wtorek, 4 września 2018

Rozmowa z Konradem Pondo

Konrad Pondo jest pochodzącym z Dębicy aktorem, modelem i konferansjerem, znanym przede wszystkim z roli Tomasza Dudziaka w serialu „Szkoła”. Ponadto jest właścicielem firmy eventowej BrosArt, na swoim kanale na Youtubie Konrad Pondo TV zaraża widzów pasją do sportu oraz angażuje się w rozmaite akcje charytatywne. Na co dzień mieszka w Krakowie, gdzie ukończył Akademię Wychowania Fizycznego im. Bronisława Czecha. W wywiadzie Konrad opowiada między innymi o początkach swojej przygody z aktorstwem, pracy na planie „Szkoły”, prowadzeniu imprez bezalkoholowych, miłości do sportu i pracy w modelingu.


Swoją przygodę z aktorstwem zacząłeś od grupy wokalno-teatralnej Feniks w rodzinnej Dębicy. Jak wspominasz te swoje artystyczne początki?

Tam właściwie wszystko się zaczęło, a tak naprawdę jeszcze wcześniej od tańca towarzyskiego. Kiedy tańczyłem na jednym z pokazów, zauważyła mnie pani Elżbieta Kęsik, która pracowała w szkole jako wuefistka. Potem dołączyło do nas jeszcze kilka osób i padł pomysł, żeby stworzyć grupę wokalno-teatralną. Z tej grupy teatralnej zrodził się zaś kabaret. Mieliśmy fajną paczkę chłopaków, z którymi na co dzień spędzaliśmy czas. Minimum trzy razy w tygodniu widzieliśmy się na treningach tańca i w szkole. Mając abstrakcyjne poczucie humoru, często rozwalaliśmy próby teatralne, więc w końcu stwierdziliśmy, że może warto zrobić jakiś skecz. Na jednej ze szkolnych akademii wystawiliśmy skecz Kabaretu Potem „Śnieżka”. Trochę go przerobiliśmy, ale wyszedł tak fajnie, że postanowiliśmy pójść za ciosem i zrobić coś więcej. Tak zacząłem pisać kolejne skecze, które bardzo się podobały.

W końcu postanowiliśmy wystawić większe przedstawienie, więc poszedłem do domu kultury i powiedziałem pani dyrektor, że chcielibyśmy zaprezentować swój program kabaretowy. Powiedziała, że może dać nam za darmo salę we wtorek o 11. Kto przyjdzie o tej porze na kabaret? Wykorzystaliśmy jednak kontakty i w końcu zgodziła się na lepszą porę pod warunkiem, że zapełnimy przynajmniej połowę sali. Skończyło się na tym, że ludzie siedzieli na schodach, bo w sali się nie zmieścili. To był mały dom kultury, a w ostatnich latach działalności na nasze pożegnalne spektakle przychodziło już prawie tysiąc osób.

Pisałeś nawet na potrzeby kabaretu teksty piosenek, które sam wykonywałeś. 

Jestem samoukiem. Większość rzeczy, których się uczyłem (np. w sporcie), uczyłem się sam. Napisałem tekst do piosenki, ale potem pomyślałem, że ktoś to musi zagrać. Żaden z chłopaków się tego nie podjął, więc wziąłem gitarę z piwnicy, nauczyłem się chwytów z internetu i zagrałem. Nie był to szczyt gitarowych umiejętności i już na niej nie gram, ale podstawy znam.

A umiejętności wokalne?

Nie będę udawać, że jest idealnie. Nie śpiewam. Chciałbym śpiewać dobrze, ale jednak mój słuch muzyczny pozostawia jeszcze wiele do życzenia.

Zagrałeś epizody w serialach „W-11” i „Detektywi”, a od czterech lat wcielasz się w wuefistę Tomasza Dudziaka w serialu „Szkoła”. Co najbardziej podoba Ci się w granej przez Ciebie postaci?

Tomasz Dudziak to jestem taki ja. Też jestem po AWF-ie i przez chwilę uczyłem w szkole w ramach praktyk. Poza tym pracowałem w szkołach jako instruktor tańca. Teksty często są pisane pode mnie, więc są z jajem, czasem też sam coś dorzucę. Wolałbym jednak jakieś wyzwanie, w którym musiałbym zagrać nie siebie, tylko kogoś innego. Jakąś złą postać albo totalnie zwariowaną. To takie moje małe marzenie.

Na planie zdjęciowym pracujesz przede wszystkim z młodzieżą. Czy miałeś okazję nauczyć się czegoś od nastolatków?

Slangu młodzieżowego (śmiech). Przychodzimy tam i wszyscy skupiają się na pracy. Przynajmniej ci, którzy są już któryś raz na planie, bo „świeżaków” trzeba trochę temperować. Załamuje mnie natomiast poziom usportowienia młodzieży - jest totalnie zerowy. Apeluję do wuefistów i rodziców, żeby trochę nad tym popracować.

W „Szkole” często pokazywane są różne dziwne pomysły, na które wpadają dzieciaki. A jakie są Twoje szkolne doświadczenia?

Jeśli o to chodzi, jestem nudny. Byłem dobrym uczniem i kończyłem wszystkie szkoły z paskiem. Reprezentowałem też szkołę na wszystkich polach sportowych. Czy sporty drużynowe czy lekkoatletyka, we wszystkim byłem dobry i zawsze szedłem na zawody. Poza tym byłem aktywny w grupie teatralnej i kabarecie. Nie miałem za bardzo możliwości robienia szalonych rzeczy, bo moja mama jest nauczycielką. Szkoła mojej mamy i moja były po sąsiedzku, więc nie mogłem sobie pozwolić na żaden „przypał” - mama dostawała informacje na bieżąco. Zbyt duże ryzyko, by psuć sobie tydzień i dostać szlaban na grę w piłkę (śmiech).

Kończą się wakacje i „Szkoła” wraca z nowym sezonem. Co dalej czeka bohaterów serialu?

Cały czas bazujemy na największych problemach nastolatków. Jedni mówią, że dzieci nie powinny oglądać serialu, bo inspiruje do dziwnych rzeczy, ale trzeba zachować zdrowy rozsądek. Wszystko zależy od wartości, które wynosisz z domu. Niektóre pomysły są oczywiście totalnie absurdalne. Gdyby zebrać to wszystko do kupy, to masz mieszankę totalnej patologii. Ciąże, aborcje, narkotyki… Pamiętajmy jednak o tym, że to jest tylko serial. Wymyślają to ludzie, którzy mają w 45 minutach zmieścić dwie hardkorowe historie, które są takie po to, żeby widz to obejrzał, a i tak każdy odcinek kończy się happy endem.


Doświadczenie aktorskie zdobywałeś też na Scenie Polskiej Teatru Tesinskeho Divadla w Czeskim Cieszynie. Jak tam trafiłeś?

To jest dość dziwna i bardzo spontaniczna historia. Pewnego dnia moja koleżanka z serialu „Szkoła”, aktorka Joanna Litwin, pracująca w teatrze w Czeskim Cieszynie, zadzwoniła do mnie i powiedziała, że rozchorował się aktor i czy mógłbym go zastąpić. Zgodziłem się i przyjechałem na próbę. Okazało się, że próby praktycznie nie było - dostałem tylko tekst z informacją, że gram główną rolę i pojutrze jest spektakl. Nie miałem wcześniej doświadczenia z tak dużym teatrem, ale w ciągu jednego dnia przyswoiłem 80 stron tekstu i potem udało mi się jeszcze zagrać w kilku innych przedstawieniach.

Uprawiałeś i uprawiasz w życiu bardzo wiele sportów. Czy ta miłość do sportu była w Tobie od dziecka?

Tak. Od urodzenia lubiłem się dużo ruszać, więc zacząłem przygodę ze sportem od piłki nożnej i do 6 klasy szkoły podstawowej grałem w klubie Wisłoka Dębica. W gimnazjum w wakacje, grając w piłkę przed blokiem, zobaczyłem, że jest organizowany turniej streetballa - koszykówki ulicznej. Kolega nie miał nikogo do pary, więc zaproponował, żebym z nim zagrał. Powiedziałem mu, że nigdy nie grałem w koszykówkę, więc to nie mój sport. W końcu jednak uległem i w korkach na asfalcie z nim zagrałem. Nie wiem jak, ale zajęliśmy drugie miejsce. W tym momencie korki poszły do szafy i zaczęła się miłość do kosza. Całe wakacje filmy na Youtubie i codzienny trening - samemu, nikt mi nic nie pokazywał. Do dzisiaj uwielbiam ten sport.

Czyżby wrodzone zdolności sportowe?

Coś w tym jest. Na studiach na pedagogice czasu wolnego zostaliśmy całą grupą zabrani do starego kina przerobionego na klub squashowy, żeby zobaczyć na czym polega squash. 10 lat temu nie był to popularny sport. Trener pokazał nam podstawy i zaproponował, by każdy zrobił z nim jedną wymianę. Może kilka osób odbiło dwa-trzy razy, a ze mną wykonał pełną wymianę. O mało nie ograłem instruktora! Spytał, jak długo gram, a ja musiałem tłumaczyć, że pierwszy raz trzymam rakietę. Zaproponował, żebym zapisał się do ligi. Tydzień później kupiłem rakietę i zacząłem grać w squasha. Podobną przygodę miałem z badmintonem - gram już w niego czwarty rok. Z kolei ze sportów stacjonarnych gram w bilard. Mój brat ma klub bilardowy i w zeszłym roku został podwójnym mistrzem Polski.

Czyli macie sport we krwi.

On akurat jest moim totalnym przeciwieństwem. Ja muszę się ruszać, a on woli statyczne sporty. Jak nie wrócę z treningu na kolanach, to wiem, że był to trening zmarnowany. Teraz na przykład cały czas nabijam kilometry w ramach akcji „Pomoc mierzona kilometrami”, do czego serdecznie zapraszam. Ponadto niedawno zostałem ambasadorem tej akcji - każdy może aplikować przez pracuj.pl. Link jest u mnie w bio na Instagramie. To super sprawa, bo trenując pomagasz innym.

Wiedzą o tajnikach różnych sportów okazjonalnie dzielisz się na Youtubie. Masz zamiar publikować kolejne filmiki?

Tak. Był ambitny pomysł, ale trochę zabrakło nam czasu. To był projekt niezarobkowy, ale z fajnym przesłaniem. Każdy z nas ma jednak swoje życie, więc po trzech odcinkach zostaliśmy zasypani innymi obowiązkami. Mamy kilka odcinków nagranych, ale nie ma kiedy ich złożyć. Niedługo postaram się je opublikować.


Oprócz aktorstwa i sportu działasz też w modelingu. Na Instagramie regularnie wrzucasz nowe modowe zdjęcia.

Staram się działać w tym kierunku, ale mam trochę niefart, że mieszkam w Krakowie. Tam niewiele się dzieje - wszystko się dzieje w Warszawie, a dojazdy z Krakowa do stolicy to finansowa studnia bez dna i utrata dużej ilości czasu.

Miałeś jakieś większe sukcesy w branży? Występy na wybiegu?

Nie jestem modelem wybiegowym, bo wbrew pozorom jestem za niski. Trzeba mieć minimum 185 cm, a ja mam właśnie tyle. Robię trochę sesji i mam swoich stałych klientów, z którymi współpracuję. Swego czasu byłem na kontrakcie w Azji - w Chinach, Turcji i Tajlandii, robiłem też sesje w Chorwacji i Hiszpanii, więc dzięki modelingowi zwiedziłem trochę świata i poznałem fajnych ludzi.

A jaka była Twoja najbardziej ekscytująca czy ekstremalna sesja zdjęciowa? 

Raczej nie sesja, a cykl reklam, który robiłem dla włoskiej firmy produkującej garnitury Cadini. Trzy spoty reklamowe kręcone w Polsce i potem na kontynuację poleciałem do Indii, a stamtąd do Tajlandii. Łącznie pięć reklam z reżyserami światowej sławy. Świetny projekt, którym mogę się pochwalić w portfolio. Jestem też bardzo dumny, że udało mi się wkręcić żonę do niektórych projektów. Mimo że nigdy nie miała nic wspólnego ze światem modelingu, świetnie zaczęła sobie radzić. Potem po latach pokażemy te wspólne projekty naszym dzieciom.

We wrześniu 2014 wraz z uczestnikami konkursu Manhunt Poland wziąłeś udział w kampanii społecznej na rzecz osób głuchoniemych „Porozmawiaj ze mną”. Jak wspominasz tę akcję?

To było bardzo fajne przeżycie. Poznałem ciekawych ludzi - brali w tym udział między innymi Andrzej Piaseczny i Łukasz Nowicki. Lubię takie rzeczy, bo czuję, że pomagam. Daję cząstkę siebie i jeśli tylko mogę pomóc, to bardzo chętnie to robię. Zdecydowanie wolę taką pomoc niż jak ktoś pisze, że jest akcja charytatywna i prosi o wpłacenie pieniędzy. Żyjemy w takich czasach, że nie zawsze do końca wiadomo czy ktoś potrzebuje pomocy. W sieci jest wielu oszustów, więc zawsze podchodzę do tego sceptycznie. Kilka razy miałem takie sytuacje, że jak zaczynałem zadawać różne pytania, to nagle kontakt się urywał. Brałem między innymi udział w akcji promującej hospicjum dziecięce, nakręciłem kilka spotów reklamowych, a teraz tak jak wspomniałem zostałem ambasadorem akcji „Pomoc mierzona kilometrami”. Jestem otwarty na takie projekty pod warunkiem, że jest to robione z głową i konkretnie.


Nie tylko jesteś aktorem i modelem, ale również wodzirejem i konferansjerem - prowadzisz grupę wodzirejską BrosArt. 

Cały czas czynnie działamy i dobrze się przy tym bawimy. Od dziecka miałem smykałkę do tego, żeby brać mikrofon, wychodzić do ludzi i do nich po prostu gadać. Sprawia mi to dużo frajdy. Ostatnio prowadziłem urodziny Galerii Sudeckiej w Jeleniej Górze z Bilguunem, więc jak byliśmy we dwóch na scenie, to robiliśmy niezłe jaja. Mimo że spędziłem cały dzień na mikrofonie, to świetnie to wspominam. Zdecydowanie jest to jedna z moich ulubionych części pracy.

Która z prowadzonych przez Ciebie imprez była najbardziej szalona?

Kiedy studiowałem, prowadziłem prawie wszystkie Juwenalia na AWF-ie. Masz przed sobą kilkutysięczną publiczność i wszyscy skandują, a ty nimi zawiadujesz. Podobnie jest, gdy gram imprezy jako DJ, nie tylko puszczający muzykę, ale też animujący. Jeśli kupisz publiczność swoją osobą, to pójdą za tobą na koniec świata. Z szalonych krakowskich imprez mamy na Juwenaliach wybory Superstudenta i Najmilszej Studentki. Każda uczelnia robi swój konkurs. W 2008 sam wygrałem tytuł Superstudenta Krakowa, a potem prowadziłem kilka takich imprez na AWF-ie. Dla konferansjera jest to trudne zadanie. Masz pięć-sześć par, które biorą udział i jedni są totalną petardą, a innych trzeba odpowiednio ukierunkować. To ty jesteś reżyserem tego show i tak naprawdę od ciebie zależy czy będzie śmiesznie, a ma być śmiesznie, bo tego oczekuje publika. Nie można dopuścić do tego, by wszystko się rozjechało, a według mnie kluczem każdej imprezy jest dynamika. Gdy jej nie ma, robi się nudno.

Wspomniałeś o tym, że na imprezach zasiadasz za DJ-ską konsoletą. Jaka muzyka najbardziej Cię kręci i inspiruje?

Ostatnio rozmawiałem z kolegą w moim wieku i pytał się mnie, czy mam w swoim repertuarze Martina Garrixa. Dla mnie to są kawałki na jeden bit. Wychowałem się na tym, czego słuchano u mnie w domu: Dire Straits, Smokie, Pink Floyd i Bee Gees i to właśnie takie kawałki mnie ruszają. Odpaliłem temu koledze solówkę Dire Straits „You and Your Friend” i powiedział mi, że jestem nienormalny. A ja po prostu się przy tym rozpływam. W dzisiejszych czasach ciężko znaleźć muzykę, która powali czymś nowym, a już totalnym dramatem jest dla mnie disco polo i procent społeczeństwa, który go słucha i się przy tym bawi. Adam Sztaba powiedział kiedyś, że to „muzyka dla ludzi, którzy mają nisko zawieszona poprzeczkę i nie mają żadnych wymagań”.

Czyli rozumiem, że na prowadzonych przez siebie imprezach unikasz disco polo?

Robię wszystko, co mogę, ale niestety zawsze ktoś przyjdzie i poprosi. Z bólem serca się godzę, bo klient nasz pan. Nie jest to jednak coś, czego słucham w domu.

Z tego co wiem promujesz imprezy bezalkoholowe i działasz na rzecz ich upowszechniania.

Nie tyle, że sam promuję, tylko zdarzają się klienci, którzy sobie tego życzą. Najczęściej były to bezalkoholowe wesela. Przeciętny Polak łapie się za głowę, gdy słyszy takie określenie i w sumie też się trochę łapię. Mamy takie społeczeństwo, a nie inne, gdzie ludzie nie wyobrażają sobie zabawy bez alkoholu.

To trochę element polskiej kultury i tradycji.

Ja osobiście jestem abstynentem. W ogóle nie piję alkoholu i potrafię się bez niego bawić. Jeżeli jednak ktoś organizuje bezalkoholową imprezę, to musi liczyć się z konsekwencjami. Miałem jedną taką imprezę, gdzie w założeniu miało przyjść 250 osób, a potem się okazało, że przyszło 80 - większość nie przyszła tylko dlatego, że nie było alkoholu. Miałem też taką imprezę, że mieliśmy pełną salę i bawiliśmy się bez alkoholu do 8:30 rano. Wtedy rola wodzireja polega na tym, żeby robić zabawę za zabawą, dopóki ludzie nie padną. A oni nie padają, bo nie są zmęczeni alkoholem.


Wspomniałeś o swoich licznych podróżach, związanych z modelingiem i nie tylko. Które miejsca najbardziej Cię inspirują?

Dalsze podróże zaczęły się w moim życiu przez modeling, ale do większego podróżowania zachęciła mnie moja żona Karolina. Zwiedziliśmy razem wiele cudownych miejsc. Do takich totalnie top należą oczywiście Stany Zjednoczone, gdzie w ciągu miesiąca udało nam się przejechać od Toronto do Key West - całe wschodnie wybrzeże. Wróciliśmy z wakacji wyrąbani jak po obozie przetrwania, ale to były wakacje marzeń. W tym roku udało nam się z kolei być na Seszelach. Póki co to dla nas najpiękniejsze miejsce na ziemi, jakie dotychczas zobaczyliśmy. Trzy razy zwiedziłem też Tajlandię, w tym raz w zeszłym roku w czternastoosobowej ekipie znajomych, co chyba nie jest normalne, ale mimo to wypad był fantastyczny (śmiech).

Na co dzień jesteś związany z Krakowem, dawną stolicą Polski, miastem artystycznym i klimatycznym. Co szczególnie urzeka Cię w Krakowie?

W Krakowie mieszkam już kilkanaście lat, przyjechałem tu na studia. Najbardziej chyba urzekło mnie to, że to miasto jest zarazem duże, ale i małe. Wszędzie jesteś w stanie bardzo szybko się przemieścić, zwłaszcza komunikacją miejską. Znam wszystkie zakamarki miasta i wiem, jak się po nim przemieszczać. Poza tym to też świetna baza wypadowa, by skoczyć do rodziców, dziadków czy w góry lub na Śląsk. Jedyne co mi przeszkadza to powietrze, ale tak naprawdę masz tam wszystko: lasy, góry, jaskinie, jeziora i zabytki.

Jakie są Twoje plany na najbliższy czas - zamierzasz bardziej rozwijać się w kierunku aktorstwa, modelingu czy sportu?

Rozwijać trzeba się zawsze - jak się nie rozwijasz, to się zwijasz. Na razie mam kilka pomysłów biznesowych, o których jeszcze nie chcę mówić. Modelingowo może poświęcę czas, żeby przyjechać do Warszawy i tutaj mocniej zaistnieć, pokazując się na castingach. Nie do końca jest mi to jednak potrzebne, bo naprawdę mam co robić. Póki co chciałbym powiększyć rodzinę.

I jak rozumiem nadal uczyć WF-u w „Szkole”...

Tak, póki mam „etat”, to jak najbardziej sprawia mi to dużą przyjemność. Gram też epizody w „19+”, gdzie również wcielam się w postać Tomasza Dudziaka. Jeśli coś by nie poszło w kierunku aktorskim, to zawsze zostaje kanał na Youtubie, który można jeszcze podkręcić. Mam też pomysł na vloga, którego ogarniałbym sam bez konieczności posiadania operatora. Ludzie, którzy widzieli moje dotychczasowe filmiki mówią mi, żebym poszedł z nimi do telewizji, ale do tego potrzebuję jeszcze z 10 odcinków, a do tego potrzebny jest czas i tak koło się zamyka.


Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat Konrada Pondo i jego działalności, zajrzyjcie na jego oficjalną stronę:
https://www.facebook.com/pg/KonradPondoFP/
https://www.instagram.com/konradpondo/
https://www.youtube.com/channel/UCRtP5nd7c3FfRz1lvnomgFA

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz