Pani książka „Naturalnie” opowiada o wdzięczności naturze za jej skarby i dary. Za co Pani zdaniem powinniśmy jej najbardziej dziękować?
Za wszystko. Dopóki nie podnosimy ręki na naturę i w nią nie ingerujemy, może nam ona swoimi skarbami niezwykle pomóc. Najstarszy lek, aspiryna, ma tylko nieco ponad sto lat. Wcześniej ludzie korzystali właśnie z natury. Nawet w mojej ukochanej zielarni koło domu pracuje farmaceutka po Uniwersytecie Jagiellońskim, którą na studiach uczono przede wszystkim z wielkich ksiąg zielarskich. Oczywiście szanujemy rozwój medycyny, ale chodzi o pewnego rodzaju równowagę. Wiele leków również na świecie korzysta z esencji natury, naturalnych składników. Mamy na przykład lek na wątrobę na bazie sylimaryny, która jest składnikiem ostropestu plamistego. A możemy też po prostu włożyć ziarna ostropestu do młynka, zmielić i dodawać do potraw. To szczególnie cenna wskazówka dla starszych osób, które mają mniejsze zasoby finansowe.
To my konsumenci decydujemy o tym, co znajdzie się na naszym talerzu - nie bez powodu mówi się „klient nasz pan”. To dlaczego idziemy i kupujemy np. czosnek chiński zamiast polskiego? Chiński rośnie na glebach przemysłowych, które nie odpoczywają i zawierają mnóstwo składników chemicznych. Nie ma nic wspólnego ze zdrowiem, a jest w większości sklepów.
Oprócz kilku „gości z zagranicy”, opisuje Pani w swojej książce głównie rośliny, które możemy znaleźć na działkach naszych rodziców i dziadków.
Warto doceniać to, co dotarło do nas ze świata, jak chociażby czarnuszka, „złoto faraonów”, której woreczek znaleziono w grobowcu Tutenchamona. Sezam, kurkuma, imbir czy goździki, które nie rosną w naszej strefie klimatycznej - te produkty są u nas dostępne. My z kolei jesteśmy największym producentem aronii na świat, a prawie nie ma jej w naszych sklepach, bo jej nie pijemy. Niezwykle doceniają ją za to Japończycy, właśnie za zdrowotne właściwości.
Dlaczego Polacy nie zwracają na te lecznicze właściwości uwagi? Przykładowo unikamy pokrzywy i uważamy ją tylko za chwast, a ma przecież pozytywny wpływ na zdrowie.
Może to kwestia tego, żeby się zatrzymać, trochę zastanowić i poczytać. Pokrzywa to chwast, ale należy jej się niezwykły szacunek. Pamiętam z dzieciństwa, że jeżeli cokolwiek działo się ze mną, moją siostrą lub innymi wnukami, to babcia natychmiast gotowała zupę warzywną, która miała pół garnka pokrzywy. Doskonale wiedziała, że ma ona niezwykłe właściwości zdrowotne, a przede wszystkim fantastycznie przyswajalne żelazo. Nasi przodkowie szanowali naturę i umieli z niej korzystać. Moi dziadkowie żyli głównie z tego, co dała ziemia. Wiązało się to z tym, że chociaż posiadali zwierzęta, mięso pojawiało się na stole bardzo sporadycznie. Babcia długo się zastanawiała, którą kurę poświęcić na rosół, bo przecież dawała jajka na co dzień.
Teraz w każdym sklepie mamy mięso i zastanawiam się po co. Nawet Światowa Organizacja Zdrowia, wiedząc jaki jest problem z trawieniem białka zwierzęcego, zmieniła piramidę żywienia - mięso tylko raz w tygodniu z adnotacją, żeby sprawdzać czy pochodzi z dobrego źródła. Jeżeli coś staje się przemysłowe, oddala się od natury, to najczęściej przestaje być dla nas zdrowe.
Wie Pani co mówi, bo przecież zdobyła ogromną wiedzę jako coach zdrowia i zdrowego żywienia.
Skończyłam studia podyplomowe z dziedziny zdrowia i zdrowego stylu życia, jestem konsultantem medycyny ajurwedyjskiej, uczestniczyłam w wielu warsztatach. Szczególną słabość miałam do nauczycieli ze świata, z Azji, Ameryki, Francji, Indii - chciałam zawsze poznać ich opinię. Ostatnio uczestniczyłam w fantastycznym wykładzie francuskiego lekarza dotyczącym mikroodżywiania, który zajmuje się tym tematem już pół wieku. Powiedział, że to co jemy ma olbrzymi wpływ na jakość naszych komórek, bo komórki potrzebują odżywienia w postaci właściwego pożywienia. Nie możemy tego ignorować.
Temat ajurwedy kilkakrotnie pojawia się w Pani książce, jest to system indyjskiej medycyny pełen skomplikowanych pojęć. Czy mogłaby Pani krótko opisać mniej wtajemniczonym na czym on polega?
Ajurweda, czyli „wiedza o życiu”, jest nurtem medycyny z Azji, który mówi, żeby zawsze to co jemy i jak funkcjonujemy dopasowywać do konstytucji naszego organizmu. Są trzy główne dosze: wata, pitta, kapha, ale też na przykład wata-pitta czy pitta-kapha - trochę z tego, trochę z tego, bo i każdy z nas jest inny. Jako osoba szczupła nie mogę sobie pozwolić np. na dietę sokową w środku zimy, tylko powinnam jeść śniadania ciepłe z rozgrzewającymi przyprawami. Inne natomiast byłyby zalecenia dla osoby o przeciwnej konstytucji organizmu do mojej.
Jest Pani dziennikarką, a zawód ten często kojarzy się z życiem w pośpiechu, jedzeniem na mieście czy używkami. Jak udaje się Pani utrzymać ten zdrowy styl życia wśród tylu pokus?
Nigdy nie miałam z tym problemu. Zostałam tak wychowana, że wiedząc o tym jak cudownie smakuje prawdziwe naturalne jedzenie, wolę zabrać do pracy porządne jabłko i wypić porządną herbatę ziołową niż zjeść fastfood. Nasz organizm to jedyny dom, w którym będziemy mieszkać całe życie, więc lubię mieć w nim porządek. Co nie znaczy, że nie lubię grzeszyć. Zdarza mi się, że kiedy poczuję głód o 22, to zrobię sobie coś dobrego do jedzenia. Niedługo skończę 39 lat, jestem zadowolona z tego, w jakiej kondycji jest mój organizm. Cały czas mam chęć do życia, a każdy dzień jest dla mnie nowym wyzwaniem. Nie lubię ciężkostrawnego połączenia typowego dla Polaków, czyli kotleta, surówki i ziemniaków, bo natychmiast odcina nam ono energię. Ajurweda uczy, że im krócej przygotowujemy pożywienie, tym szybciej się ono trawi. Ogień trawienny, który w ajurwedzie nazywa się agni, ma olbrzymie znaczenie. Musimy mu pomagać, a nie go osłabiać.
Jako modelka miała Pani okazję spędzić dwa lata w Japonii zwanej Krajem Kwitnącej Wiśni i kojarzącej się z życiem w zgodzie z naturą. Czego my Polacy możemy uczyć się od Japończyków?
Przede wszystkim Japończycy podchodzą do swoich organizmów z olbrzymim szacunkiem. Wiedzą doskonale, co sprowadzać ze świata, żeby im pomogło, a swoich skarbów natury też mają bardzo dużo. Jedzą przede wszystkim ryż, glony, ryby i piją hektolitry zielonej herbaty, która ma olbrzymią moc antyoksydacyjną. Trudno spotkać w Japonii otyłego Japończyka - są szczupli, ćwiczą i prowadzą aktywny tryb życia. O godzinie 9 rano można zobaczyć Japończyków, którzy trenują tai chi. Wiedzą, co oznacza praca z energią, nie wypuszczają jej na prawo i lewo. W całej Azji panuje holistyczne podejście do organizmu. Jeżeli nas coś boli, to szukamy przyczyny, a nie od razu sięgamy po tabletkę, bo to jest droga donikąd.
Z tego co wiem, Polska jest światowym liderem, jeśli chodzi o spożycie suplementów diety. Ich skład i proces produkcji budzi często wiele wątpliwości. Jaki jest Pani stosunek do tego rodzaju produktów?
Nie potrzebuję z nich korzystać i nie muszę. Jak czuję zbliżające się przeziębienie, to częściej sięgam po czosnek i kaszę jaglaną, która osusza organizm ze śluzu. Zresztą bardzo rzadko choruję. Kiedy jednak czuję zbliżające się przeziębienie, zawsze staram się zatrzymać i wsłuchać w swój organizm. Bardzo często spadek formy, grypa jest wołaniem organizmu o odpoczynek. Nasz układ odpornościowy kiedy jest osłabiony częściej jest narażony na różne infekcje. Jeżeli suplementuję, to od września do maja witaminę D, której 90% Polaków ma niedobór. Zapominamy, jak bardzo ważna jest ta witamina dla naszej odporności.
W szkole podstawowej często mówi się o tym, czego dzieci nie powinny jeść, ale chyba za rzadko mówimy o zdrowotnych właściwościach skarbów natury. Uważa Pani, że zdrowego stylu życia powinniśmy się uczyć od najwcześniejszych lat edukacji?
Jak najszybciej, bo przecież dzieci powtarzają to, co robią rodzice. Mój syn za pół roku skończy 9 lat. Używam na co dzień naturalnych produktów jak moi dziadkowie i do tej pory nigdy nie musiał brać antybiotyku. Cały czas ma mnóstwo energii. To się udaje, nawet w XXI wieku.
Część dochodów ze sprzedaży książki przeznaczyła Pani na rzecz fundacji Szkoła Otwartych Serc z Pani rodzinnego Malborka. Jak zaczęła się Pani współpraca z tą fundacją?
Pani Dorota Ojdowska-Starzyk, prezes fundacji, przygotowywała mnie do matury. Założyła Szkołę Otwartych Serc, aby dzieci niepełnosprawne nie były odsuwane od dzieci zdrowych. Odwiedziłam ją po maturze i zapytałam o sytuację fundacji. Dowiedziałam się, że mają 900 zł debetu na koncie. Sama jestem córką osoby niepełnosprawnej, a mamy dzieci niepełnosprawnych są dla mnie bohaterkami dnia codziennego. Pomyślałam sobie, że to jest ostatni raz, kiedy oni mają debet i doprowadzę do tego, by sytuacja tych dzieci się polepszyła. Kilka lat temu zebraliśmy 40 tysięcy złotych na koncercie charytatywnym i wyposażyliśmy salę doświadczenia świata. Potem były kolejne koncerty i akcje. W pomoc włączyłam moich przyjaciół: Bartka Kasprzykowskiego i Tamarę Arciuch. Bartek poprowadził ze mną licytację, a Tamara dała przepiękny koncert. Znów zebraliśmy ok. 40 tysięcy. Później Bartek wystartował w programie „Twoja twarz brzmi znajomo” i 120 tysięcy złotych, które wygrał, przeznaczył na fundację. Stąd teraz mamy pieniążki na turnus rehabilitacyjny dla chłopca, który uległ bardzo poważnemu wypadkowi.
To piękny gest z Pani strony, że nie dość, że dziękuje Pani wszystkim na końcu książki, to jeszcze przekazuje pieniądze na szczytny cel.
Sama otrzymałam w życiu bardzo wiele, więc daje mi wielką radość, że mogę też zrobić coś dobrego dla innych. Cieszę się z małych rzeczy i zawsze mówię mojemu synowi, że jeżeli nie będzie potrafił się cieszyć z małych rzeczy, to w przyszłości nie ucieszą go duże. Mój nauczyciel od ajurwedy, wybitny specjalista i autor wielu książek, powiedział kiedyś na wykładzie: „przychodzimy na ten świat nadzy i nadzy z niego schodzimy, a czym wypełnimy środek, zależy tylko od nas” - te słowa wracają do mnie bardzo często...
(Foto: Burda Książki)
Czy ta fascynacja naturą miała jakiś wpływ na to, że została Pani prezenterką pogody?
Nie, to był przypadek. W ogóle nie marzyłam o pracy w telewizji, zdarzyła się ona przypadkiem, kiedy szukałam pracy na studiach po powrocie do kraju. Po kilku miesiącach prób trafiłam na antenę TVN i z perspektywy kilkunastu lat mam do tej pracy olbrzymi sentyment i szacunek. Po drodze mogłam dalej się kształcić, skończyć studia podyplomowe i uczestniczyć w różnego rodzaju warsztatach. Rozwijać to, co mi zawsze w duszy grało.
Za swoją pracę w telewizji dostała Pani nawet trzy Telekamery.
Zawsze daję z siebie 200 procent w tym co robię. Chyba byłaby ze mnie kiepska aktorka, bo ja zawsze jestem sobą, nie umiem grać.
Czyli żadnych wpadek nie ma?
Oczywiście, że są, bo jestem tylko człowiekiem. Zawsze staram się po prostu dawać ludziom dobrą energię i traktować widzów tak, jak sama chciałabym być traktowana.
Charakteryzuje Panią niezwykły spokój i opanowanie. Czy Pani gust muzyczny jest równie spokojny, czy dla przeciwwagi właśnie mocniejszy?
Jestem absolwentką Państwowej Szkoły Muzycznej i miałam się dalej kształcić w tym kierunku. Życiem jednak rządzą przypadki i inaczej się to potoczyło. Dla mnie coraz częściej w XXI wieku najpiękniejszą muzyką jest cisza albo dźwięki natury. Mam ulubione utwory, ale to jest muzyka do medytacji i różnego rodzaju mantry. Jak słyszę „Hallelujah” Cohena, to też mam zawsze ciarki. Jesteśmy tak przebodźcowani, że po prostu pragnę ciszy. Śpiew ptaków, szum fal, a do tego zapach lasu nastrajają mnie najlepiej.
Częścią zdrowego stylu życia jest też aktywność fizyczna. Jakie są Pani ulubione sporty?
Zdecydowanie joga. Jest jak wędrówka do lasu, wtedy nasza dusza wraca do naszego ciała. Zdarza mi się też czasem zagrać w tenisa. Od dziecka kocham rower, pierwszy dostałam dopiero na komunię, jak większość z nas w tamtych czasach. Ale jak już usiadłam na ten rower, to już z niego nie zsiadłam i gdybym mogła, to bym z nim spała (śmiech).
Zbliżają się święta Bożego Narodzenia. Czy na Pani wigilijnym stole pojawiają się tradycyjne potrawy, czy jednak wprowadza Pani jakieś modyfikacje?
Tradycyjne, ale wegetariańskie.
Ryby też?
Moja rodzina kocha śledzie. Pochodzę z Malborka, dużo czasu spędziłam w Trójmieście. Dla mnie to ten sam region i o obydwu mówię z tą samą miłością. Tutaj spędzam każde wakacje. Wychowałam się w bliskości z morzem, więc te ryby zawsze w moim życiu były. Na wigilijnym stole jest więc klasycznie. Kocham kapustę kiszoną, pierogi z kapustą, uwielbiam śledzie z ziemniakami. Zresztą nasza polska wigilia jest jedną z najzdrowszych.
Cykl „Naturalnie” cały czas trwa, nagrywane są nowe odcinki, więc rodzi się pytanie, czy będzie kolejna książka. Mogłaby Pani zdradzić jakieś plany?
O to już należy pytać wydawnictwo. Było mi bardzo miło, że akurat Burda Książki się do mnie odezwało, bo nie da się ukryć, że to bardzo solidna firma. Jeżeli książka będzie cieszyła się powodzeniem, to wtedy możemy myśleć o drugiej. Takie są prawa rynku.
A może jakiś autorski program, blog o zdrowym stylu życia albo kanał na Youtubie?
Powiem panu szczerze: nigdy nie umieściłam żadnego filmiku na Youtubie, nie mam nawet Twittera. Mam Instagram, nauczyłam się z niego korzystać i to mi się nawet podoba, bo mogę tam znaleźć inspirujące zdjęcia, oraz Facebook do kontaktu z widzami. Może w przyszłości otworzę się na inne media. Może mój syn mnie nauczy, bo ostatnio ku mojemu zdziwieniu wrzucił filmik na Youtube’a! (śmiech) Tak więc liczę na to, że młode pokolenie mnie wesprze.
Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat Agnieszki Cegielskiej i jej działalności, zapraszam na jej oficjalną stronę na Facebooku:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz