poniedziałek, 19 listopada 2018

Wywiad z Kamilem Kuroczko

Kamil Kuroczko jest pochodzącym z Tarnobrzega tancerzem, posiadającym najwyższą klasę taneczną „S” w stylu latynoamerykańskim i najwyższą klasę krajową „A” w tańcach standardowych. Ukończył kurs instruktora rekreacji ruchowej i kurs trenera personalnego oraz był finalistą Mistrzostw Polski Polskiego Towarzystwa Tanecznego. Razem z partnerką Sarą Janicką są mistrzami Polski i świata w Showdance Latin. Popularność przyniósł Kamilowi udział w programie „Dancing with the Stars. Taniec z gwiazdami”, gdzie partnerował Honoracie Skarbek, Sylwii Juszczak, Magdalenie Lamparskiej i Joannie Opozdzie. Ostatnio mogliśmy go z kolei oglądać w parze z Sarą Janicką w programie „World of Dance”. W wywiadzie Kamil opowiada o początkach swojej kariery tanecznej, tanecznych inspiracjach, pracy z młodzieżą, przygodzie z aktorstwem, koszykówce i planach na przyszłość.


Zakochałeś się w tańcu dość późno, bo w wieku 16 lat, a obecnie posiadasz najwyższą klasę taneczną „S” w stylu latynoamerykańskim i najwyższą klasę krajową „A” w tańcach standardowych. Kiedy i w jakich okolicznościach po raz pierwszy poczułeś, że chcesz związać z tą pasją całe swoje życie? 

Pamiętam jedną sytuację, kiedy wróciłem do domu po pierwszych zajęciach w ramach kursu tańca, na który uczęszczałem. Od razu po powrocie z zajęć zacząłem powtarzać kroki przed dużym lustrem w przedpokoju. Szło mi okropnie i myliłem taniec z tańcem, ale spędziłem na powtarzaniu tych trzech kroków na krzyż z półtorej, może dwie godziny (trudno nauczyć się więcej podczas godziny zajęć). Już wtedy dawało mi to wielką frajdę. Tak więc od pierwszego spotkania wkręciłem się w taniec na maksa.

Kilkakrotnie brałeś udział w półfinałach i finałach Mistrzostw Polski Polskiego Towarzystwa Tanecznego i Federacji Tańca Sportowego. Jaka atmosfera panuje na tego typu konkursach i jak wspominasz swój udział w mistrzostwach? 

Turnieje tańca rangi mistrzowskiej czy nawet mniejszej lub festiwale tańca zwykle wiążą się z ogromną presją i stresem, więc jeżeli chodzi o nastrój tancerzy panuje pełne skupienie i koncentracja. Między tancerzami odbywają się co najwyżej krótkie rozmowy oraz wymiana spojrzeń i uścisków. Każdy z nas przygotowuje się bardzo długo do tego, żeby wywalczyć te tytuły, więc jest to dla nas sprawa wielkiej wagi. Wszyscy biorą to bardzo na serio, aczkolwiek są osoby, które na stres reagują tak, że świetnie się bawią. Wszystko zależy zresztą od turnieju i miejsca. Im wyższa ranga, tym bardziej spięci są tancerze, potem jednak uwalniają tę energię na parkiecie. Widownia to głównie rodzice i znajomi uczestników, którzy też się stresują, widząc jak konkurują ich znajomi. Myślę, że ten koktajl emocjonalny napięcia i zabawy jest tym, co najbardziej przyciąga ludzi na występy. Oczywiście są jeszcze sponsorzy i zaproszeni goście, którzy zasiadają w wygodnych miejscach w lożach.

W swojej tanecznej karierze miałeś okazję uczyć się nie tylko od polskich, ale i od zagranicznych mistrzów tańca. Kto zrobił na Tobie największe wrażenie i czy polskie podejście do tańca mocno różni się od nauki w innych krajach? 

To bardzo ciekawe pytanie. Myślę, że wszystko zależy od człowieka, z którym się spotykasz. Mamy w Polsce niesamowitych tancerzy, wielkie gwiazdy i wielkie nazwiska jak Michał Malitowski, Iwona Golczak, Marek Fiksa czy Kinga Jurecka w tańcach latynoamerykańskich, a w standardowych Justyna Hawkins, Małgorzata Garlicka, Lech Romankiewicz i Piotr Kiszka. Są to legendy, z którymi miałem kontakt. Ich podejście i wiedza niewiele różnią się od tego, co można otrzymać od nauczycieli-tancerzy za granicą. Na pewno jednak każdy tancerz przekazuje nam swój własny, indywidualny punkt widzenia na taniec. Miejsce, z którego pochodzisz i to, gdzie się uczyłeś, mają znaczenie, bo zmieniają perspektywę. Anglik inaczej będzie opowiadał o tańcu niż Włoch, Irlandczyk czy Polak. Wszyscy możemy się spotkać w Londynie, Hongkongu czy Los Angeles, ale tak naprawdę każdy opowiada o swoich własnych doświadczeniach i myślę, że to jest najciekawsze.

Sam jesteś obecnie instruktorem tańca w ramach programu PRO-AM w Egurrola Dance Studio i prowadzisz zajęcia taneczne na wakacyjnych obozach młodzieżowych. Jakim jesteś nauczycielem - surowym czy raczej wyrozumiałym? 

Trudno powiedzieć - zależy od tego czy ktoś mnie wkurzy, czy nie. Jak mnie ktoś wkurzy, to będę wymagający, ale staram się naprawdę profesjonalnie i ludzko podchodzić do uczenia. Pamiętam jak wyglądały moje początki i jak były ciężkie, dlatego mam dużo empatii do innych ludzi, którzy chcą się nauczyć tańczyć. Tak więc na pewno jestem cierpliwy albo przynajmniej słyszę o tym, że jestem bardzo cierpliwy jako nauczyciel.

Wspomniałem o Twojej pracy z młodzieżą. Czy Twoim zdaniem młodzi ludzie, niezwiązani na co dzień z tańcem, mają poczucie rytmu? 

Poczucie rytmu jest tylko jednym z wielu aspektów tego, jak mamy rozwinięty zmysł słuchu. Można słyszeć melodię, tempo, tembr czy barwę, a dopiero potem rytm. Jeśli jednak chodzi o to najprostsze poczucie rytmu, czyli słyszenie metronomu i tempa, to myślę, że generalnie młodzi ludzie to mają. Dzieciaki wszędzie noszą teraz głośniki i słuchawki. Dzisiaj muza jest dużo bardziej dostępna niż kiedyś. Oczywiście można rozwijać tę umiejętność i wtedy słyszymy dużo więcej.

Popularność przyniósł Ci udział w programie „Dancing with the Stars. Taniec z gwiazdami”, gdzie tańczyłeś m.in. z Sylwią Juszczak i Magdaleną Lamparską. Masz jakiś swój ulubiony moment z tego programu, który szczególnie zapisał Ci się w pamięci? 

Takich momentów jest mnóstwo. Ten program jest jedną wielką przygodą - bardzo wymagającą, ale taką, którą zapamiętuje się na całe życie. Z każdą partnerką miałem takie pamiętne momenty, każda z nich była wyjątkowa i włożyła dużo serca w to, co działo się na parkiecie. Mogłem z bliska obserwować, jak walczą ze swoimi demonami, żeby zwalczyć stres i strach przed występem tanecznym przed publicznością.


W swoim życiu miałeś też przygodę z aktorstwem - grałeś przyjaciela Eugeniusza Bodo Witka w musicalu „Bodo”, a niedługo zobaczymy Cię w serialu „Stulecie winnych”. Planujesz dalej rozwijać się jako aktor czy ograniczasz się do okazjonalnych występów? 

To prawda, mam okazję gdzieś pogrywać, bo aktorstwem raczej tego nie nazwę. Mogę raczej powiedzieć, że jest to odgrywanie ról, głównie związanych z tańcem. W serialach i innych produkcjach są potrzebni tancerze, którzy mają troszeczkę więcej wiedzy na temat pracy przed kamerą. Korzystam więc z sytuacji, w których jest takie zapotrzebowanie. Oczywiście wszystko zależy od tego, jaka to będzie propozycja i jak dużo czasu, zaangażowania i poświęcenia będzie ode mnie wymagała. Moje plany są jednak głównie związane z tańcem, bo w tym czuję się najmocniej. Zobaczymy, może jak skończę karierę taneczną będzie można myśleć coś dalej.

Odpowiadasz między innymi za choreografię do teledysku Eweliny Lisowskiej „W sercu miasta” (sam w nim zresztą wystąpiłeś) i „Juice” Sary Boruc-Mannei. Łatwo współpracuje się z gwiazdami - wspólnie ustalacie układ czy raczej zdają się na Twoją intuicję?

Praca nad choreografiami do klipów czy eventów na zamówienie polega głównie na tym, żeby skupić się na przekazie. Na tym, co chcemy przekazać widzom przez taniec, choreografię i ruch sceniczny. Kiedy już to ustalimy, zaczyna się moja ulubiona zabawa, czyli kreatywne szukanie sposobów na zrealizowanie tego przekazu. Praca z Eweliną była super - fajna dziewczyna, która wie, czego chce. Z Sarą Boruc tak samo - profesjonalne podejście. Dziewczyny piękne i do tego rewelacyjnie się ruszają. Sama przyjemność.

Zanim zacząłeś karierę taneczną, przez kilka lat trenowałeś koszykówkę w klubie Siarka Tarnobrzeg. Nadal zdarza Ci się grywać w kosza? 

Niestety, ale brak czasu i totalne poświęcenie się temu, co robię teraz, nie pozwala mi na to, żeby porzucać sobie trójeczki czy osobiste. Jak tylko mam możliwość, a było kilka takich sytuacji, że jechałem gdzieś na koncert i widziałem, że gdzieś z boku chłopaki grają w kosza, to podbiegam do nich na chwilę chociaż po to, żeby złapać raz czy dwa razy piłkę i wrzucić ją w obręcz. Tęsknię za koszykówką bardzo, ale nie poświęcam się temu jakoś mocno.

Skoro mowa o sporcie, jako tancerz musisz dbać o sylwetkę i prowadzić zdrowy styl życia. Masz jakąś swoją specjalną dietę i pakiet pozatanecznych ćwiczeń dla zachowania formy? 

Można powiedzieć, że szewc w dziurawych butach chodzi, bo niestety nie dbam za bardzo o dietę. Oczywiście staram się jeść zdrowo, ale nie jest to profesjonalne trzymanie się przepisów i rzeczy, które powinienem jeść w odpowiednich godzinach. Mam jednak kilka zasad. Na pewno staram się pić dużo wody. Odzwyczaiłem się od wszystkich gazowanych i słodkich napojów i jest mi z tym bardzo dobrze. Piję czarną kawę, bo poznałem swój organizm na tyle, że wiem, że kompletnie nie mogę pić mleka. Tak więc wszystkie rzeczy związane z nabiałem od krówki odpadają. Poza tym staram się po prostu jeść wtedy, kiedy mój organizm krzyczy, że potrzebuje. Staram się też unikać cukru, bo to jest „biała śmierć”.

Jako tancerz jesteś zapewne szczególnie wrażliwy na muzykę. Jaki gatunek muzyczny darzysz największym sentymentem? 

Tak, muzyka to bardzo duża część mojego życia. Słucham wszystkiego od Zauchy i Banaszek po Disclosure i Empress Orchestra. Sam też szukam swojego miejsca w różnych dziedzinach muzyki, np. przez prostą produkcję muzyki na potrzeby moich show. Na pewno kiedyś będę chciał się tego lepiej nauczyć. Z gatunków muzycznych bardzo lubię smutną muzę. Może to śmiesznie brzmi, ale wprowadza mnie ona w stan melancholii, wycofania i izolowania, co daje mi się zrelaksować. Lubię też słuchać dobrych tekstów, więc na pewno takich artystów z górnej półki jak Republika, Kendrick Lamar czy Seal. 

Jesteś posiadaczem kilku tatuaży m.in. napisu „Pleasure” na klatce piersiowej. Czy mógłbyś opowiedzieć więcej o ich znaczeniu? 

Przez dłuższy czas nie potrafiłem w ogóle rozmawiać o moich tatuażach. Nawet jak moi znajomi pytali mnie o nie, to mówiłem, że to jest dla mnie i tyle. Powoli dojrzewam jednak do tego, żeby spokojnie o tym mówić. Napis na klatce „Pleasure” to tak naprawdę połowa przesłania i cały ten zabieg miał na celu troszeczkę pstryknąć w nos ludziom, którzy oceniają po okładce. Może sam tatuaż „Pleasure” nie jest zbyt ambitny, ale jest połączony z tym, co jest z tyłu, a z tyłu mam ukryty napis „Pain” - to dla mnie symbol dwóch stron monety. Ludzie widzą samą przyjemność i pozytywne strony, a na wszystko trzeba sobie ciężko zapracować.

Masz zamiar jeszcze się tatuować? 

Nie wiem. Na pewno chciałbym dokończyć w detalach to, co mam na plecach, czyli japoński miecz wakizashi. A co dalej? Nie wiem, zobaczymy. Zwykle tatuaże robiłem spontanicznie - w momencie, kiedy coś przychodziło mi do głowy, zaczynał się proces twórczy. Ziarno zostało zasiane. Nie mam kontroli, w którą stronę pójdzie projekt w mojej głowie. Kiedy uzna, że ewoluował do momentu, kiedy jest gotowy, bez znaku zapytania od razu bookuję sobie termin na sesję i robię tatuaż.

Jakie są Twoje plany, cele i marzenia do spełnienia w ciągu najbliższych kilku lat?

Niedługo czekają mnie festiwale w Wenecji i w Paryżu, a pod koniec listopada mistrzostwa Polski, które są dla mnie bardzo ważne, bo to moje ostatnie lata w tej kategorii wiekowej. Tak więc chcemy zdobyć jak najwyższą lokatę i utrzymać ją jak najdłuższy czas. Na pewno w przyszłym sezonie chciałbym zatańczyć finał Blackpool Dance Festival. Jest to bardzo odległy i odważny cel, ale plany muszą być odważne, bo inaczej nie ma co się po nie zabierać. Otworzyłem swoją działalność i będę chciał się uczyć, jak prowadzić ją w sposób najbardziej efektywny. Być może w przyszłym sezonie czekają mnie jakieś produkcje telewizyjne. Mówię „być może”, bo wszystko jest jeszcze w powijakach i rozmowy trwają. Zobaczymy, jak to będzie, ale na pewno tanecznym krokiem na salę, a potem czołgać się z niej do domu. Takie są plany. Może jeszcze wakacje? Przydałyby się.


Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat Kamila Kuroczko i jego działalności tanecznej, zajrzyjcie na jego oficjalną stronę:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz