(Foto: RadkoWy)
Jeszcze zanim wstąpiłeś do Akademii Sztuk Teatralnych we Wrocławiu działałeś w szkolnym kabarecie w Lubaczowie. Skąd pojawiło się u Ciebie zainteresowanie aktorstwem?
Rzeczywiście zaczęło się od tego, że w klasie trzeciej gimnazjum założyliśmy grupę kabaretową Strata Czasu. Okazała się ona hitem nie tylko w naszym gimnazjum, ale i w naszym mieście. Zaczęliśmy jeździć po różnych festiwalach kabaretowych i wygrywać nagrody. W międzyczasie zacząłem czuć w sobie jakąś liryczną stronę. W końcu nauczycielka trochę na siłę zaciągnęła mnie na konkurs recytatorski poezji księdza Jana Twardowskiego. Nie miałem pojęcia o literaturze, więc wziąłem tekst „Śpieszmy się kochać ludzi”, bo znali go wszyscy, i dostałem na tym konkursie pierwszą nagrodę. Potem okazało się, że dyrektorka i przewodnicząca jury była przyjaciółką mojej mamy (śmiech). Wkręciłem się jednak w ruch recytatorski na maksa i zacząłem jeździć na profesjonalne kilkudniowe konkursy recytatorskie m.in. w Skarżysku Kamiennej, Szczecinie i Opolu. Wygrałem mnóstwo nagród na takich konkursach, więc to, że zaczęło się od przekrętu, jakoś mnie nie boli. Wtedy pomyślałem też, że chcę próbować sił w aktorstwie.
Ostatnio pierwszy raz uczestniczyłem jako juror na finale 64. Ogólnopolskiego Konkursu Recytatorskiego, będąc najmłodszym jurorem w historii konkursu. To dla mnie ogromny kredyt zaufania.
Wspomniałeś o licznych nagrodach. Podobno masz ich już na koncie ponad 120.
Moi znajomi się już z tego śmieją i wysyłają w komentarzach do zdjęć hashtagi #119, #120, #121… W zeszłym roku na pewno było już 121, ale wydaje mi się, że teraz są już 123. W końcu przestałem to liczyć.
Bardziej czujesz się recytatorem czy aktorem?
Dla mnie aktor jest rzemieślnikiem, bo gra role i realizuje zadania, które wyznacza mu reżyser. Recytator pracuje zaś nad tekstem sam, aby opowiedzieć własną historię. Dla mnie to jest bardziej artyzm. Tak więc czuję się tym i tym, ale osobno - moim zdaniem to się trochę nie łączy.
Ostatnio zaprezentowałeś swój autorski monodram „W imię”, więc można powiedzieć, że byłeś rzemieślnikiem swojego własnego dzieła.
Dokładnie tak. To było jedną nogą w recytacji, jedną w aktorstwie. Był to mój dyplom indywidualny w Akademii Sztuk Teatralnych, ale sięgnąłem po materiał literacki, który od dawna chodził mi po głowie. Cały monodram składał się z dziewięciu scen. Były tam sceny monologowe-recytatorskie, które były hołdem dla recytacji, sceny bardzo formalne, będące hołdem dla szkoły i tego, czego się w niej nauczyłem, ale też fragmenty filmów, w którym miałem okazję podziałać - hołd w stronę rzeczy zrealizowanych przeze mnie na ekranie. Starałem się skondensować całą swoją drogę w jednym utworze.
Taka trochę autobiografia?
Trochę tak, ale cały monodram opowiada o relacji ojca z synem. Muszę jednak powiedzieć, że ten ojciec monodramowy nie ma nic wspólnego z moim. Udało mi się jednak „sprzedać” tę opowieść tak wiarygodnie, że wszyscy myślą, że to o mojej rodzinie.
Jeśli chodzi o aktorstwo i recytację, działasz też jako nauczyciel i dzielisz się swoim talentem.
Właśnie zaczynają się egzaminy wstępne do szkół teatralnych i mam kilku swoich kandydatów. W zeszłym roku udało mi się wprowadzić do szkoły jedną dziewczynę. Bardziej skupiam się jednak na przygotowywaniu recytatorów na konkursy i festiwale żywego słowa. Jeżeli ktoś chce zdawać do szkoły, to zawsze namawiam, aby jeździł też na konkursy, bo to jest zawsze spotkanie z widownią, a tekst na konkurs recytatorski aż tak bardzo nie różni się od tekstu, który musisz przygotować na egzamin. Sam też cały czas się dokształcam, m.in. u logopedy Barbary Sambor, bo uważam, że aktor stale powinien się rozwijać. Dopóki mogę tę dykcję i głos jeszcze trochę podkolorować, to staram się to robić.
(Foto: Tomasz Piotrowski)
Po kilku epizodach w serialach otrzymałeś większą rolę w „Na Wspólnej”, gdzie wcieliłeś się w postać nastoletniego geja Czarka.
Czarek jest moją największą rolą serialową z kilku powodów. Po pierwsze jest to chyba najbardziej oglądany serial z tych, które popełniłem. Poza tym to dość długi wątek z nadzieją na kontynuację i dosyć trudna rola. Jej trudność nie przejawia się w tym, że Cezary „kocha wyjątkowo”, ale w tym, że to jest 15-16-latek, a ja mam tych naście lat dawno za sobą. To są jego pierwsze zauroczenia, problemy z rówieśnikami i prześladowanie w szkole. Też problem z ojcem, który wyrzeka się syna. To są trudne emocje do zagrania nawet dla dorosłego człowieka, a jeszcze trzeba to przerobić na umysł nastolatka. Granie nastolatków sprawia mi jednak dużą radość i chciałbym to robić jak najdłużej. Dobrze się konserwuję (śmiech).
Ale chyba nie rezygnujesz całkowicie z doroślejszych i poważniejszych ról?
Nie rezygnuję, ale mam na to jeszcze czas. Poza tym nie chciałbym robić czegoś, co byłoby sztuczne. Raz przygotowałem na konkurs recytatorski monolog alkoholika. Jurorzy powiedzieli, że jak zamknęli oczy i słyszeli ten głos, to wszystko było w porządku, ale jak zobaczyli twarz, to było niewiarygodne. Nie chciałbym przyjmować ról tylko dlatego, że koniecznie chciałbym je zagrać. Jeżeli czułbym, że nie będę w tym wiarygodny lub moja twarz kłóci się z jakimś wiekiem, to nie chcę robić kiepskich rzeczy.
Wracając do Czarka… Wątki homoseksualne w polskich serialach nadal należą do rzadkości i uważane są za odważne. Nie miałeś żadnych dylematów związanych z przyjęciem tej roli?
Nie, żadnych. Jak mój znajomy powiedział mi, o co będzie chodziło, wiedziałem, że zrobię to dobrze. Nie mam z tym tematem żadnego problemu. Szkoła teatralna uczy tolerancji i wyrozumiałości. Uczyło się tam wiele osób homoseksualnych i nie miało to żadnego znaczenia. To jest tak jak z wiarą czy polityką. Jeżeli ktoś jest dobrym człowiekiem, to się szanujemy, a jeżeli ktoś jest burakiem, to nieważne, czy będzie gejem czy ateistą, po prostu będzie burakiem. Wiem jednak, że aktorzy często boją się takich ról, ale jeżeli coś jest ciekawe i dobrze napisane, a mi się te sceny podobały, to czemu nie.
Te sceny były bardzo subtelne i zrealizowane ze smakiem.
Właśnie o to chodzi! Gdyby to był przegięty gej, na pewno bym tego nie wziął. Gdyby ta rola kogokolwiek obrażała, ośmieszała lub poniżała, w życiu bym się na nią nie zgodził. Czytając scenariusze, widziałem, że Czarek jest fajny i można go polubić. Ubiera się i zachowuje normalnie, jest najlepszym piłkarzem w drużynie, ma mnóstwo kolegów i wszyscy go lubią zanim wychodzi prawda na jego temat. Czarek jest dobry dla Franka i staje w jego obronie, kiedy nie jest to jeszcze podszyte jakąś większą sympatią. Po prostu jest dobrym człowiekiem. Poza tym jego sceny z ojcem czy z Frankiem, kiedy przychodził do szpitala, były naprawdę wzruszające.
Do tego jeszcze nie pokazano Czarka od razu jako homoseksualistę, tylko stopniowo wprowadzano ten wątek.
Dzięki temu od razu dał się polubić. Niektórzy fani serialu jednak od początku podejrzewali, że „coś z nim będzie nie tak”... Tylko co znaczy „nie tak”? Miałem wcześniej kilka propozycji ról homoseksualnych i jak widziałem od razu lateks, panterkę i smycze, to wiedziałem, że to nie jest do zrobienia. Jeżeli ktoś ma takie postrzeganie homoseksualizmu, to zatrzymał się myśleniem w alternatywnym średniowieczu.
Czyli granicą w przyjmowaniu roli jest dla Ciebie szacunek dla godności człowieka?
Tak. Nie przyjmę roli, która kogoś obraża, godzi w jakąś grupę społeczną lub wyśmiewa jakiś zawód. Owszem możemy śmiać się z siebie-Polaków, nauczycieli czy matek ich klasycznymi tekstami, ale jest granica dobrego smaku, której wolałbym nie przekraczać.
Wspomniałeś o posiadaniu homoseksualnych znajomych. Konsultowałeś z kimś tę rolę czy zdałeś się na własną intuicję?
Nie, zdałem się na intuicję. Obrałem sobie taką taktykę, że nie chcę tego grać. Uznałem, że zaprezentuję normalnego nastolatka, a jego inność będzie tylko w słowach. Uważam, że ludzie powinni przestać się wzajemnie kategoryzować ze względu na jakiekolwiek przekonania, wyznania czy inność.
Na planie serialu miałeś wiele scen z Natanem Czyżewskim. Jak jako starszy kolega po fachu oceniasz pracę z nim i jego grę aktorską?
Bardzo pozytywnie! Wspomnicie moje słowa: Natan będzie jeszcze tak wymiatał, że będzie miał dwa telefony, żeby mógł rozmawiać o kilku propozycjach aktorskich jednocześnie. Zresztą już w 2013 zagrał w jednym z pierwszych filmów przygodowych o dzieciach „Gabriel”, który bardzo mi się podobał.
(Foto: Kornelia Kurasz)
Z tego co wiem, zagrałeś niedawno w filmie Tomasza Stuleblaka „Wianki”. Czy mógłbyś opowiedzieć coś więcej na jego temat?
„Wianki” mają podobną stylistykę barw jak w filmie „Tamte dni, tamte noce” Luki Guadagnino. To opowieść o 17-letnim Adamie i 34-letniej Dorocie, którzy wyjeżdżają razem na wakacje. Film bazuje na tym, że dopiero w ostatniej scenie okazuje się, kim jest Dorota dla Adama. Przez cały film nie wiadomo, czemu są ze sobą blisko, a czemu jednak nie aż tak blisko.
A jakieś kolejne filmowe propozycje?
8 czerwca zaczęliśmy zdjęcia do nowego, czarno-białego filmu Martyny Majewskiej „Maria nie żyje”. Na razie nie zdradzam fabuły, ale myślę, że będzie co oglądać. Z kolei w marcu popełniłem film krótkometrażowy „Ojcowizna”, który nadal czeka na datę premiery. To też ciekawa historia, bo odbywa się na początku XX wieku, równolegle z czasami wojennymi w zapomnianej osadzie. W ciągu ostatniego roku miałem okazję podziałać w bardzo różnych projektach. Poza tym recytacja, debiut w teatrze i dwa dyplomy w szkole teatralnej.
Przejdźmy może do debiutu w teatrze. W marcu 2019 zagrałeś Mateusza Lewiego i Mogarycza w spektaklu „Mistrz i Małgorzata” w Teatrze im. Siemaszkowej w Rzeszowie. Jak dołączyłeś do obsady tej sztuki?
Zaczęło się od tego, że równolegle z „Na Wspólnej” zacząłem pracę nad dyplomem w szkole teatralnej „Zabójca czasu” w reżyserii Maćka Prusaka. Na premierze podszedł do mnie reżyser Cezary Iber, z którym praca zawsze była dla mnie marzeniem. Poczułem wtedy, że to jest ten dzień. Powiedział, że planuje robić „Mistrza i Małgorzatę” i bardzo chciałby mnie zaprosić do swojego zespołu. Cieszę się, że mogłem zagrać Mateusza Lewiego, bo miał kilka fraz, które pięknie brzmią na scenie. Poza tym sztuka była wystawiana w teatrze w Rzeszowie, a ja jestem z Podkarpacia, więc jest to teatr, na którym się wychowywałem.
Co bardziej fascynuje Cię w teatrze - wchodzenie w role czy operowanie słowem?
Trudno na to pytanie odpowiedzieć. Bardzo mi się podoba sama praca nad spektaklem, czyli jeszcze próby stolikowe, kiedy analizujemy tekst miliard razy i odkrywamy w nim rzeczy, których z pozoru nie ma i funkcjonują na granicy domysłu. W ruchu recytatorskim jest taka świetna kategoria „Wywiedzione ze słowa” - pokazanie w słowach czegoś, czego nie ma, np. kiedy bajka „Lokomotywa” staje się monologiem striptizerki.
(Foto: RadkoWy)
Podchodzisz do zawodu aktora bardzo poważnie. Zanim jednak dostałeś się do szkoły aktorskiej przez rok studiowałeś na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym.
To był hit! Kiedy w liceum brałem udział w Ogólnopolskim Konkursie Recytatorskim, musiałem się w kilku słowach zapowiedzieć. Napisałem: „Moim marzeniem jest szkoła teatralna, a jak się nie uda, to coś łatwiejszego, może medycyna”. Wszyscy zaczęli się śmiać, ale tuż przed maturą uznałem, że faktycznie zdaję na medycynę. Ludzie mówili, że mi się nie uda, ale zmobilizowałem się. Czytałem praktycznie 24 godziny na dobę biologię i chemię, rozwiązywałem zadania jak głupi i się udało. Do szkoły teatralnej dostałem się dopiero za drugim razem, więc rok postudiowałem na uniwersytecie medycznym. Odchodząc z uniwersytetu, strasznie płakałem, bo poznałem fantastycznych ludzi. Odszedłem tylko dlatego, że cele były jasne: idę do szkoły teatralnej, jeśli nie za pierwszym razem, to za drugim lub trzecim. Na razie moje studia są zamrożone, ale mam pięć lat na powrót, więc zawsze mogę wrócić.
Nadal uważasz, że medycyna jest prostsza niż teatr?
Każdy ma inne predyspozycje. Uważam, że studia są porównywalne pod względem wymagań, ale są one zupełnie inne. Szkoła teatralna zmusza cię wręcz do poświęcenia 24 godzin doby na próby i zajęcia. W szkole medycznej było bardzo mało zajęć, ale dużo czasu trzeba było poświęcić na samotną naukę w domu. W szkole teatralnej pracujesz z drugim człowiekiem, nie zawsze się lubicie i dogadujecie. Na WUM-ie pisało się kolokwium i dostawało punkty za wiedzę, a w szkole teatralnej obiektywność jest sumą subiektywnych opinii. Jak ktoś cię nie lubi, to możesz przynieść nawet oscarową produkcję i wyjść z trójką.
Czyli chcąc tam być, musisz umieć znosić krytykę i lubić ludzi?
Tak, bo inaczej będziesz się męczyć. Szkoła teatralna nauczyła mnie dawać wszystkim pierwszą szansę. Abym kogoś nie lubił i nie chciał z kimś współpracować, ta osoba musi sobie na to zapracować. Ludzie są różni, ale każdy ma na początku czyste konto.
Mówiłeś, że w ramach aktorstwa też tańczysz, a z tym wiąże się muzyka. Jak mógłbyś opisać swój gust muzyczny?
Moja playlista na Spotify jest bardzo złożona. Abstrahując od tego, że obejmuje wszystkie możliwe kraje, obejmuje też różne style muzyczne: szeroko rozumiany pop, lżejszy rock, trochę mocniejszych brzmień jak Guns N’Roses i od czasu do czasu hip hop. Może poza disco polo, ale na weselu jest ono jak najbardziej mile widziane. Z racji tego, że jestem po szkole muzycznej, słuchałem też dużo muzyki klasycznej.
Wspomniałeś o szkole muzycznej. Grasz czy śpiewasz?
Gram, śpiewam i tańczę. Skończyłem szkołę w klasie akordeonu. Chciałem śpiewać i grać na fortepianie, ale moich rodziców nie było stać na fortepian czy pianino. W domu był akordeon, bo mój tata na nim grał, więc rodzice powiedzieli, żebym poszedł na ten instrument. Męczyłem się jak cholera, ale wiedziałem, że od drugiego roku będę miał jako dodatkowy instrument fortepian i rodzice w końcu będą musieli mi kupić chociaż organki. Kończąc szkołę teatralną, miałem egzamin z piosenki aktorskiej i przygotowywałem w autorskiej aranżacji „Beksę” Rojka przy własnym akompaniamencie fortepianu. Tak więc szkoła muzyczna rzeczywiście się przydała.
Planujesz rozwijać się muzycznie i np. stworzyć kanał na Youtubie z własną muzyką?
Nie. Uważam, że teraz jest taka plaga śmieci na Youtubie, że mój kanał jest tam co najmniej zbędny. Nadal zdarza mi się jednak śpiewać. W „Mistrzu i Małgorzacie” mam kilka fraz śpiewanych, śpiewane fragmenty były też w moim monodramie. A jak nie na scenie, to mam prywatne koncerty pod prysznicem! (śmiech)
(Foto: Tomasz Piotrowski)
Czarek z „Na Wspólnej” bardzo dobrze gra w piłkę nożną. A jakie są Twoje ulubione sporty?
Jak moi znajomi dowiedzieli się, że gram piłkarza, to do dzisiaj się z tego śmieją. Zawsze byłem najgorszy z wf-u. Raz mi dali kulę do ręki, to rzuciłem tak, że mój kolega dostał w głowę i nie wiem, czy do dziś nie ma blizny. Od roku jednak chodzę regularnie na siłownię, bo w moim zawodzie kondycja i sylwetka są bardzo ważne. Schudłem 13 kilogramów - 17 razy w miesiącu chodziłem na siłownię, żeby doprowadzić się do ładu. Na co dzień nie uprawiam żadnego konkretnego sportu, ale bardzo chętnie chodzę z przyjaciółmi na orlik pograć w kosza lub w siatkę. W domu rodzinnym lubię z kolei pobiegać, bo mam w pobliżu las, spokój i ciszę.
Masz jakieś swoje ulubione miejsce w Lubaczowie?
Konkretnie w Lubaczowie nie, ale pod Lubaczowem w Horyńcu Zdroju jest piękny zalew z jeziorem. To takie miejsce, gdzie mogę się wyciszyć i pobyć sam ze sobą. Siadam wtedy na ławce i odpalam JBL-a z muzyką.
O swoich fanach w mediach społecznościowych piszesz „norki i norniki”. Skąd to się wzięło?
Miałem kiedyś przyjaciółkę Anię, która w pewnym momencie, gdy wszystkie zdrobnienia się skończyły, zaczęła mówić do mnie „kurra”. Strasznie mnie to denerwowało, więc powiedziałem jej: „Jakbyś się czuła, gdybym mówił do ciebie „norko”?” i zacząłem tak do niej mówić. Później do wszystkich zacząłem mówić „norko”, a jak mnie ktoś zdenerwował to „nor” lub „nornik ostateczny”. Ktoś to podłapał i tak właśnie powstały „Norki Michała”.
Wspomniałeś o kilku projektach filmowych, które już niedługo będziemy mogli zobaczyć. Jakie są jeszcze Twoje plany na przyszłość?
Chciałbym znaleźć chwilę dla siebie na wakacje, najlepiej za granicą. Od lipca przeprowadzam się do Warszawy, a od września zaczynam spektakl w Poznaniu. Chciałbym zrobić ze stolicy swoją bazę wypadową. Niedawno znalazłem też nowego agenta, więc mam nadzieję, że ruszy jeszcze więcej ciekawych rzeczy.
https://www.instagram.com/themichael16/