(Foto: Monika Szałek)
W marcu 2018 planowana jest premiera polskiej edycji magazynu modowego „Vogue”. Którą polską gwiazdę wyobrażasz sobie na okładce pierwszego numeru tego pisma?
„Vogue” jest w swoim założeniu tytułem międzynarodowym. Każda edycja stara się uwzględnić cały świat, a nie tylko regionalny showbiznes. Dlatego myślę, że to musi być międzynarodowa gwiazda, a na naszym polskim podwórku takimi gwiazdami są supermodelki. Skoro Małgosia Bela jest dyrektor kreatywną „Vogue’a”, to prawdopodobnie będzie to właśnie ona.
A czy poza supermodelkami mamy w Polsce takie kobiety, które mogą aspirować do rangi ikony mody na miarę „Vogue’a”? W swojej książce mówisz w ten sposób np. o Joannie Horodyńskiej, chociaż za taką ikonę często uchodzi też Grażyna Torbicka.
Absolutnie tak, chociaż pytanie jakie będzie założenie „Vogue Polska” - czy postawią głównie na gwiazdy międzynarodowe, czy również na polskie. Jeżeli to będzie ten drugi nurt, to Magda Cielecka, Maja Ostaszewska, Grażyna Torbicka, Grażyna Szapołowska i Lidia Popiel też byłyby świetnym wyborem na okładkę.
Młode dziewczyny coraz częściej inspirują się „polskimi paryżankami”, o których wspominasz w książce „Jak być paryżanką w Polsce”. Czy ten styl zaczyna dominować na ulicach, czy jednak nadal przeważa sztuczność i lekka tandeta?
Ten paryski styl jest bardzo obecny wśród młodych studentek. Naturalność, piękne rozpuszczone włosy, zamotane koczki, opadające na ramiona swetry… Trochę styl hippie, trochę boho. Obserwuję to w miejscach, które opisuję w książce. Takie dziewczyny przychodzą np. do knajpki Charlotte na śniadanie lub lunch. Strasznie im zazdroszczę, bo jak ja studiowałam, nie było jeszcze takich fajnych miejsc (śmiech). Ale też coraz częściej wyglądają tak dziewczyny 30+, w moim wieku. Wydaje mi się, że ten styl tipsy, pasemka i białe kozaczki już trochę odchodzi w zapomnienie, również dzięki polskim blogerkom. Można je lubić lub nie, ale robią dobrą robotę, jeśli chodzi o kształtowanie gustów w Polsce. Duże znaczenie mają także polscy projektanci jak na przykład Gosia Baczyńska, Łukasz Jemioł i MMC, którzy lansują fajne rzeczy. Nie zapominajmy o też o Magdzie Butrym, która jest już dziś gwiazdą światowej mody.
W książce podkreślasz, że paryski styl to roztrzepane włosy i walka z perfekcjonizmem. Trzeba jednak wyraźnie zaznaczyć, że nie chodzi o to, by o siebie nie dbać.
Absolutnie nie chodzi o żadną abnegację, ale o to, by nie popaść w niewolę perfekcjonizmu. Jak pisze Dorota Wellman w tzw. blurbie do mojej książki, dziś odczuwamy olbrzymią presję bycia perfekcyjną i w pracy, i w domu. A im bardziej próbujemy być perfekcyjne, tym bardziej zatracamy swoją osobowość i oddalamy się od naturalnego stylu. Tymczasem pozwalanie na to, żeby wyszło nam ramiączko od stanika, a szminka była trochę rozmazana jest naprawdę sexy i świadczy o naszej pewności siebie. Coco Chanel mówiła, że nigdy kobieta nie powinna wyglądać tak, jakby za długo się starała - prawdziwie elegancka kobieta musi być zawsze trochę źle ubrana. Wydaje mi się, że tu leży „clue” paryskiego szyku.
(Foto: Helena Ludkiewicz)
Paryżanka może pozwolić sobie na więcej, jeśli chodzi o modę, ale nie na wszystko. Podajesz pewne żelazne zasady, których nie może ona złamać, np. noszenie tipsów.
W książce mówię oczywiście o pewnym micie paryżanki – w rzeczywistości taka dziewczyna pewnie nawet nie istnieje. Chodzi po prostu o pewien ideał, do którego wiele kobiet dąży. Na pewno większość dziewczyn kiedyś spróbowała tipsów. Ja akurat nie, ale już hybryd jak najbardziej! Doczepiałam też sobie kilka razy rzęsy, ale uznałam, że to nie dla mnie. Lubię lekkość wizerunku, to właśnie urzeka mnie u młodych, naturalnych dziewczyn. Każdej z nas zdarzają się jednak błędy, nawet dzisiejszym ikonom stylu. Joanna Horodyńska wielokrotnie wyśmiewa swoje stare stylizacje. Ewoluujemy, dowiadujemy się z książek czy z magazynów, co jest fajne, a co nie. To nie jest tak, że rodzisz się jako kuzynka Coco Chanel lub Audrey Hepburn i masz ten styl we krwi. Fajnie jest jednak kierować się pewnymi zasadami, którym hołdowały takie ikony francuskiego stylu jak Charlotte Gainsbourg, Lou Doillon czy kiedyś Catherine Deneuve. Zawsze jest łatwiej, kiedy ma się jakiś wzór.
Mówisz o stylu paryskim, inni o włoskim czy amerykańskim. Polska chyba częściej jest znana z modowych wpadek niż własnego wypracowanego stylu. Czy możemy mówić o jakimś polskim szyku?
Wydaje mi się, że teraz ludzie bardziej nastawiają się na modę streetową. Jeśli chodzi o Warszawę, gdzie mieszkam, to naprawdę jest coraz lepiej. Coraz mniej widzę zlakierowanych loków czy trwałych, co mnie bardzo cieszy. Ale czy można tak generalizować, jeśli chodzi o Polskę? Nie wiem, trudno powiedzieć. Napisałam tę książkę w kontrze do tego, co widzę w polskim showbiznesie. Nie można mieć luźnej sukienki, bo od razu napiszą, że jesteś w ciąży. Trzeba zawsze epatować perfekcyjną figurą, a i tak na serwisach społecznościowych bardzo surowo cię ocenią. Bycie sławnym w Polsce jest wyzwaniem (śmiech). Nie znaczy to jednak, że wszystkie panie powinny wyglądać tak samo jak przez kalkę. Dlatego doceniam takie dziewczyny jak Horodyńska, Macademian Girl, Ramona Rey, Margaret czy Brodka, które absolutnie wyłamują się z tego pochodu sukienek koktajlowych i szpilek nude.
Czyli innymi słowy musimy znaleźć złoty środek między perfekcjonizmem a stylem „typowej Grażyny”...
Złoty środek jest zawsze najważniejszy, ale ważne jest też to, aby za nikogo się nie przebierać. Mamy ubierać się tak, żeby było nam wygodnie. Paryżanki, o których piszę, bardzo lubią naturalne tkaniny, czyli kaszmiry, wełny, jedwabie i to wcale nie musi być drogie. Na przykład kaszmirowe sweterki w sieciówce naprawdę można kupić w rozsądnej cenie. Sama nie kupuję ich nigdzie indziej, bo po prostu nie byłoby mnie na to stać. Można upolować fajne perełki, zwłaszcza na przecenach. Jak masz na sobie miękką tkaninę, która otula twoje ciało, to inaczej wyglądasz i inaczej się czujesz. Radziłabym też odrzucić wszelkie błyszczące rajstopy i niebotycznie wysokie szpilki, w których zwyczajnie nie da się chodzić.
Z tego co wiem, pomysł na książkę „Jak być paryżanką w Polsce” narodził się w Poitiers, gdzie studiowałaś literaturę i języki obce. Jak wyglądała Twoja pierwsza styczność z tym paryskim szykiem?
Najpierw zaczęłam zwracać uwagę na fryzury dziewczyn. Moja mama zawsze walczyła o to, żebym wiązała włosy w kok, a ja stanowczo się temu sprzeciwiałam. Nagle zobaczyłam, że w Poitiers jest to bardzo powszechna fryzura. Im bardziej ten kok niedbały, tym piękniej dziewczyna wygląda. Potem zauważyłam, że one w ogóle nie noszą tego, co jest aktualnie modne. Wtedy akurat były czasy popularności serialu „Gossip Girl” i dużo dziewczyn na świecie dążyło do takiego perfekcyjnego, wypracowanego wizerunku. Francja była do tego w zupełnej kontrze. Ówczesna pierwsza dama Carla Bruni ubierała się adekwatnie do okazji, ale bardzo skromnie. Pamiętam ją np. w toczku, szarym płaszczyku i płaskich butach. To był dla mnie fenomen, że tak ważna osoba w państwie założyła płaskie buty! Było to zarazem bardzo stosowne, ponieważ mąż był od niej niższy. Francuzki były tym stylem zachwycone. Modny był też styl Lou Doillon i Charlotte Gainsbourg, czyli roztrzepane włosy, klasyczne koszule, przetarte jeansy i buty motocyklowe.
Poitiers to takie małe międzynarodowe miasteczko, do którego przyjeżdżają studenci dosłownie z całego świata. Było tam bardzo dużo Włoszek i dziewczyn z Ameryki Łacińskiej. Stopniowo ulegałyśmy miejscowej modzie i z każdym miesiącem stawałyśmy się coraz bardziej francuskie. Nawet Włoszki porzucały swój bardzo bogaty styl na rzecz tych wszystkich małych sweterków. Wydaje mi się, że każda z nas powoli odnajdywała też tym samym swój własny styl.
(Foto: Monika Szałek)
W swojej książce najpierw prezentujesz Francuzki, a następnie Polki, które uległy temu paryskiemu szykowi. Wiele z nich miałaś okazję poznać osobiście. Jak wspominasz swoje pierwsze doświadczenie z polskim showbiznesem?
Najpierw pracowałam na festiwalach filmowych w Wenecji i w Berlinie, dopiero później w Polsce. Pierwsze co pamiętam to była impreza jakiegoś polskiego radia. Widziałam tam wiele gwiazd polskiej muzyki. Byłam zszokowana tym, jak bardzo szczupłe są te kobiety. Zobaczyłam też, że praktycznie nikt nic nie je na tych wszystkich eventach (śmiech). Potem zrozumiałam również, jaki stres towarzyszy dziewczynom, kiedy pozują na czerwonym dywanie. Przez kilka lat robiło na mnie wrażenie, jak można być tak perfekcyjnie wystylizowanym. Włosy, buty, paznokcie - ja tak nie potrafię. Mi jednak zawsze gdzieś po drodze odpada lakier na paznokciach (śmiech). Zaczęłam w końcu rozumieć, dlaczego zarobki gwiazd showbiznesu są takie, a nie inne, bo wyglądanie w taki sposób wymaga dużych nakładów finansowych.
Pamiętam też jak pierwszy raz zobaczyłam na żywo Magdę Cielecką na festiwalu filmowym w Gdyni. Zbliżała się już do czterdziestki, a wyglądała po prostu jak dziewczynka i otaczał ją wianuszek zachwyconych mężczyzn. W Gdyni zobaczyłam też Maję Ostaszewską w ponadczasowej sukience Gosi Baczyńskiej. Zawsze byłam wielką fanką Kasi Herman, która jest dla mnie sobowtórem Sophie Marceau, ikony Francji. Potem zaprzyjaźniłam się z Aśką Horodyńską i zrozumiałam jej pojęcie mody, inne niż moje. Szanuję jednak jej podejście, bo ona naprawdę żyje modą. Nie ma kolekcji, której ona by nie znała. Uważam, że jest bardzo odważna, choć niekiedy nierozumiana. W Polsce nie ma trochę zezwolenia na takie modowe szaleństwa, a myślę, że byłoby o wiele ciekawiej, gdybyśmy pozwalali naszym gwiazdom popuścić wodze fantazji.
Są takie gwiazdy w polskim showbiznesie jak wspomniana przez Ciebie Joanna Horodyńska czy Margaret, które balansują między modą a kiczem, ale umieją się wybronić…
Joanna Horodyńska, Margaret i Macademian Girl to taka moja trójca, która może uchodzić za nasze trzy Anny Dello Russo. Piszę zresztą o tym w mojej książce. Aśka może nie, ale Margaret i Macademian są totalnie poza trendami. Tworzą własną modę i wizerunek, są bardzo kolorowe i nie da się ich nie zauważyć. Joanna z kolei budzi emocje, bo na przykład jako pierwsza ma rzeczy Balenciagi czy Louis Vuitton. Inwestuje w to grube fundusze, ale uważa, że warto. Bardzo cenię te dziewczyny. Wyróżniają się w zalewie sukienek koktajlowych i 12-centymetrowych szpileczek.
Te piękne polskie paryżanki są w Twojej książce równie pięknie narysowane przez Annę Halarewicz. Jak narodziła się wasza współpraca i jak wyglądała?
Obecność ilustracji w książce to był dla mnie absolutny „must”. Współpracę z Anią zaproponowało mi moje wydawnictwo, Burda Książki. Ania jest bardzo profesjonalna. Potrafi poprawić każdą kreskę, jeżeli nie jesteś do czegoś przekonany. Wymieniałyśmy maile o 4-5 nad ranem i nie było to dla niej żadnym problemem. Ania zajęła się też opracowaniem graficznym tytułu. Bardzo zależało mi na polskim aspekcie, więc umieściłam w tytule zarys naszego polskiego Empire State Building, czyli Pałacu Kultury (śmiech). Chciałam nim zaakcentować, że jest to książka o Polsce i o Polkach. Oczywiście „jak być paryżanką”, ale na naszych polskich warunkach.
Z tego co piszesz w swojej książce, paryżanka nigdy nie chodzi na siłownię, co najwyżej wychodzi na spacer czy lekki jogging.
Nie rozumiem zamykania się w dusznym pomieszczeniu z ludźmi, którzy wydają dziwne dźwięki i się pocą. Piszę natomiast o tańcach afrykańskich, czyli zajęciach, na które chodziłam we Francji i które były dla mnie niesamowitym doświadczeniem. Może jest gdzieś w Polsce taki sport, ale ja tego nie widziałam. Jeżeli znajdę, to na pewno się zapiszę! (śmiech) To było o tyle wyjątkowe, że nikt nie miał na sobie strojów sportowych, tylko jakieś tuniki i luźne spodnie. Miałam wrażenie, jakbym przeniosła się w czasie w lata 70. i tańczyła wśród hipisek do afrykańskich rytmów. Tam rzeczywiście ćwiczy się inaczej. Przeraża mnie trochę kultura bodybuildingu i idealnej figury. Sama takiej nie mam i nie chciałabym czuć się z tego powodu gorsza. Te paryżanki, które opisuję, też wcale nie zawsze mają idealną figurę.
A jakie sporty Ty uprawiasz?
Żadnych! Jak Boga kocham, nie uprawiam żadnych sportów. Czasami chodzę sobie do parku i nieraz zdarza mi się biegać. Za to bardzo lubię tańczyć, ale niestety coraz mniej jest ku temu okazji.
Skoro mowa o tańcu… Masz jakieś ulubione gatunki muzyczne? Czy ten gust muzyczny też jest „paryski”?
Słucham bardzo różnej muzyki. Mam płyty Carli Bruni, Patricii Kaas i Serge’a Gainsbourga, ale bardzo lubię też trap, hip-hop, rap oraz dobrą polską muzykę: Dawida Podsiadło, Melę Koteluk, Kasię Nosowską, Annę Marię Jopek czy Kayah. To nie jest tak, że słucham sobie tylko Édith Piaf przy porannej kawie. Nie jestem pretensjonalna, jeśli o to chodzi.
Czyli jesteś taką bardziej polską niż francuską paryżanką?
Polska paryżanka… Tak, to brzmi fajnie.
(Foto: Monika Szałek)
Ostatnio głośno było w prasie o Twoim wywiadzie z Joanną Przetakiewicz, w którym ujawniła kilka tajemnic ze swojego życia. Jak budujesz zaufanie z gwiazdami, z którymi rozmawiasz? Czy one naprawdę są takie niedostępne, jak się niektórym wydaje?
Takie zaufanie buduje się latami. To środowisko jest dosyć małe i spotykasz tych samych ludzi przy okazji wielu różnych eventów. Najpierw robisz z nimi pomniejsze materiały, potem coraz większe, aż dochodzi do takiej wisienki na torcie. Są gwiazdy pracujące tylko z określonymi dziennikarzami, są takie, które musisz dobrze znać i wiedzieć, jakich tematów lepiej nie poruszać. Nie spotkałam się chyba z osobą, która miałaby jakieś tabu, ale wszystkie osoby, z którymi rozmawiam, mają oczywiście możliwość autoryzacji. Zawsze działam w porozumieniu z moimi rozmówcami, dlatego program „Gala Studio” za chwilę będzie miał już dwa lata i jest naszym dużym sukcesem. Nikt nigdy nie zablokował nam żadnego wywiadu.
Czyli z reguły przeprowadzasz wywiady z osobami, które znasz wcześniej z rozmaitych eventów?
W większości przypadków tak, ale nie zawsze. Na przykład nie znałam wcześniej Piotra Stramowskiego, Marcina Gortata czy Michała Żebrowskiego. Zaprosiłam ich, wysyłając program jako moją wizytówkę i zgodzili się. Zawsze staram się być do wywiadu dobrze przygotowana. Wtedy oni też się bardziej otwierają. A mi z kolei dodaje to pewności siebie.
Czy takim wywiadom towarzyszy stres? Jaki był Twój najbardziej stresujący wywiad, taki „Mount Everest wywiadów”, który udało Ci się zdobyć?
Kinga Rusin. Ma otoczkę osoby wyniosłej i trudno dostępnej. Mimo że już się znałyśmy i wielokrotnie współpracowałyśmy, to chciałam jej zadać trudne pytanie. U Kingi zawsze fascynowało mnie to, że udźwignęła osobistą tragedię, jaką jest rozpad małżeństwa, i to odbywający się na pierwszych stronach gazet. Dodatkowo jej były mąż związał się z jej przyjaciółką. Sama nie wyobrażam sobie takiej sytuacji. Strasznie się bałam zadać jej to pytanie, nawet zrobiłam taki wstęp: „Zadam ci zaraz bardzo trudne pytanie, możesz mi nie odpowiadać”. Naprawdę się bałam, bo mogła wstać i wyjść, przerwać wywiad czy powiedzieć, że jestem bezczelna… Mogła zrobić wszystko, a po prostu mi na to pytanie odpowiedziała. Uważam to za mój największy sukces - ten wywiad był cytowany naprawdę wszędzie. Wtedy już wiedziałam, że to jest dobry pomysł na wywiady - zadawanie pytań, które wszyscy chcą zadać, ale boją się to zrobić.
Po wydaniu książki sama zaczęłaś udzielać wywiadów, być może dostajesz jakieś propozycje działalności innej niż dziennikarska. Czy znając ten świat od środka, nie chciałabyś się znaleźć po drugiej stronie? Nie zazdrościsz czasem gwiazdom, z którymi rozmawiasz?
Zawsze chciałam być aktorką, ale jestem już na to za stara i raczej nie mam wielkiego talentu (śmiech). Marzy mi się za to praca scenarzystki, ale zobaczymy. Dostałam rzeczywiście propozycję napisania drugiej książki. Nie wiem jeszcze, o czym dokładnie będzie. Na razie cały czas jestem redaktor prowadzącą serwisu gala.pl, prowadzę program „Gala Studio”, od czasu do czasu rzeczywiście udzielam wywiadów. Ale nic się w moim życiu nie zmieniło, nie stałam się nagle celebrytką i to mi raczej nie grozi (śmiech). Natomiast rzeczywiście rozpoznawalność wzrasta, ale najfajniejsze w tym wszystkich są wiadomości, które dostaję od czytelników. Uwielbiam je czytać. Naprawdę, jest dobrze tak jak jest, i oby tak było jak najdłużej.
(Foto: Burda Książki)
Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat paryskiego szyku, zachęcam do kupienia książki „Jak być paryżanką w Polsce”: