Laura Breszka jest aktorką telewizyjną i teatralną, której popularność przyniosły role dziennikarki Maleny Pisarek w „Singielce” i Natalii Popławskiej w „Na Wspólnej”. Obecnie zaś możemy ją oglądać w programie rozrywkowym „SNL Polska” na platformie internetowej Showmax. Laura pracuje również jako lektorka audiobooków i okazjonalnie udziela się w dubbingu, m.in. podkładała głos pod Lindę Lenartowicz w filmie „Wszystko albo nic”. W wywiadzie opowiada o początkach swojej przygody z aktorstwem, pracy na planie „SNL Polska”, kulisach zawodu lektora i planach na przyszłość.
W 2010 ukończyłaś Wydział Aktorski Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi. Kiedy po raz pierwszy pojawiła się w Twojej głowie myśl, że chcesz zostać aktorką?
Kiedy jako mała dziewczynka byłam z mamą na dworcu, zobaczyłam młodą dziewczynę. Miała długą suknię do ziemi, która była dla mnie magiczna. Mama powiedziała, że to dziewczyna ze szkoły teatralnej. Pomyślałam, że też bym tak chciała. W podstawówce i gimnazjum miałam w klasie zajęcia teatralne, robiliśmy szkolne przedstawienia i brałam udział w różnych konkursach. Dobrze mi to szło i po prostu to lubiłam. Ten teatr cały czas był wokół mnie. W liceum byłam w klasie teatralnej, gdzie mieliśmy zajęcia w klimacie Gardzienic, czyli szmaty i szczudła. Było dla mnie jasne, że będę zdawała do szkoły aktorskiej. Inni byli dobrzy z matmy, ja byłam dobra w aktorstwie. To była dla mnie naturalna droga.
Co najbardziej zapadło Ci w pamięć z lat spędzonych w łódzkiej „filmówce”?
To były cztery lata mojego życia, więc tych momentów było strasznie dużo. Moim opiekunem roku był Janusz Gajos. Byliśmy jedynym rokiem, jaki kiedykolwiek wziął, więc było to pewnego rodzaju wyróżnienie. Spotkałam tam bardzo dużo fajnych ludzi. Byłam królową etiud. Zagrałam chyba w czterdziestu, niestety nie w tych końcowych, które się liczą, tylko w takich „marnych” minutowych na pierwszym i drugim roku. Raz na przykład owinięto mnie w bandaże, potem te bandaże ściągałam, tłukłam lustra... Bywało tak, że grałam kilka razy na tym samym tekście z różnymi osobami. Wynikało to z tego, że po prostu byłam dobra i głupio było się nie zgadzać, kiedy ktoś prosił o pomoc. Na pewno dało mi to jakieś doświadczenie.
Z etiud przeszłaś do seriali. Twoją największą dotychczas serialową rolą była dziennikarka Malena w „Singielce”. Jak wspominasz pracę na planie tej produkcji?
Grałam Malenę, jedną z dziesięciu osób w redakcji, w której pracowała główna bohaterka. Oczywiście byłam bohaterką negatywną, bo tak się składa, że zazwyczaj gram taki typ postaci. Na początku miałam tylko sceny zbiorowe w biurze i po prostu czekałam na scenę, gdzie mogłam coś powiedzieć. Scenarzyści jednak musieli rozpisywać role dla wielu postaci, a mnie nie znali. Zadzwoniłam więc do Piotra Jaska, który był headwriterem serialu i powiedziałam mu, że dostaję kolejne odcinki i cały czas nic w nich nie mówię, tylko przechodzę w tle. Tłumaczyłam, że przecież jestem aktorką i chciałabym coś zagrać. Nagrałam na tyle fajną wiadomość, że oddzwonił: „Laura, sorry, mamy tyle tych postaci, pewnie!”.
Potem na spotkaniach integracyjnych poznałam scenarzystów, rozmawiałam z nimi i podawałam różne fajne pomysły dla postaci. Zależało mi, żeby mieć coś więcej do zagrania. Chciałabym w tym miejscu ukłonić się w stronę Maćka Migasa, który uwierzył we mnie, tak naprawdę nie do końca wiedząc czy jestem zdolna, czy nie. Mimo że na początku nie miałam się czym popisać, to zawsze wstawiał mnie w tło i nauczył walki o siebie.
Z tego co wiem to napisałaś nawet scenariusz jednego odcinka tego serialu.
Coś tam rzeczywiście napisałam, aczkolwiek nie mam w tym wprawy i zostało to mocno zmienione. Po prostu nie znałam aż tak dobrze losów bohaterów, żeby pisać za scenarzystów. Miałam dokładnie rozpisane, o czym mam pisać, ale jednak w serialu, który jest pisany tak długo przez zgraną ekipę, ciężko było się wdrożyć w ich wymagania, żeby to zgrabnie pokazać.
Myślisz o tym, żeby w przyszłości profesjonalnie zająć się scenariuszem lub reżyserią?
Absolutnie chciałabym być reżyserem. Na pewno zrobię swój film. Myślę o nim intensywnie, daję sobie jeszcze na to do trzech lat. Teraz na przykład reżyseruję u mojego dziecka w klasie „Pchłę szachrajkę”. Piszę też dużo scenariuszy krótkometrażówek. Zrobiłam już z dziesięć kilkuminutowych filmów i jeżdżę po całej Europie na zgrupowania filmowców-amatorów. Te filmiki są zawsze bardzo fajnie odbierane. Mimo że często robię je szybko i bez takiego przygotowania jak inni, okazuje się, że są lepsze od tych, nad którymi ludzie długo pracują. Wiem, że to moja droga - aktorstwo jest dla mnie trochę za bardzo stresujące. Może to brzmi nieskromnie, ale nie uważam, żebym była taką totalną aktorzycą. Nie jestem aktorką, która po prostu wejdzie i zagra coś dobrze. Muszę mieć dobre warunki, a reżyser sam te warunki tworzy. Tak więc sama będę je stwarzać, a nie tylko ciągle słuchać innych.
W „Singielce” i „Na Wspólnej” wcielałaś się w bohaterki, które odbijały facetów innym kobietom. Zdarza Ci się stawać w obronie postaci, w które się wcielasz, kiedy np. fani krytykują ich życiowe wybory?
Na planach nikt tak do tego nie podchodzi, a w dyskusje na forach się nie wdaję, bo przecież wiadomo, że to fikcja. Zresztą to nie jest tak, że ludzie są czarni albo biali. Mają wiele kolorów. Staram się po prostu pokazać motywację tych bohaterów, grać siebie w danych okolicznościach życia. Tak jakbym urodziła się w innej rodzinie i została inaczej wychowana. Nie wchodzę w całkowicie wyimaginowaną postać, tylko bazuję na sobie. A że mam wszystkie emocje i jestem osobą jak każda inna, to automatycznie ta postać ma wnętrze i duszę. Złe osoby tak samo cierpią z powodu tego, że są nieakceptowane, a nie potrafią żyć inaczej. Tak więc bronię tych postaci, ale nie słownie przez jakieś pyskówki, tylko po prostu już na ekranie. Nie chcę być kojarzona z takimi bardzo złymi postaciami. Paradoksalnie, mimo że gram postaci opisane jako negatywne, to nie jest tak, że wszyscy mówią: „Ojej, ty jesteś tą suką”, ale prędzej „Fajna postać” albo coś takiego.
Niedawno poznaliśmy Cię z bardziej humorystycznej strony w programie „SNL Polska” - amerykańskim formacie w telewizji internetowej Showmax. To coś nowego na polskim rynku. Nie obawiałaś się tego projektu?
Myślę, że prędzej można się obawiać seriali. Przyjmując rolę w „Na Wspólnej”, nie wiedziałam, że będę musiała wdać się w romans ze starszym facetem. Przyjęłam rolę jako restauratorka, a zanim zdążyłam się obrócić, już miałam romans, na który nie miałam żadnego wpływu. Właśnie od tego chciałabym uciec. „SNL” to klasyczny format amerykański z ponad 40-letnią historią, więc nie wiem, co by musieli zrobić, żeby to zepsuć. Co najwyżej bałam się, czy podołam. Spodobało mi się przede wszystkim to, że można się wcielać w wiele postaci. Aktorstwo polega na ciągłym udowadnianiu, że się potrafi. Oczywiście jest w tym też pewna rola społeczna - pokazywanie ludziom odbicia rzeczywistości czy rozluźnianie ich. „SNL” jest więc dla każdego aktora świetnym wyzwaniem. Zagrać w tygodniu kilka postaci - każdy by tego chciał.
Celem „SNL Polska” jest rozśmieszanie ludzi i wprawianie ich w dobry nastrój. Masz jakąś swoją ulubioną sytuację lub wpadkę z planu?
Jestem z tych, których wpadki nie bawią, raczej dołują. Zabawne jest dla mnie co najwyżej to, co dzieje się w pokoju, w którym siedzimy, czekając na nasze skecze. Mam zabawną ekipę, którą bardzo lubię. To zaś, że nie mogłam się zmieścić w kostium czy stresowałam się, że nie wyjdę, nie śmieszy mnie w ogóle. Tak naprawdę to jest trudna robota. Musisz być w danej chwili przed odpowiednią kamerą, bo inaczej cię nie złapią. Jak spóźnisz się z danym tekstem, to rozwalisz cały skecz. To naprawdę nie jest śmieszne. Nasz program ma przede wszystkim śmieszyć ludzi.
Miałaś również okazję spróbować swoich sił w dubbingu, m.in. podkładałaś głos pod Lindę Lenartowicz we „Wszystko albo nic”, Vanessę w „Deadpool 2” czy Blake Lively w reklamie L'Oréal, regularnie nagrywasz też audiobooki. Co najbardziej fascynuje Cię w dubbingu i byciu lektorką?
Moje największe role to „Wszystko albo nic” i „LEGO Ninjago: Film”, ale głównie są to małe rólki. Teraz z kolei robiłam audiobook „Wiedźmina” w Teatrze Polskiego Radia. Nie jestem dubbingowym wyżeraczem - przede wszystkim nagrywam książki, czasami też reklamy radiowe. W lektorce przy książkach najbardziej podoba mi się progres, który zrobiłam. Moimi pierwszymi dwoma audiobookami były książki Katarzyny Puzyńskiej „Motylek” i „Więcej czerwieni”. Na szczęście nie było jakichś strasznych opinii (za co bardzo dziękuję słuchaczom), ale uważam, że przeczytałam je koszmarnie - nie mogę tego słuchać i jest mi wstyd. Nawet jak puściłam go mojej 90-letniej babci, to po chwili powiedziała: „Wyłącz to, wyłącz”.
Cieszę się, że w czymś się rozwinęłam i teraz mogę już szczerze powiedzieć, że robię to dobrze. W studiu nagraniowym jestem panem siebie. Nie ma tam reżysera, który mówi ci, co masz robić, więc się nie stresuję. Panuje tam pełen spokój. Bardzo lubię cały ten świat lektorów, który jest inny od świata aktorskiego.
Tylko Ty i mikrofon.
Tak, mikrofon, ja i jadę. Po drugiej stronie mam kolegę. Jak jest coś śmiesznego lub czytam beznadziejną książkę, to możemy się z tego pośmiać. Lektorka to naprawdę świetna robota.
Powiedziałaś, że z każdym kolejnym audiobookiem jesteś coraz lepsza w tym zawodzie. Czy oprócz tego robisz jakieś ćwiczenia dykcyjne lub z emisji głosu?
Jak dużo się czyta, to zdobywasz w tym wprawę. Co śmieszne, w normalnym życiu mówię bardzo szybko - nie niewyraźnie, ale za szybko. Wypowiadam dwa razy więcej słów niż inni w tym samym czasie. Jak mówię ludziom, że jestem lektorem, a ta osoba słyszy tylko jak mówię na co dzień, to myślę sobie: „Kurde, pewnie myśli, że jestem w tym beznadziejna”.
Lektorka jest takim odzwierciedleniem twojego stanu psychicznego w danej chwili. Jeżeli jesteś zestresowany, to się jąkasz. Kiedy mam gorszy czas i płytki oddech ze zdenerwowania, to mi to przeszkadza. Nie mówiąc już o tym, że jak jesteś zmęczony lub niedospany, to czytasz dwa razy dłużej niż byś mówił. Już po pierwszej stronie wiesz, czy jesteś w formie czy nie. Podobnie jeśli po drugiej stronie jest osoba wprowadzająca nerwową atmosferę, to mi też się to udziela i nie jestem w stanie czytać komfortowo.
Czyli można powiedzieć, że jesteś perfekcjonistką?
Jestem. Nie ma jednak perfekcjonizmu bez popełniania błędów, bo stąd już blisko do prokrastynacji - niemocy skończenia czegoś i ciągłego przekładania różnych rzeczy. Często jest ona związana z perfekcjonizmem i tym, że wiesz, ile ci do tego perfekcjonizmu brakuje. Uczę moje dziecko, że dopiero ciągłe próby i poprawianie błędów mogą doprowadzić do perfekcjonizmu. Na planach zdjęciowych nie ma zbyt wiele czasu, więc często jestem niezadowolona z tego, co robię, ale uczę się też odpuszczać. To że jestem perfekcjonistką nie znaczy, że robię coś perfekcyjnie. Po prostu stale mam poczucie, że mogłabym robić coś lepiej. Żyję z wiecznym poczuciem winy, ale pracuję nad tym.
Skoro mowa o Twoich cechach charakteru - niezbyt często pojawiasz się na ściankach i eventach. Nie lubisz tego?
Gdybym mogła na pstryk być ubrana i pojawić się w danym miejscu oraz mieć załatwioną nianię, to bym bywała, ale wiąże się to ze zbyt dużymi wyrzeczeniami. Wiem, że robiłabym to kosztem mojej duszy. Podziwiam osoby, które tak dużo bywają i jeszcze do tego mają dzieci. Ja to traktuję jako część ewentualnej pracy. Wiem, że trzeba wychodzić, żeby mieć pracę - niestety tak ten showbiznes wygląda. Dzięki temu masz role w serialach czy filmach komediowych. Niekoniecznie w tych ambitnych, w których chciałabym grać, a za bardzo nie mam do nich dostępu. Akurat tego pojście na ściankę nie przyspieszy.
Na Twoim Instagramie możemy znaleźć zdjęcia i relacje z Twoich zagranicznych podróży, m.in. do Włoch. Czy mogłabyś nam zdradzić swoje wakacyjne plany?
Lecimy z Mateuszem [Królem] na Sri Lankę. Muszę też pojechać gdzieś z moim dzieckiem, może do Budapesztu lub Kopenhagi. Ostatnio w ramach Dnia Dziecka byliśmy z Leą w Rzymie na wesołym miasteczku. Podróże są dla mnie bardzo ważne. Zdecydowanie zmieniają one wszystko. Uważam, że zarabianie pieniędzy i niepodróżowanie nie ma sensu. Głęboko wierzę w reinkarnację, w to, że w życiu nie chodzi o to, żeby się męczyć. Ja zaś wpadłam w wyścig szczurów i nie czuję się z tym dobrze. Bardzo doceniam to, co mam, ale nie chcę, by tak wyglądało całe moje życie. Moja dusza by umarła. Tak więc w przyszłości chcę po prostu robić własne filmy i spokojnie pisać kolejne scenariusze.
Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat Laury Breszki, zapraszam na jej oficjalną stronę:
https://www.facebook.com/laurabreszkaofficial/
"zarabianie pieniędzy i niepodróżowanie nie ma sensu."
OdpowiedzUsuńPiękne słowa i jakże szczery i poruszający wywiad. Powodzenia na drodze pasji i rozwoju.