Bloger Andrzej Tucholski od kilku lat doradza swoim czytelnikom jak umiejętnie zarządzać czasem i realizować się w życiu najlepiej jak to możliwe. Sam prowadzi szereg rozmaitych aktywności - komentuje gry i zjawiska internetowe, przeprowadza wywiady z inspirującymi go ludźmi, dzieli się swoimi przeżyciami z podróży po świecie. Jego ogromny wysiłek został doceniony szeregiem wyróżnień - Andrzej znalazł się między innymi na sporządzonej przez blogera Kominka liście najbardziej wpływowych blogerów w Polsce, a jego strona na listach najlepiej rozpoznawalnych i kojarzonych blogów w Polsce. W wywiadzie Andrzej Tucholski opowiada o swojej przygodzie z blogowaniem, studiowaniu za granicą, miłości do kawy, fascynacji psychologią… Oraz o wielu innych rzeczach, bo z takimi ludźmi jak on można rozmawiać dosłownie o wszystkim. Zapraszam do lektury!
Wystartowałeś
ze swoim autorskim blogiem w 2009, ale już wcześniej prowadziłeś działalność internetową. Jak wyglądały początki Twojej przygody z blogowaniem? Z tego co
wiem zaczęło się od małego kłamstwa dotyczącego Twojego wieku…
Dzięki Bogu dawno temu w internecie nie za
bardzo pytano się o wiek, a nawet jeśli cię pytano to nikt nie mógł tego
zweryfikować. Po prostu byłem aktywnym użytkownikiem stron i społeczności,
które mnie ciekawiły. Zdarzyła się taka sytuacja, że w społeczności „Anime
Worlds” (już nieistniejąca strona poświęcona anime, mandze i japońskiej
kulturze) był nabór na redaktorów – ostatecznie zostałem jednym z jej głównych
administratorów. Część ludzi chyba wiedziała ile mam lat, ale większość ekipy
była święcie przekonana, że mam minimum dwadzieścia parę, a wtedy miałem bodajże
trzynaście. Bardzo szybko nauczyłem się pisać w taki sposób, żeby nikt się nie
skapował ile mam lat, co troszeczkę szybciej pozwoliło mi dojrzeć jeśli
chodzi o rozumowanie.
Cechą charakterystyczną młodych ludzi, którzy
piszą jest to, że oni wiedzą wszystko, a ja zauważyłem, że mile widziane jest
właśnie takie patrzenie z większą dozą pokory i wątpienia w swoje siły.
Oczywiście wychodziło mi to różnie, bo byłem za młody, by rozumieć na czym polega
prawdziwa pokora, ale się starałem. Z „Anime Worlds” przeszedłem do
jeszcze jednej strony, tym razem poświęconej fantastyce. Potem stałem
się aktywny w społeczności portalu o grach wideo Gram.pl – tam siedziałem
na forach i zacząłem pisać bloga, bo była taka możliwość. Kolejny projekt
był już mój własny, na mojej domenie – był to blog o grach wideo założony razem
z moim przyjacielem w marcu 2009. W sierpniu tego samego roku założyłem z kolei
bloga, którego mam do dziś.
Ten
Twój blog ewoluował na przestrzeni siedmiu lat. Najpierw pisałeś głównie o
kulturze, a obecnie dotyczy on strategii projektowania życia. Jak wyglądała ta
przemiana i jak została przyjęta przez Twoich czytelników?
Zmiana została przyjęta bardzo dobrze. O tym
się niewiele się mówi, ale po pierwsze mniej więcej co dwa lata 95% twoich
czytelników to nowe osoby. Bardzo rzadko ktoś cię czyta dłużej niż dwa
lata w internecie. Oczywiście jest jakaś grupa „pewna”, która czyta cię
powiedzmy pięć lat – dziesiątki, setki lub tysiące, jeśli masz szczęście, ale
to jest mega mała grupa. Po drugie jak blogujesz o jakimś konkretnym temacie
drugi, trzeci i czwarty rok, ludzie zaczynają być powoli ciekawi ciebie.
Dlatego duże pomysły na rebranding, zmianę tematu czy motywu przewodniego,
kiedy robisz szczerze to co lubisz, zostaną zrozumiane przez twoją społeczność.
Oczywiście pewna grupa ludzi sobie pójdzie, w moim wypadku była to spora grupa,
ale odchodząc pisali mi fajne maile w stylu „Andrzej, dzięki za wiele lat miłej
przygody – to nie jest temat dla mnie, ale mam nadzieję, że będzie ci się
wiodło". To jest zdrowe, miłe, nie mam nic poza fajnymi wspomnieniami.
Starasz
się utrzymywać stały kontakt ze swoimi czytelnikami poprzez takie inicjatywy
jak „Tajemna Lista” i „Sekretna Kawiarnia”. Na czym dokładnie polega ta Twoja
integracja z odbiorcami?
Głęboko wierzę w rozdział technologii od relacji
międzyludzkich. Zakładam newsletter, jest on pewną formą komunikacji, gdzie
ktoś się może zapisać, potem wysyłam maile, ale to jest coś o czym ja
muszę myśleć. To moje zmartwienie wiedzieć jak to działa. Nie muszę jednak
dawać tej drugiej osobie opowieści technologicznej: „O, wysyłam do ciebie
wiadomość w newsletterze, który działa tak a tak”. Pomyślałem, że w zamian mogę
dać odbiorcom pewną opowieść – dlaczego nie mogę mówić, że wysyłam sowy z
listami? Wszyscy wiedzą, że to jest z przymrużeniem oka. Blogerzy na Zachodzie
mają newsletter, a ja chcę mieć „Tajemną Listę” – włączyły mi się mocno
klimaty „Harry’ego Pottera”. Uznałem, że to będzie zabawne. Najprościej mówiąc
„Tajemna Lista” jest moim newsletterem, a „Sekretna Kawiarnia” jest grupą
na fejsie. Panuje tam zabawny klimacik, mamy swoje własne powiedzonka – fajnie to
działa.
Jednym
z ciekawszych aspektów Twojego bloga są niewątpliwie opisy Twoich niezwykłych
podróży. Pół roku studiowałeś w Porto w Portugalii, a niedawno wróciłeś z
konferencji w Amsterdamie.
Miałem przyjemność zobaczyć sporą część
świata, chociaż po raz pierwszy opuściłem granice Polski dosyć późno. W liceum
duża część moich znajomych była już w Alpach na nartach, w Egipcie i innych
odległych miejscach, a ja najwyżej w Gdańsku lub w Zakopanem. Miałem jednak to
szczęście, że poprzez blogowanie te podróże w ostatnich latach jakoś tak
„wybuchły” – byłem w masie różnych miejsc.
A którą
z tych podróży wspominasz najlepiej?
Przez długość najbardziej wspominam Porto,
gdzie studiowałem i gdzie zmieniło się bardzo moje podejście do życia. Bardzo
dobrym pomysłem dla młodych ludzi jest pomieszkać za granicą miesiąc-trzy, żeby
poznać trochę tę kulturę, a nie siedzieć tylko w hotelu. Oczywiście najlepiej
spędzić tam cały rok. Daje ci to sporo pokory, ale zauważasz
też jak wiele problemów jest wydumanych, gdy obserwujesz je z odległości na
fejsie. Ludzie panikują na jakiś temat, a ty siedzisz sobie x kilometrów dalej
i to jest takie „Boże, o co stres?”.
W jakim
stopniu studia w Portugalii różnią się od studiowania w Polsce?
Bardzo. Portugalia nie ma jakiejś
fantastycznej edukacji, nie jest jak Oxford. Bardzo mi się podobało, że dla wielu
wykładowców wykładanie jest czymś dodatkowym. Koleś ma dwie firmy i
wykłada albo jest w radzie miasta i wykłada. Raczej nie ma tylko zawodowych
wykładowców. Niektórzy pracują tylko naukowo, ale to są pracownicy naukowi, a
nie wykładowcy w pełnym tego słowa znaczeniu. Ci ludzie są praktykami. Drugą
ciekawą i zabawną sprawą jest to, że w Portugalii bardzo przymyka się oko na
kwestie związane z alkoholem – oni lubią swoje wino. Między innymi małe wino
albo słabe piwo można było dostać w kawiarni uniwersyteckiej (takiej naszej
mesie). Mieliśmy takiego fantastycznego profesora, który uczył nas biznesu i
którego zawsze po zajęciach mogliśmy spotkać jak siedzi sobie na browarku na
terenie uniwersytetu. Można było do niego podejść i pogadać. Był z nami na „ty”
– tam jest bardzo duży luz w relacjach profesor-uczniowie. Było to bardzo
przyjemne doświadczenie.
Skoro
mowa o napojach… Jesteś wielkim zwolennikiem kawy, byłeś nawet przez pewien
czas blisko związany z Costa Coffee. Mógłbyś opowiedzieć coś więcej na temat
tej współpracy?
Kiedy Costa przeprowadzała finał rebrandingu w
Polsce, żeby stać się Costą, a nie Coffee Heaven, to zaprosiła blogerów do
różnych części tej kampanii. Miałem przyjemność być w dwóch czy trzech takich
kampaniach – jedną z nich był wspólny wyjazd do Londynu i zwiedzanie
palarni kawy Costy na ulicy Old Paradise Street koło stacji Waterloo, która
notabene jest w każdej kawiarni pokazana na mapach. Mogłem zrealizować
się mocno jako osoba kochająca kawę. Spotkałem człowieka, którego język
ubezpieczono na dwa miliony funtów, bo jest jednym z najważniejszych języków
kawowych na świecie. „Język” kawowy to taki ktoś jak „nos” w perfumach – jest w
stanie nazwać o wiele więcej smaków niż przeciętny człowiek. Było dla mnie
ogromnym zaszczytem, że mogłem go poznać i spróbować kawy flat white, którą dla
mnie zrobił.
Miałeś
też okazję przeprowadzić z nim wywiad. Na Twoim blogu możemy odnaleźć
wiele ciekawych rozmów z niezwykłymi ludźmi, między innymi z Jerzym Owsiakiem
czy ostatnio z Ryanem Holidayem, autorem książki „Ego is the Enemy”. Jak
przygotowujesz się do tych wywiadów?
Przeprowadzam wywiady z ludźmi, których
śledzę od dawna, lubię, znam i którzy w pewien sposób mi imponują. U mnie
to przygotowanie nie jest znowu tak rozbudowane, bo mam na wstępie dużą
wiedzę na temat tej osoby. Inną historią są wywiady, które przeprowadzam
dla SWPS w ramach cyklu „Można”. Ten cykl jest jednym z najlepszych tego typu
cyklów w internecie. Kanał youtubowy SWPS-u bardzo zyskał dzięki tej
inicjatywie. Jest za to odpowiedzialna niesamowita ekipa, której miałem
przyjemność być częścią. To mnie widać, bo ja zadaję pytania, ale sporo osób
pracuje na sukces tego projektu. Do tamtych wywiadów przygotowuję
się różnie. Jeśli ten wykładowca jest mi w miarę znany to czytam różnego
rodzaju skrypty albo informacje prasowe. Bardzo wielu wykładowców SWPS-u
czynnie udziela wywiadów albo jest zaangażowanych w jakieś sprawy, o których
można poczytać. Trzy razy zdarzyło mi się zagadać do studentów, którzy mieli z
daną osobą zajęcia, pogadać jaki to człowiek, jakie lubi anegdoty, co może
pozwolić mi celniej poprosić o jedną z nich – znam w ten sposób spektrum, które mojego rozmówcę bawi. To jest trochę jak odrabianie pracy domowej. Gdy idziesz z kimś pogadać
to kluczowe jest, żeby przedtem usiąść i naczytać się. Nie ma w tym jakiejś wielkiej
magii.
Sam
jesteś absolwentem SWPS-u, magistrem psychologii biznesu. Psychologia jest
jednym z najważniejszych elementów Twojego bloga. Dajesz wskazówki
psychologiczne swoim czytelnikom, ale jak wiadomo ludzie są różni. Czy w
psychologii możemy znaleźć odpowiedzi na wszystkie nurtujące nas pytania?
Nie. Z psychologią jest trochę jak z
filozofią. Filozofia nie szuka odpowiedzi, tylko lepszych pytań. Z psychologią
jest dokładnie taka sama sytuacja. To nie jest tak, że będziesz umiał lepiej coś
załatwić z innymi ludźmi. Są pewne proste sztuczki, ale skutkują najczęściej
tym, że bardzo szybko nikt cię nie lubi. Tak się kończy korzystanie z
psychologicznych hacków. Ludzie są coraz mądrzejsi i mają coraz większe ogólne
poczucie psychologiczne. Jakbyś dzisiaj poczytał mega marne poradniki dla
sprzedawców z lat 80. to byłoby ci trudno uwierzyć, że ktokolwiek leciał na
takie sztuczki, ale wtedy to było coś. Ponieważ masa ludzi zaczęła używać tych
sztuczek, wielu ludzi się uodporniło.
Dla mnie psychologia jest
niesamowitą wiedzą, bo dzięki niej mam prywatne poczucie norm. Jak zachowam się
nieadekwatnie do bodźca, odczuwając przesadny smutek albo przesadnie się
wkurzając, dzięki psychologii jestem w stanie pogadać sam ze sobą dlaczego tak się
wydarzyło. Mogę być w ten sposób lepszym przyjacielem – będę wiedział w jaki
sposób reagować, żeby dłużej zachować spokój, dzięki czemu mogę pomóc moim
przyjaciołom w problemie, a z drugiej strony jestem teraz trochę lepszym
obserwatorem i na przykład po latach zauważyłem co drażni moją przyjaciółkę.
Teraz kiedy się z nią spotykam, nie robię tego, bo chcę być dobrym
przyjacielem. Po co mam robić coś, gdy wiem, że kogoś wkurza? Psychologia uczy
mnie bycia lepszym człowiekiem w społeczeństwie, ale nie mam zamiaru pracować w
tym zawodzie, nie będę psychoterapeutą.
Na
pewno psychologia uczy też zarządzania czasem...
Psychologia uczy tak naprawdę zarządzania
wszystkim. Mam tło biznesowe związane z HR-em czyli kadrami w firmach, więc mam
dużo wiedzy czysto naukowej i bardzo praktycznej poświęconej organizowaniu
środowiska pracy albo opracowywaniu celów. Dosłownie dziesięć prostych sztuczek
dotyczących tego jak sobie piszesz na kartce rzeczy do zrobienia na dzień i
znienacka robisz dwa razy tyle.
Sam
robisz bardzo wiele rzeczy, angażujesz się w ogromną liczbę rozmaitych
projektów. Jak znajdujesz czas na te wszystkie aktywności, jednocześnie
organizując też czas tylko dla siebie?
Po pierwsze podchodzę wynikowo do spraw. To
nie jest tak, że siadam popisać bloga albo poświęcam środę na filmiki,
tylko wiem że na przykład będę potrzebował w lipcu ośmiu tekstów i ośmiu
filmów, fajnie gdy dwa z tych tekstów i dwa z filmów będą o tym samym, bo to
ładnie wygląda i daje dodatkową wartość – mogę coś omówić na dwa sposoby. Po
czym siadam i zastanawiam się na jakie one będą tematy. Wiecznie wymyślam
coś nowego na bloga i na Youtuba. Staram się tak ułożyć te zagadnienia,
aby nie było dwa razy pod rząd czegoś podobnego. Do wszystkiego czym
się zajmuję podchodzę w sposób bardzo ustrukturyzowany.
Jeszcze w liceum nauczyłem się pracować
niesamowicie szybko. Piszę, montuję, nagrywam bardzo szybko. Nagrywam filmy
tak, aby nie trzeba było ich ciąć i montować. 15-minutowy film robię mniej
więcej 25 minut. Nagrywam, zgrywam, obcinam z obu stron, dodaję filtry i
uploaduję.
To wszystko
robisz sam?
Absolutnie wszystko robię sam, chociaż
ewidentnie dojeżdżam już do końca tej pięknej trasy samodzielności. Po prostu
wymiękam. Jest bardzo dużo czynności powtarzalnych, w których ewidentnie ktoś
mógłby mi pomagać. Mogę nauczyć ich kogoś i zaufać czyjemuś
profesjonalizmowi, wynająć jakąś osobę, zatrudnić albo współpracować. Na ten
moment nie jestem jednak w stanie wykonać tego skoku, bo na razie nie umiem
jeszcze zaufać komuś, że zrobi coś tak jak ja to lubię mieć zrobione. Kiedyś
do tego dojrzeję. Każda osoba za nami, która dzisiaj ma swoich pomocników, też
na początku mówiła, że nie chce ich mieć.
Oprócz
zajmowania się blogiem od siedmiu lat, miałeś też swoje pięć minut w „Świat
się kręci” jako ekspert, zapraszają Cię też do różnych stacji radiowych i
telewizyjnych jako gościa. Nie myślałeś może, by założyć własny program w
telewizji albo na dłużej w niej zagościć?
Uwielbiam robić ciekawe rzeczy, dlatego
ucieszyłem się, kiedy pojawiła się propozycja dołączenia do pierwszej redakcji
programu „Świat się kręci”. Poprosili mnie, abym raz na kilka tygodni
pojawiał się na antenie jako internetowy obserwator trendów
(trendwatcher) i opowiadał o czymś
ciekawym. Taka anegdota: między innymi za naszymi naciskami doprowadzono do
jednego ze studiów TVP wi-fi oraz spięto iPada i Apple TV do stacji nadawczej.
Bardzo chciałem pokazać Vine’a – razem z redakcją chcieliśmy omówić tę
aplikację i Instagrama. Był to jeden z pierwszych razy, kiedy pokazano je w
państwowej telewizji. Robiliśmy wielkie fajne rzeczy. Kasy z tego nie ma,
wielce mi to nie pomogło w karierze blogowej (zakładając, że jakąś mam), ale
była to cudowna przygoda z fajnymi ludźmi. Chociażby dla szansy nauczenia
się czegoś od tych ludzi było warto.
To są moje motywacje. Gdyby była jakaś okazja
na coś większego, też bym pewnie ją rozważył lub nawet chciał. Lubię wszystko
co dotyczy kontaktu z drugą osobą. Im większy zasięg, tym bardziej
się cieszę. Lubię móc mieć kontakt z ogromnymi rzeszami ludzi, przy czym
jednak nie jest to coś za czym aktywnie teraz podążam. Skupiam się ewidentnie
na tym, aby dostarczyć maksymalną wartość blogiem i Youtubem.
Czego
więc możemy się po Tobie spodziewać w najbliższym czasie?
W najbliższym czasie możemy spodziewać się
tego, że blog dosyć mocno zmieni charakter treści wraz z dniem siódmych urodzin
czyli 2 sierpnia. Będzie się dużo działo – zmieniam wkrótce layout na nowy, bo
blog już się zestarzał wizualnie. Zmieniam wkrótce dostęp do moich treści,
aby część rzeczy stała się płatna. Od siedmiu lat moją pracą jest de facto
wrzucanie za darmo ogromnej ilości rzeczy w internet, więc będę powoli
przestawiał się mimo wszystko na jakąś formę treści płatnych, tylko
jeszcze nie wiem jakich. Dojrzewam do tego, zastanawiam się jak mogę zachować
to, że przynajmniej 95% tego co robię jest za darmo i dla każdego. Dla
mnie jest to bardzo ważne, ponieważ sam uczyłem się z rzeczy dostępnych za
darmo w necie. Sam chcę być kimś takim kogo być może ktoś przeczyta i poda
dalej. Zyskałem wiele na tym, że w necie wszystko jest za darmo. Na jakimś
forum znajdziesz poradnik jak zrobić cokolwiek. Zastanawiam się tylko co
zrobić z tymi 5%, aby móc się ustabilizować finansowo, aby robić większe
rzeczy i mieć na nie budżet.
Wielu
Youtuberów i blogerów w tym celu idzie w stronę reklam i ogromnej medialności. Jak
w tej pogoni za pieniędzmi nie stracić poczucia misji?
Ja mam takie dwie zasady. Po pierwsze nie
robię żadnej akcji, której bym żałował – to brzmi banalnie, ale bardzo
często dostaję na przykład propozycję reklamowania hazardu, co jest w Polsce
nielegalne. Niemieckie filie tego typu firm składają mi takie oferty – kasa za
to jest przepiękna, ogromne stawki. Jest to jednak nielegalne i nie ma nawet w
mojej głowie dyskusji czy to przyjąć. Był to hardkorowy przykład, ale
oczywiście są też bardziej miękkie, np. produkt którego byś nie używał, ale też
ci ładnie chcą zapłacić. Nie przyjmuję takich propozycji współpracy. Po drugie
zawsze staram się ograć to, by współpraca była zabawna i ciekawa. Jak nie może
być ciekawa to chociaż zabawna dla moich odbiorców. Bardzo nie
lubię wrzucania czegoś tylko po to, by się pojawiło.
Ostatnio
mogliśmy zobaczyć przykład takiej współpracy z marką Śnieżka –
przygodę Pana Ekspresa…
To jest bardzo zabawna anegdota. Jacek
Gadzinowski prowadzi kanał na Youtubie z formatem „wjazd na chatę”. Wjeżdża na
chatę do różnych Youtuberów i tak dalej – między innymi wjechał do mnie.
Polega to na tym, że pokazuje jak mieszkam i pracuję oraz zadaje mi kilka
pytań. Znam się z Jackiem i lubię, więc fajnie to wyszło. Dwa dni później
dzwoni do mnie pewna pani i mówi do mnie: „Dzień dobry, reprezentuję pewną
markę farb. Widzieliśmy pana u Jacka Gadzinowskiego”. Ja mówię: „O, miło mi”, a
oni: „No wie pan co, bo zauważyliśmy, że mam pan trochę brudną kuchnię. Nie chciałby
jej pan może odmalować?”. Ja w śmiech – rewelacyjna sprawa! Po prostu coś
absolutnie pięknego taki kontekst. Powiedziałem: „Ej, jasne!”. Z tego się właśnie
narodziła współpraca ze Śnieżką. Cudni ludzie tam byli. Jestem bądź co bądź
zawodowcem i wiem jak funkcjonuje biznes, więc zawsze dzielę się z markami
moim pomysłem na kontekst. Podesłałem im pomysł na historię z Panem
Ekspresem, który napluł kawą na ścianę, ściana jest brudna i musimy
uratować Pana Ekspresa przez malowanie ściany. Nie było żadnego „ale”,
pani z którą się kontaktowałem powiedziała: „Wiesz co, puszczę to górze,
zobaczymy co z tego wyjdzie”. Puściła to górze, a góra: „Jasne, rób to”.
Poszło, czytelnicy się cieszyli, marka zachwycona. Można robić mega fajne
rzeczy bez naruszania swoich zasad.
Ostatnie
pytanie: Jakie jest obecnie Twoje największe marzenie?
Moje największe marzenie jest takie, aby
troszeczkę ustabilizować to czym się zajmuję. Żartowałeś przed włączeniem
dyktafonu, że napisałem na fejsie, że już od rana byłem w pięciu miejscach.
Niestety tak często wyglądają moje dni. Teraz to lubię, ale czuję też, że
dochodzę powoli do końca tej tolerancji. Mam ochotę mieć dwa-trzy tygodnie po
sobie, że nie mam spotkań, rzeczy wylatujących znienacka. Chcę móc po prostu
siedzieć, robić sobie kawę i dziergać projekt, który będzie cudny. Na razie przez
to jak wygląda moje życie jestem troszeczkę ograniczony do projektów, których
czas realizacji nie przekracza miesiąca, bo za dużo się dzieje, żebym utrzymał
coś większego. Mam kilka pomysłów na rzeczy, które mogą zająć pół roku albo
rok. Chciałbym takiej miniaturowej stabilizacji i dążę do niej. Maksymalnie
jesienią będę już tak operował.
Tego Ci
życzę i dziękuję za rozmowę.
Bardzo dziękuję.
Jeżeli chcecie lepiej poznać Andrzeja Tucholskiego i jego działalność, zapraszam was do lektury jego bloga oraz na jego oficjalny profil na Facebooku:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz