludziom, którzy przychodzą do mnie, aby śpiewali lepiej i rozwiązali swoje problemy z głosem.

A jak Ty poradziłeś sobie z tymi problemami? Kiedy zaczęła się u Ciebie przygoda z muzyką?

Musiałem przygotować utwór na egzaminy do szkoły teatralnej. Lubiłem śpiewać, ale wiedziałem, że nie mam w tym talentu. Zacząłem więc szukać nauczycieli. Znalazłem panią w domu kultury, która pomogła mi przygotować się do egzaminów. Później miałem zajęcia z emisji głosu w szkole teatralnej i często podpytywałem się, jak coś zrobić. Ta pasja do wokologii, bo tak się nazywa ta nauka, cały czas we mnie kwitła. Myślę, że takim przełomowym punktem był dla mnie przyjazd do Polski Jeffreya Skousona, trenera wokalnego ze Stanów Zjednoczonych z założonej przez Setha Riggsa organizacji SLS. Później przyjeżdżali kolejni nauczyciele z tej organizacji i za każdym razem otwierali mi oczy na to, że wokalnie mogę dać z siebie jeszcze więcej. Miałem tyle problemów z głosem, że wiem jak z nich wybrnąć.

Można powiedzieć, że z beznadziejnego przypadku udało Ci się osiągnąć sukces.

Na pewno udało mi się trochę wypłynąć na powierzchnię, skoro trafiłem do „Twoja twarz brzmi znajomo”.


W programie „Twoja twarz brzmi znajomo” miałeś okazję śpiewać różnymi głosami, również kobiecymi. Jak wspominasz swój udział w tym programie?

To była absolutnie fantastyczna przygoda. Każdy z nas ma w głosie jakieś nadrzędnie tendencje, których powinniśmy próbować się pozbyć. W programie zaś często trafiałem na postaci, przy których musiałem te swoje tendencje wokalne wzmacniać. Przy okazji nauczyłem się jednak bardzo wielu efektów i sposobów pracowania nad głosem. Bardzo zabawne było też to, że musiałem ogolić nogi i chodzić na obcasach. Raczej nie zrobiłbym tego prywatnie, ale jako warsztat aktorski było to bardzo budujące.

Nie chcesz nazywać się piosenkarzem, więc rozumiem, że na razie nie planujesz nagrywać własnego repertuaru…

Planuję, ale nie wiążę z tym przyszłości. Moja przyszłość to film, a muzyka jest bardziej moim hobby, a nie nadrzędną misją życiową.

Pozostając w temacie muzyki - jacy artyści najbardziej Cię inspirują i jakiej muzyki najbardziej lubisz słuchać?

Tego jest tak wiele… Zazwyczaj nie słucham śpiewających kobiet, ale absolutnie ubóstwiam Jennifer Hudson, Edytę Górniak i Whitney Houston. To są trzy wokale, które coś zmieniły w moim postrzeganiu muzyki. Natomiast jeśli chodzi o mężczyzn to absolutnie Luciano Pavarotti, Andrea Bocelli, Chris Cornell, Michael Bublé, Kurt Elling, Steven Tyler i Donny Hathaway. Ubóstwiam też Kubę Badacha i cenię Czesława Niemena, ale bardziej jeśli chodzi o umiejętność posługiwania się głosem niż kompozycje. Na pewno wokaliści śpiewający wysoko należą do moich ulubionych.

Rola w filmie „Wściekłość” wymagała od Ciebie spędzania dużo czasu na siłowni i biegania, bo praktycznie przez cały film biegniesz przez Warszawę. Czy ten sportowy duch był w Tobie już wcześniej?

Sportowy duch był we mnie zawsze. Jako dziecko przez około osiem lat uprawiałem łyżwiarstwo figurowe. Trenowałem dwa razy dziennie przez sześć dni w tygodniu. Podobno jak się ćwiczy coś przez rok, to później ta potrzeba ćwiczenia zostaje już na całe życie. Biegać nigdy specjalnie nie lubiłem, ale jak się okazało, że jest taka rola do zagrania, to uznałem, że spróbuję.

Musiałeś przebiec w tym filmie mnóstwo kilometrów.

Pierwszego dnia przebiegłem na planie dwadzieścia kilometrów, a drugiego kolejne dwadzieścia, więc w pierwsze dwa dni zdjęciowe miałem maraton. Biegłem przed kamerami, cały czas dialogując. Na szczęście nie musiałem myśleć o tym, że biegam, tylko o tym, z kim akurat gadam i po co (śmiech). Próby trwały w styczniu i lutym, ćwiczyłem na mrozie w temperaturze -15 stopni. To jest o tyle ciekawe, że po 10 minutach takiego biegu na mrozie nie ma już znaczenia jaka jest pogoda. Może być nawet -20 i w ogóle ci to nie przeszkadza.

Szykuje się Twój projekt miniserialu, Twoje wątki serialowe cały czas się rozwijają. Jakie są Twoje plany na najbliższą przyszłość?

Tego mi życz, żeby te wątki się rozwijały. Z żoną ciśniemy to studio, bo to jest nasza pasja i wkład w życie innych ludzi. Zawsze byłem osobą proaktywną i cieszę się, jak ktoś przychodzi do mnie i wychodzi lepszy. Przede wszystkim jednak chcę być dobrym ojcem i dać mojej pociesze dobry wzór do naśladowania, jak również budować doświadczenie i tworzyć fajne filmy.


Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat Jakuba Świderskiego, zajrzyjcie na jego oficjalną stronę:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz