(Tekst jest przedrukiem artykułu „Po projekcjach ludzie wychodzą uśmiechnięci”, który ukazał się w 3 numerze gazety „Nowy Folder Festiwalowy”)
Maciej Bochniak jest przedstawicielem młodego pokolenia polskich reżyserów. Popularność przyniósł mu film „Disco polo”, opowiadający o fenomenie tej muzyki w latach 90. W rozmowie z Markiem Telerem opowiada o początkach swojej przygody z filmem, dokumencie „Miliard szczęśliwych ludzi” i Ryszardzie Kapuścińskim.
Maciej Bochniak jest przedstawicielem młodego pokolenia polskich reżyserów. Popularność przyniósł mu film „Disco polo”, opowiadający o fenomenie tej muzyki w latach 90. W rozmowie z Markiem Telerem opowiada o początkach swojej przygody z filmem, dokumencie „Miliard szczęśliwych ludzi” i Ryszardzie Kapuścińskim.
Zaczynał pan jako operator dźwięku m. in. przy serialach „Egzamin z życia” czy „Magda
M.”. Jak wspomina pan te początki?
Trafiłem na plany filmowe poprzez moją siostrę
Monikę Krzanowską, która jest realizatorem dźwięku. Mając naście lat
zacząłem jej w tym pomagać. Mogłem zobaczyć, na czym polega reżyseria i tworzenie
filmu. W pewnym sensie zastąpiło mi to szkołę filmową, bo nigdy na reżyserię
się nie dostałem, zresztą próbowałem tylko raz.
Kiedy doszedł pan do wniosku, że warto odegrać większą rolę w przemyśle filmowym?
Trudno powiedzieć, że chciałem odgrywać jakąś
rolę. To przyszło naturalnie. W pewnym momencie dużą część moich
znajomych zaczęli stanowić aktorzy. Środowisko krakowskie, w którym się
obracałem, złączyło się ze środowiskiem aktorskim. Poczułem, że skoro wokół
jest tylu ludzi chętnych, by zrobić coś niezależnego, a ja mam doświadczenie i dostęp do sprzętu poprzez znajomych z czasów pracy przy dźwięku,
to czemu nie spróbować. Tak zrealizowaliśmy niezależny krótki metraż. Później rzuciło mnie w stronę dokumentu,
pojawiło się Studio Munka i to wszystko zaczęło wyglądać bardziej profesjonalnie.
Tak
przyszła pora na krótkometrażowe filmy dokumentalne i fabularne, m. in.
„I Love You So Much” i „Przyjęcie”. Skąd pan czerpie inspiracje, czy
tematy rzeczywiście „leżą na ulicy”?
W pewnym sensie zgadzam się, że tematy „leżą na ulicy”. Jednak nie zawsze jest odpowiedni czas na ich podniesienie. Co z tego, że mamy dobrą historię, jeśli nie mamy na nią
finansowania i zainteresowania innych twórców. Myślę, że kluczowym elementem
jest połączenie tych dwóch elementów. W moim przypadku pierwszy dokument w
Studiu Munka („Przyjęcie”) był poniekąd następstwem wspomnianych przeze mnie
kręgów przyjacielskich. Pomyślałem, że warto nakręcić egzaminy do szkoły teatralnej. Z kolei inicjatorem krótkiego metrażu „Pokój” był krakowski pisarz Sławek Shuty, który w oparciu
o swoje historie i relacje ze znajomymi napisał scenariusz, a potem wspólnie go wyreżyserowaliśmy. Później przeczytałem wywiad ze Sławkiem
Świerzyńskim z zespołu Bayer Full, który wymyślił sobie podbój Chin. To rzuciło
mnie na prawie pięć lat w kierunku tematów związanych z muzyką disco polo.
Z
historii zespołu Bayer Full narodził się dokument „Miliard szczęśliwych ludzi”.
Jest pan dzieckiem lat 90., które były przesycone disco polo. Jaki wpływ
miała ta muzyka na pana?
Nie odegrała w
moim życiu żadnej roli. Chodziłem do szkoły muzycznej w Krakowie, więc moje dzieciństwo
było grubym murem odseparowane od disco polo. A ono same w Krakowie nie było tak popularne jak w Warszawie i na Mazowszu, nie mówiąc już o
wschodniej Polsce i Białymstoku, który jest kolebką tego gatunku. Pamiętam, że będąc na wakacjach u cioci, zobaczyłem „Disco Relax”. Trochę się z tego śmialiśmy.
Kiedy zacząłem robić film,
było dla mnie olbrzymim zaskoczeniem, że ten gatunek muzyczny nie tylko nadal
istnieje i to na ogromną skalę, ale na dodatek ma się tak dobrze. To było moje
pierwsze świadome spotkanie z tą muzyką oraz osobista próba zaakceptowania disco polo. Zrozumiałem, kim są ludzie tworzący ten gatunek i czemu to robią. Mój
nieoceniający stosunek, który pojawił się po bliższym poznaniu twórców, starałem się też zawrzeć w filmie.
„Miliard
szczęśliwych ludzi” to opowieść o szumnych zapowiedziach i niezrealizowanych
marzeniach. Był pan zawiedziony, kiedy okazało się, że nie będzie happy endu?
Podobał mi się ten pomysł.
Był absurdalny, ale czułem, że muszę zrobić wszystko, aby ten film
zrealizować. Przez pierwsze dwa lata robiłem go za własne pieniądze, bo przekonać
kogoś, aby dał kasę na taki film człowiekowi znikąd, nie było łatwo. I przyznam
szczerze, że na początku wierzyłem w pomysł Bayer Full. Nagle trafiasz do ludzi, którzy sprzedali 17 milionów płyt i zarobili na tym kupę pieniędzy. Do tego trafiasz
na faceta, który w Chinach przesiedział 20 lat, uczy ich języka i mówi: „To się uda”. Siłą rzeczy też w to wierzysz. Przez pierwszy rok kręcenia tak ten film
sprzedawałem. Później między moimi bohaterami zaczęły
pojawiać się problemy i widmo „porażki” stało się realne. To
zburzyło mój punkt widzenia na dokument. Wtedy mój opiekun artystyczny
Jacek Bławut wskazał, że jeśli im się nie uda, to może być nawet lepsze dla filmu, bo on ma opowiadać o
niesamowitej próbie. Próbie zmierzenia się z zupełnie nieobliczalnym
przeciwnikiem: inną kulturą, której bohaterowie zupełnie nie znają i
która jest dla nich nieprzewidywalna. Uspokoiłem się i starałem się to spotkanie złapać. I to ono stało się głównym tematem filmu.
Dokument
o Bayer Full stał się bodźcem do realizacji pana pierwszego
pełnometrażowego filmu – „Disco polo”, który podzielił krytyków.
Każdy ma prawo mieć własne zdanie i mnie to
nie przeszkadza. Niezbyt przejmuję się krytyką, bo mało który krytyk
potrafi artystę do czegokolwiek mobilizować. Robię filmy raczej lekkie, dlatego istotne jest
dla mnie, że po projekcjach ludzie wychodzą uśmiechnięci. A przy okazji dostają
bonus w postaci mojego spojrzenia i języka filmowego.
Teraz pracuje pan nad filmem dokumentalnym o Etiopii.
Do jego powstania poniekąd przyczynił się patron festiwalu NATURA KULTURA MEDIA, Ryszard Kapuściński. Słuchałem dużo etiopskiej
muzyki jazzowej z lat 60. i po przeczytaniu „Cesarza” zdałem sobie sprawę, że
ta książka powstawała w bardzo ciekawym okresie historycznym. Zacząłem drążyć
temat. Obecnie kończę zdjęcia do filmu „Ethiopiques”, który opowiada
historię muzyków jazzowych czasów Hajle Sellasje.
Gorąco polecam obejrzenie filmu "Disco polo" w reżyserii Macieja Bochniaka - naprawdę ciekawa opowieść o szalonych latach 90. i rozwoju tego muzycznego fenomenu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz