(Foto: Marcin Stróż, Instagram @formagalusa)
Od pięciu lat jesteś związany z radiową Czwórką, obecnie prowadzisz audycję „4 bieg” poświęconą pasjonatom sportu. Jak trafiłeś do tej stacji radiowej i jak wyglądały Twoje początki w Czwórce?
Generalnie w miejscach, w których pracuję, zawsze znajduję się przez przypadek. Zasada była taka: jeżeli ktoś mnie chciał, znalazłem się w odpowiednim miejscu i czasie, to udawało mi się tam dostać. Tak samo było z radiem. Przez pewien czas byłem rzecznikiem prasowym wydawnictwa, które wydawało w Polsce „Księgę rekordów Guinnessa”. Chodziłem od radia do radia, od stacji telewizyjnej do stacji telewizyjnej i opowiadałem o tej książce. W końcu zjawiłem się w audycji Czwórki „Na cztery ręce” o pasjonatach, a „Księga rekordów Guinnessa” w większości składa się z takich osób. Po programie moja radiowa matka Renata Żuchowska zapytała mnie, czy nie chciałbym zostać na dłużej. I tak przychodziłem do tej audycji w formie eksperta, później jako półprowadzący, aż w końcu zostałem prowadzącym.
Renata zapytała mnie, czy mam jakieś pasje. Powiedziałem, że sport, bo już wtedy prowadziłem zajęcia i biegałem maratony. Stwierdziliśmy, że warto by stworzyć program o sporcie dla amatorów, bo takiego dotychczas nie było. Był tylko w Trójce, ale raczej dla trochę starszych osób. Napisaliśmy więc projekt i poszliśmy z nim do dyrektora.
A jaka była Twoja ulubiona rozmowa radiowa?
Przez ostatnie pięć lat były poranki, wieczory, noce, środki dnia i mam w pamięci mnóstwo obrazków. Był ktoś, kto najgłośniej mówił, ktoś, kto śpiewał, komuś pachniały włosy, bo przyszedł wyperfumowany. To są różne bodźce, które zostają w pamięci. Najważniejsze jest to, że do Czwórki zawsze zapraszane są ciekawe osoby.
Może coś z ostatnich audycji?
To też trudno powiedzieć, bo staram się wybierać do audycji tych najfajniejszych, żeby tego chciało się słuchać. Ostatnio zaprosiłem Kuczaja. Przez chwilę obserwowałem go na Instagramie. Koleś mnie irytował, nie przemawiał językiem, który by do mnie trafił - dużo krzyczał, a ja mam trochę inny temperament. Pomyślałem sobie jednak, że skoro ktoś go obserwuje i słucha, to chcę go poznać bliżej. To jest właśnie to - radio pozwala mi bliżej poznać ludzi. Tak samo było właśnie w przypadku Kuczaja, bo okazał się zupełnie innym człowiekiem niż myślałem.
Czyli taka zmiana na plus?
Bardzo! Przeważnie tak jest. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, że ktoś mnie jakoś nieprzyjemnie zaskoczył.
Miałeś jakąś wyjątkowo trudną rozmowę?
Na początku, zwłaszcza w „Na cztery ręce”, bywały takie trudne rozmowy. W przypadku pasjonatów bywa, że mają fajne hobby, ale niekoniecznie są dobrymi mówcami. Zdarzało się tak, że zadawałem pytanie, a osoba odpowiadała mi „tak” albo „nie”. Najgorsze było jednak to jak w 2013 wybraliśmy się relacjonować na żywo maraton warszawski. Goście umówieni, idealnie program wpasował się ze startem maratonu, pierwsze wejście jeszcze w Wiadomościach Czwórki, głośno dookoła, 12 tysięcy biegaczy. Wchodzimy na antenę i nagle 12 tysięcy osób pobiegło i zostaliśmy sami, a mamy całą godzinną audycję do zrobienia o maratonie warszawskim. Takie przygody również się zdarzają.
(Foto: Instagram @formagalusa)
Wielu ludzi, którzy pracują w radiu marzy o pracy w telewizji, a u Ciebie było odwrotnie - zacząłeś od programów telewizyjnych, a dopiero potem trafiłeś do radia.
Jak chodziłem do szkoły podstawowej w Kołobrzegu, marzyłem o tym, żeby pracować w radiu. Starałem się pojawiać w audycjach lokalnej stacji, w których słuchacze też mogli brać udział. Później zupełnie o tym zapomniałem, chociaż ta miłość do radia chyba cały czas we mnie była. Wyszło na odwrót, co nie znaczy, że kiedyś znowu się to nie odwróci. Dzisiaj jesteś tu, jutro jesteś tam. Nie zakładam pracy do końca życia w tym jednym miejscu.
Dużą popularność przyniosło Ci prowadzenie programu „Hugo” w Polsacie w latach 2004-2009.
Dla mnie to było wczoraj. Może dlatego, że nadal pracuję w Polsacie, więc codziennie jestem w tych samych miejscach i mijam tych samych ludzi. Dosyć często spotykam ludzi, którzy mówią, że kojarzą mnie ze swoim dzieciństwem. Dziwię się o co chodzi, bo przecież mówi mi to dorosły człowiek. Wtedy dopiero zdaję sobie sprawę, ile czasu już minęło.
Jak po latach wspominasz pracę w tym programie?
To była przygoda życia! Byłem wtedy na studiach, więc musiałem zrezygnować ze studiów dziennych, bo pracowałem siedem dni w tygodniu. Zdecydowałem się na studia zaoczne. W weekendy zaraz po „Hugo” jechałem na uczelnię. Koledzy ze studiów wiedzieli, że spóźniam się dlatego, że właśnie obudziłem wszystkie dzieci w Polsce (śmiech). To był szalony czas, jak to na studiach. W weekendy mieliśmy programy, w tygodniu często jeździliśmy do różnych miast w Polsce spotykać się z dziećmi. „Hugo” w Polsce w latach dwutysięcznych był samonakręcającą się maszyną. Program, gry, płyty i teledyski - to było ogromne przedsięwzięcie.
Z tego co wiem, w „Hugo” grało się wciskając odpowiednie przyciski na telefonie. Zdarzały się jakieś wpadki?
Moją ulubioną wpadką byli rodzice udający dzieci, ale wiedzieliśmy jak sobie z tym radzić. Nie mieliśmy żadnych wpadek technicznych, bo jednak jedna z czterech największych stacji telewizyjnych w Polsce nie może sobie na takie pozwolić w programie na żywo. Na początku byłem bardzo zaskoczony produkcją tego programu. Robiliśmy go ze studia „Wydarzeń” Polsatu. Stałem na kawałku zielonej ściany, gdzie Marek Horczyczak prezentował pogodę, a po prawej stronie Mariusz Czajka siedział w miejscu, gdzie swego czasu Hanna Smoktunowicz i Tomasz Lis prowadzili serwis informacyjny. To mogłoby się wydawać nieprawdziwe jak na początek lat dwutysięcznych, ale wyobraź sobie, że Mariusz miał na sobie kask do hokeja z siatką, do której były przyczepione lasery i czujniki. Kiedy on ruszał twarzą, postać Hugo tak samo się ruszała. To była technologia wyprzedzająca swój czas. Pod koniec to chyba już w ogóle działało bez kasku. Zawsze miałem Mariusza po prawej stronie i rozmawiałem z nim. Nie powiem o czym, bo to o czym rozmawialiśmy poza anteną nie miało nic wspólnego z programem dla dzieci (śmiech).
Można powiedzieć, że to była złota era telewizji, bo teraz to medium zaczyna przeżywać kryzys.
Patrząc na wyniki oglądalności, nadal w tym kraju mieszka kilka milionów osób, które oglądają telewizję, chociaż rzeczywiście młodsi chętniej korzystają z internetu. Sam wiem jednak po sobie, że telewizję odpalam rano na kanałach informacyjnych, a wieczorem już ciągnę swoje ulubione seriale, które niekoniecznie są emitowane w telewizji.
(Foto: Instagram @formagalusa)
Nie myślałeś, żeby wobec popularności nowych mediów zacząć prowadzić działalność na Youtubie?
Do tego potrzeba kilka osób. Ktoś musi się zająć montażem i nagraniem, a ja po prostu nie mam na to czasu. Mam swoje pasje, które realizuję i cieszę się, że mogę robić w radiu swój autorski program. Ponadto prowadzę zajęcia i pracuję na co dzień w Polsacie, więc tego wszystkiego nie dałoby się pogodzić.
A czym obecnie zajmujesz się w Polsacie?
Pracuję w dziale Nowe Media. To jest taki dział, który zajmuje się wprowadzaniem na antenę różnych produktów i wszystkimi smsami. Jestem chyba jedyną osobą, która pozostaje w stałej współpracy ze wszystkimi naszymi kanałami i kierownikami produkcji.
Taki cichy bohater?
Zgadza się! Jeden z wielu których nie widać.
Przejdźmy do Twojej aktywności fizycznej, bo jak wspomniałeś prowadzisz zajęcia w klubie Zdrofit. O ile pamiętam za czasów „Hugo” nie miałeś postury sportowca. Jak zaczęła się Twoja przygoda ze sportem?
Sylwetka nie zawsze świadczy o kondycji. Oczywiście na studiach prowadziłem zupełnie inny tryb życia, ale w trybie sportowym byłem od najmłodszych lat. Na początku podstawówki rodzice zapisali mnie do zespołu tanecznego. Nie mogłem się od niego uwolnić do 8 klasy, bo groziło mi obniżenie oceny z zachowania (śmiech). Już wtedy byłem przyzwyczajony do tego, że w weekendy chodzę na próby. Później przyszedł tak zwany bunt i na horyzoncie pokazały się inne opcje - mogłem się wyszumieć i wyszaleć. Po studiach zorientowałem się, że z moim ciałem jest coś nie tak. Nagle stałem się chudym panem z brzuszkiem. Mam taką budowę, że rośnie mi tylko brzuch i nic innego nie tyje. Chodziłem wtedy do takiego klubu w Warszawie, w którym stworzono drużynę biegową. Zapisałem się do tej drużyny i wkrótce zrobiłem z nimi koronę maratonów Polski. Tak ponownie zakochałem się w sporcie. Zawsze łączyłem moje treningi z rowerami, ale gdzieś czegoś mi brakowało i wydawało mi się, że mogę być dobry jako instruktor. Zapisałem się na kursy i tak już od pięciu lat pracuję w klubie Zdrofit.
Prowadziłeś zajęcia spinning. Na czym dokładnie polega ten sport?
Zdrofit jest siecią, która prężnie się rozwija, więc obecnie sala spinning została przeniesiona z Centrum Olimpijskiego do klubu przy Dworcu Gdańskim. To jest tak zwany indoor cycling, czyli jazda grupowa na rowerze stacjonarnym. Są to specjalne rowery przystosowane do wygodnej jazdy w pomieszczeniach. Myślę, że odwzorowują one jazdę na rowerze kolarskim. Z przodu jest specjalne ciężkie koło zamachowe, które cały czas się kręci, nawet gdy nie mamy obciążenia. Dlatego musimy zawsze pracować z obciążeniem, aby mieć wrażenie delikatnej jazdy pod górę. To trening siłowo-wytrzymałościowy, idealny pod przygotowania przed sezonem biegowym i dla wszystkich, którzy chcą schudnąć.
Spotkaliśmy się w Centrum Olimpijskim, w którym jak wspomniałeś sali do spinning już nie ma. Czym zatem obecnie się tutaj zajmujesz?
Prowadzę dwa rodzaje zajęć. Pierwszy to trening funkcjonalny, który pozwala mi nauczyć osoby, które przychodzą na zajęcia podstawowych wzorców ruchowych z obciążeniem. Na tych zajęciach nie zależy mi na szybkości, a na jakości wykonywanych ćwiczeń. Mam też zajęcia, które nazywają się w Zdroficie Power Bar. Są to zajęcia ze sztangą, już konkretnie do muzyki, w tempie, z określoną ilością powtórzeń.
Te pierwsze zajęcia to trochę przeciwieństwo tego, co promują niektórzy trenerzy - jak najszybciej, jak najwięcej.
Jak już umiesz, to robisz szybko i więcej, ale jednak te zajęcia nazywają się trening funkcjonalny. Ma on sprawić, że nasze ciało będzie funkcjonowało prawidłowo. To jest pomieszanie zajęć siłowych i wytrzymałościowych z zajęciami typu mobility. Ich zadaniem jest stworzenie idealnych wzorców ruchowych, które pozwolą unikać kontuzji, jeżeli będziemy później chcieli sami coś robić na siłowni.
(Foto: Marcin Stróż, Instagram @formagalusa)
Zdrowy styl życia to nie tylko ćwiczenia, ale również zdrowa dieta. Masz jakieś swoje tajniki zdrowego odżywania?
Ha, ha, ha! Jestem tylko człowiekiem i nie popadam w skrajności. Mam swoje ulubione rzeczy, które nie zawsze są zdrowe. Sport to nie tylko piękne ciało, ale również zdrowa głowa. Kiedyś byłem ogromnym fanem Nutelli, ale kiedy przeczytałem ze zrozumieniem jej skład, to przestałem jeść Nutellę (śmiech). Nie ukrywam, że wymieniłem ją po prostu na masło orzechowe, które jest dużo zdrowsze i w 100% naturalne. Jakbym popadał w skrajność, to też nie można go jeść za dużo, bo jest tłuste. Ale tłuszcze są potrzebne… To wszystko nie jest takie proste jak nam się wydaje. Trzeba po prostu jeść i ćwiczyć. Przy tej ilości rzeczy, które robię i tak mam ciągle niedobory kalorii. Ważne, żeby było mięso i warzywa - to jest dla mnie zdrowe.
Czyli nieraz i po słodycze można sobie sięgnąć?
Ależ oczywiście, że tak! Nie za często, ale słodyczem może być też przecież jabłko. Nie mam czasu sam sobie gotować, więc korzystam z jedzenia, które mam w pracy i z cateringów dietetycznych.
Podczas treningów towarzyszy Ci muzyka, swego czasu prowadziłeś też na ZigZapie program muzyczny „Wielka płyta”.
Tak, był taki program. Dysponowaliśmy klipami, które dostarczały nam wytwórnie muzyczne. Pokazywaliśmy kilka informacji na temat artysty i klip, więc nie był to mega muzyczny program. Do dziś pamiętam utwór takiej artystki JoJo, który był chyba grany w każdym z odcinków. Nie wiem dlaczego, pamiętam ją do dziś! (śmiech) Z muzyką muszę być jednak za pan brat ze względu na to, że zajęcia prowadzisz do muzyki. Nienawidzę prowadzić ich do gotowych składanek. To musi być muzyka, przy której dobrze się czuję. Dobór piosenek jest szczególnie trudny, gdy prowadzisz godzinne zajęcia na rowerach w miejscu. Z reguły wybieram wtedy muzykę nowoczesną, ale też utwory instrumentalne.
A jakiej muzyki lubisz słuchać po powrocie z pracy do domu?
Powinienem odpowiedzieć politycznie: słucham Czwórki. Nie ukrywam, że Czwórka gra bardzo dobrą muzykę, ale w domu już naprawdę chcę się uspokoić. Wtedy słucham muzyki, która mnie wycisza i pozwala zasnąć. Nawet w samochodzie nie słucham stacji grających muzykę rozrywkową, bo po prostu mnie to męczy. U mnie leci spokojna muzyka, która odcina mnie od zgiełku miasta.
Cały czas rozwijasz się w różnych kierunkach. Jakbyś mógł opisać swoje plany na przyszłość?
Moim marzeniem jest stworzyć telewizyjną wersję mojego radiowego programu. Chciałbym prowadzić program o sportach amatorskich w którymś z kanałów telewizyjnych. Trzeba tylko znaleźć odpowiedniego sponsora. Myślę o tym intensywnie. Czas przestać myśleć, czas zacząć działać!
Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat Piotra Galusa, obserwujcie jego profil na Instagramie:
https://www.instagram.com/formagalusa/