(Foto: Michał Wilczek)
Zacząłeś przygodę z radiem w 2003 od Akademickiego Radia Index w Zielonej Górze. Kiedy pojawił się w Twojej głowie pomysł, by zostać radiowcem i jak wspominasz swoje początki?
W moim rodzinnym domu wszyscy żyliśmy muzyką. Mama puszczała mi swoje ulubione płyty „Epitaph” King Crimson czy „Child In Time” i „When a Blind Man Cries” Deep Purple. Jednym z bardzo ważnych elementów naszego życia były piątkowe listy przebojów Marka Niedźwieckiego, których słuchaliśmy przez Unitra Radio z kolumnami Altus. Wtedy pojawiła się taka pierwsza myśl, że fajnie byłoby kiedyś pracować w radiu, mieć za sobą ścianę płyt i mówić o muzyce, którą się kocha. Potem trafiłem na studia do Zielonej Góry. Miałem tam wielu znajomych dziennikarzy, między innymi przyjaciela i kuzynkę, pracujących w redakcji sportowej radia Index. Pewnego pięknego dnia, siedząc przy zupie chmielowej w jednym ze studenckich lokali, przeżywając kolejne rozstanie z dziewczyną, pojawił się pomysł, żeby iść do radia. Kolega umówił mnie na spotkanie z naczelnym. Świętej pamięci Grzegorz Chwalibóg spojrzał na mnie i powiedział: „Panie Kamilu, wydaje mi się, że ma pan w sobie coś takiego, co spowoduje, że ludzie będą chcieli pana słuchać”. Chyba się nie pomylił, skoro jestem tu gdzie jestem.
Od początku byłeś „zwierzęciem radiowym” czy w pierwszych audycjach towarzyszył Ci mocny stres?
Skłamałbym mówiąc, że tak było. Niestety nic w dzisiejszym świecie nie ginie i w radiu Index są jeszcze nagrania z moich pierwszych wejść. Mój głos brzmiał jak kaczka albo Christina Aguilera. Suchość w ustach, szybciej bijące serce, mokry byłem od potu, bo to wielki świat. Potem jakoś poszło. Niestety to jest praca, która wymaga ogromnego doświadczenia. Im więcej spędzi się godzin w studiu radiowym, tym po prostu jest się lepszym. Każda audycja czegoś nas uczy. Jednego dnia zajmujemy się polityką, następnego gospodarką, trzeciego dnia mówimy o muzyce, czwartego o świecie celebrytów - na sto różnych sposobów w tysiącu różnych miejsc. Ta praca to bardzo często praca nad sobą. Wielokrotnie powtarzałem w różnych wywiadach, że jeżeli pewnego dnia odejdę z radia, to znaczy, że przestałem się rozwijać. To będzie dla was sygnał, że już nic z tego nie będzie.
Wspomniałeś, że na początku Twój głos nie brzmiał tak jak brzmi teraz. Jak wyglądała Twoja praca nad głosem?
Głos jest instrumentem i jak na każdym instrumencie, trzeba nauczyć się na nim grać. Tomasz Knapik zawsze ładnie mówił, że jak ktoś ma głos, to może wszystko na P: pić, palić i pieprzyć, a jak nie ma głosu, to nie może nic z tych rzeczy robić. Bardzo ważna jest przepona. Mężczyznom jest łatwiej, bo rodzimy się ze zdolnością mówienia z przepony. Trzeba jednak nad nią pracować, żeby ten głos był głębszy i wydobywał się jeszcze z brzucha, a nie z gardła. Podobno papierosy dobrze robią - nie polecam, ale wiele osób mówiło, że po wypaleniu 1200 paczek papierosów ich głos stał się matowy i niski. Na pewno pomagają ćwiczenia na dykcję, bo one dają ci lekkość mówienia. Wtedy nie musisz już martwić się tym, jak coś zabrzmi, tylko bardziej myślisz o tym, co powiedzieć.
Widać byłeś pojętnym uczniem, skoro już w 2007 znalazłeś się w RMF FM, najpopularniejszej stacji radiowej w Polsce. Jak trafiłeś z Zielonej Góry do Krakowa na Kopiec Kościuszki?
Bardzo lubię wyznaczać sobie cele. Jeżeli masz marzenie i bardzo wierzysz, że się spełni, to prędzej czy później tak będzie. Trzeba myśleć pozytywnie i każdego dnia zadawać sobie pytanie, co jeszcze fajnego może się w życiu wydarzyć. Ktoś mi kiedyś powiedział, że w radiu trzeba być trochę wariatem. Stara zasada mediów głosi: jak nie drzwiami, to oknem. Właśnie tak zrobiłem. Raz na kilka miesięcy wysyłałem do dyrektora programowego radia RMF FM tzw. dema - fragmenty audycji zlepione w całość w jednym pliku muzycznym. Pisałem: „Panie Prezesie, zapewniam Pana, że kiedyś Pan mnie zatrudni. Zapewniam Pana, że kiedyś będę pracował w radiu RMF FM. Prędzej niż się to Panu wydaje”. Nie odpisywał mi, a ja znowu: „To znowu ja. Wiem, że nie odpisał Pan na mojego maila, ale postanowiłem pokazać, jakie fajne rzeczy zrobiłem w ciągu ostatnich trzech miesięcy. Czekam na odpowiedź. Mam nadzieję, że w końcu będziemy się mogli poznać na tym radiowym korytarzu”. I tak trwało kilka miesięcy, wysyłałem i wysyłałem, aż pewnego pięknego dnia dostałem odpowiedź: „Przyjedź na nagranie dema próbnego, zobaczymy co z tego będzie”.
Pamiętam jak po wielu latach rozmawiałem z Tadeuszem Sołtysem na ten temat i poznałem jego wersję wydarzeń. Powiedział mi: „Wiesz, przychodzę do pracy, sprawdzam skrzynkę i wyskakuje mi jakiś mail od gościa wysłany o 1 w nocy. Pomyślałem, że to chyba jakiś wariat. Słucham tego gościa - może nie jest mistrzem radiofonii, ale widać, że ma głos ustawiony, słyszy i ma pomysły. Rozwija się sam, a nikt go nie prowadzi. Dostaję znowu maila od tego samego gościa za 3 miesiące i on jest jeszcze lepszy niż był. Skoro zrobił taki progres przez 3 miesiące, to znaczy, że warto w niego zainwestować”. Po kilku takich mailach dostałem odpowiedź, pojawiłem się na Kopcu i potem dość szybko zacząłem pracę.
W RMF FM spędziłeś 10 lat, zapuściłeś w Krakowie korzenie, po czym przeprowadziłeś się do Warszawy i przeniosłeś do Radia Złote Przeboje. Łatwo było Ci podjąć decyzję, żeby przenieść się do stolicy?
W Krakowie w RMF-ie zrobiłem już wszystko, co mogłem zrobić. Zdawałem sobie sprawę z tego, że jeżeli chcę naprawdę poczuć nową energię do tworzenia nowych projektów, to muszę się przeprowadzić. Po 10 latach w RMF-ie doszedłem do ściany. Wyjechaliśmy zimą z żoną bez dzieci na Wyspy Kanaryjskie. Siedzieliśmy sobie, sącząc białe wino i podziwiając zachód słońca. Myśleliśmy, co będziemy dalej robić. Zaczęliśmy zapuszczać w Krakowie korzenie, więc jeśli teraz byśmy czegoś nie zrobili, za chwilę byłoby już za późno. Nie bylibyśmy w stanie przesadzić tego drzewa w inne miejsce. Przesadziliśmy je i nie żałujemy tej decyzji. Każdego dnia mówimy, że to była po prostu świetna decyzja.
Wcześniej w RMF FM, a teraz w Złotych Przebojach prowadzisz poranki, więc pewnie musisz wstawać o jakiejś barbarzyńskiej porze. Skąd u Ciebie ta energia, którą na dodatek przekazujesz innym?
Każdego dnia wstaję za piętnaście piąta - faktycznie jest to dziwna pora. Zaczynam program o szóstej. Ludzie często do mnie piszą, zastanawiając się, jak od rana mogę być wulkanem energii. Jak się lubi swoją pracę, to jest łatwiej. „Znajdź coś co kochasz, a nie przepracujesz ani jednego dnia” - trochę tak się czuję. Pracuję w rozrywce, więc muszę dbać o to, żeby ta rozrywka nie była tylko jednostronna. Do wczesnego wstawania można się zresztą przyzwyczaić. Mówi to człowiek, który kiedyś był sową, chodził spać o 2 w nocy, a wstawał o 10 czy nawet 12. Dzisiaj mam tak, że nawet w weekend wstaję o 6:30 i bardzo to lubię. Chodzę bardzo wcześnie spać i podporządkowałem tym porankom swoją dietę. Dostaję od słuchaczy fajne wsparcie i świetnie bawię się w pracy. Życzę każdemu, żeby miał taką robotę - mógł się bawić mimo zmęczenia. Za dwie godziny będę pewnie siedział tutaj półprzytomny.
Rozbudzenie słuchacza z samego rana wymaga głowy pełnej pomysłów. Zdarzały Ci się kiedyś momenty kryzysowe, że tych pomysłów po prostu brakowało?
Kryzysy są, ale na szczęście pomysłów nie brakuje. Wielką zaletą jest to, że nad porankiem pracuje zespół ludzi. Czasami jak jeden ma gorszy dzień, to drugi mu pomoże i podpowie. Często wystarczy mała iskierka, żeby wzniecić duży pożar kreatywności. Jedno słowo, zdanie, dźwięk, które otwierają całą masę skojarzeń i odpowiednich szufladek w głowie. W radiu jestem sobą. Jak miewam gorszy dzień, jestem niewyspany czy mam chrypę, to mówię o tym ludziom. Dostaję wtedy masę śmiesznych porad. Ta praca jest dla mnie źródłem energii. Mała kawa i jedziemy! (śmiech)
Od 2013 jesteś też związany z telewizją, prowadziłeś różne gale od festiwali muzycznych do konkursów piękności. Telewizja wymaga nie tylko dobrego głosu, ale też odpowiedniej prezencji i zachowania. Czy wyjście ze strefy komfortu, jaką jest radio, było dla Ciebie dużym wyzwaniem?
Bardzo ładnie to ująłeś - radiowa strefa komfortu. Są wśród radiowców ludzie, którzy jeżeli ktoś wchodzi im do studia, mówią: „Przepraszam, czy mógłbyś wyjść, bo będę robił wejście radiowe?”. Chcą być sam na sam ze słuchaczami. Wyjście z tej strefy komfortu powoduje jednak, że człowiek dostaje też nowej energii. To jest super. Dla mnie początek ze sceną był bardzo trudny, początek z telewizją jeszcze trudniejszy. To był festiwal TOPtrendy w Sopocie. Fajne jest to, że jak pracujesz głosem przed mikrofonem, to masz ten głos ustawiony i pewny. Cokolwiek się dzieje, nad głosem jesteś w stanie zapanować, ale to co się działo wtedy we mnie w środku… Stresu nie było widać, ale byłem nim sparaliżowany. Potem już poszło. Każda kolejna godzina przed kamerą powoduje, że ten luz jest coraz większy. Absolutnie pokochałem scenę Mam możliwość sprawdzenia siebie w innej rzeczywistości.
Teraz masz nowy program „Taxi Kasa”, który rozgrywa się w taksówce. Czy mógłbyś opowiedzieć o nim coś więcej?
Czuję się trochę jak uczestnik tego programu. To teleturniej-quiz. Uczestnicy wsiadają do taksówki z myślą, że wsiadają do zwykłej taksówki. Po chwili zapalam specjalne światła, sufit jest cały w LED-ach - jak w rasowym teleturnieju. Ich zdziwienie jest bezcenne. Patrzą na mnie jak na wariata i mówią: „Jak teleturniej? Jak Taxi Kasa? Jak to pieniądze?”. Gra polega na tym, że jedziemy tam gdzie chcą, a w trakcie jazdy zadaję im pytania od najłatwiejszych do najtrudniejszych. Jeżeli trzykrotnie źle odpowiedzą, wtedy kończymy grę i muszę wysadzić ich tam, gdzie akurat jesteśmy. Kamery są specjalnie ukryte po to, żeby wyzwolić w ludziach ich naturalne reakcje. W programie są dwa koła ratunkowe: pytanie do przechodnia i telefon do przyjaciela. Ludzie dzwonią, włączają głośnik w telefonie i mówią: „Słuchaj, jestem w taksówce, która tak naprawdę jest teleturniejem i potrzebuję twojej pomocy”. To jedna rzecz. Ale kiedy muszą zatrzymać samochód, otworzyć szybę i zapytać losową osobę, co to jest karabela... Reakcje przechodniów są bezcenne! Myślę, że w tym programie jest dużo fajnej energii. Udało nam się świetnie bawić, robiąc ten program.
„Taxi Kasa” pokazuje też chyba, że limit pomysłów, jeśli chodzi o telewizję, jeszcze się nie wyczerpał.
Dzięki Bogu! Kto by pomyślał, że można zrobić teleturniej w taksówce? To jest zagraniczny format, w wielu krajach naprawdę się sprawdził. Jego oryginalna nazwa to „Cash Cab”. Jest to coś innego. Bardzo lubię improwizować. Nie lubię programów telewizyjnych czy radiowych, które są do bólu poukładane. Tutaj nawet jak wszystko jest świetnie przygotowane, nigdy nie wiem, co się wydarzy: jak odpowie słuchacz, kogo zatrzymamy, jak będzie wyglądał przechodzień i czy palnie jakąś głupotę. Polecam: Super Polsat w sobotę o 19:30.
Jak wspomniałem od kilku lat jesteś związany z telewizją, a kamery od pewnego czasu są też obecne w radiu. Nie tęsknisz za tą typową niegdyś dla radiowca anonimowością?
Zawsze w takich chwilach odpowiadam: to są koszty uzyskania przychodu. Niestety dzisiaj już się od tego nie ucieknie. Jeżeli ktokolwiek mówi, że go to irytuje, a nie mu schlebia, to uważam, że jest kłamcą. Wszystkie gwiazdy mówiące, że mają dość popularności są po prostu bezpruderyjnymi kłamcami. Każdy z nich to lubi i wie, że gdyby nie to, nie miałby tylu zleceń i kontraktów.
Czyli lubisz popularność?
Im większa popularność, tym więcej potencjalnych możliwości zarabiania pieniędzy. Przecież wszyscy pracujemy po to, żeby zarabiać. Z czegoś trzeba opłacić rachunki. Zabawa zabawą, ale zabawa kończy się w momencie, w którym przychodzą wezwania do zapłaty.
Często ludzie zaczepiają Cię na ulicy?
Zdarza się, oczywiście. Na szczęście spotykają mnie bardzo miłe reakcje. Ludzie proszą o zdjęcia i autografy. Jest taka stara zasada showbiznesu, że kiedy w niego wchodzisz, to niestety przestajesz być prywatny. Prywatny jesteś w domu. Twoja prywatność kończy się w momencie, w którym z niego wychodzisz. Musisz się liczyć z tym, że ktoś na ulicy będzie chciał zrobić sobie z tobą zdjęcie. Nie możesz mu odmówić, bo to jest twój PR. Ten człowiek nie wie, że w tym momencie masz zły humor, boli cię głowa, śpieszysz się czy masz chore dziecko. Dla niego to chwila, na którą czekał przez długi czas i pochwali się nią wszystkim swoim znajomym. Traktowanie tych ludzi po macoszemu, jak zło konieczne, jest moim zdaniem niewybaczalnym błędem. Ci ludzie tak naprawdę dają nam pieniądze. Oni decydują, że jesteśmy tu gdzie jesteśmy.
Od najmłodszych lat towarzyszyła Ci muzyka, jest też ona integralną częścią Twojej pracy radiowca. Jakiej muzyki lubisz słuchać na co dzień?
Niestety mam na słuchanie muzyki bardzo mało czasu. Jestem początkującym audiofilem. Mam w domu całkiem fajny sprzęt i kolekcję płyt, które zbierałem przez lata. Lubię instrumenty, bardzo mało słucham muzyki elektronicznej. W dużej mierze jest to muzyka gitarowa i rockowa. Mam całą dyskografię Floydów, Dżemu, też dużo muzyki typu Johnny Cash czy Diana Krall. Często jest tak, że siadam sobie wieczorem w domu, włączam jedną płytę i słucham sobie dwóch-trzech piosenek. Świetną opcją jest Spotify, dzięki temu muzyka jest cały czas ze mną. Na słuchawkach, w samochodzie czy w drodze do pracy. Bez muzyki by mnie nie było. Jeśli ktoś chciałby wyrwać mi serce, to proponuję zabrać mi radio i muzykę. Wtedy uschnę momentalnie jak kwiatek (śmiech).
Życie dziennikarza kojarzy się z niezbyt higienicznym trybem życia - niedosypianie, hektolitry kawy, często też różne używki… Jak to wygląda u Ciebie? Starasz się dbać o swoje zdrowie?
Na szczęście udaje mi się przetrwać bez większej ilości kaw - wystarczą dwie dziennie. Miałem taki moment, o którym mówisz, ale ten niehigieniczny tryb życia jest już na szczęście za mną. Nie mogę sobie na niego pozwolić, ponieważ pewnego pięknego dnia dość mocno posypało mi się zdrowie. Dostałem nauczkę od siły wyższej, która powiedziała mi: „Hola hola kolego, nie jesteś nieśmiertelny!”. Praca jest szalenie istotna, ale nie najważniejsza. Najważniejsze jest zdrowie i rodzina. Mam wrażenie, że dzisiaj udaje mi się zachować, jak to ładnie ujmują Amerykanie, work-life balance. Ta higiena życia jest myślę na całkiem niezłym poziomie, ponieważ zdrowo się odżywiam…
Sport?
Ze sportem jest ostatnio trochę gorzej, ale nawet dziś mam silne postanowienie, żeby pójść poćwiczyć. Staram się spać minimum sześć godzin dziennie. Zdarzają się dni, kiedy śpię po cztery godziny, ale to są takie dwa-trzy tygodnie w roku, kiedy mam zdjęcia, program telewizyjny i coś jeszcze. Po takich dwóch tygodniach człowiek jest po prostu wrakiem. Każdego dnia piję smoothie na bazie owsianki, owoców i mleka migdałowego. Od pół roku lub nawet więcej jest to mój rytuał. Każdego wieczora robię sobie w bidonie napój, który daje mi mnóstwo energii. Trochę tłuszczu, trochę węglowodanów.
Czyli to jest ten sekret Twojej porannej energii?
Mogę wam zdradzić: 300 mililitrów mleka migdałowego, 60 gramów płatków owsianych, do tego jakieś 150 gramów owoców. Może być jeden banan, żeby dawał słodycz, jedno jabłko i na przykład odrobinę mrożonych owoców. Malin nie polecam, bo mają szypułki, które podrażniają gardło. Można za to dodać truskawki czy mango. Dołożyć łyżkę czegoś tłustego, np. masła orzechowego i do tego rozpieścić się kostką gorzkiej czekolady. To wszystko się miksuje. Całość powinna mieć gęstą konsystencję, ale do wypicia. Jak jest za gęste, to trzeba dolać troszkę mleka lub wody. Odstawiam to sobie do lodówki, wstaję rano, w jeden ręce mam taki zimny bidon, w drugiej kubek termiczny z kawą. Każdemu polecam taki shake z samego rana.
Cały czas rozwijasz się dziennikarsko w radiu i telewizji. Jakie są dalsze plany Twojej działalności?
Plan radiowy jest taki, że robimy najlepszy program poranny w Polsce i podpisuję się pod tym zdaniem z całą świadomością. Stoi za tym moje wieloletnie doświadczenie pracy w różnych stacjach. Chcę utrzymać społeczność wokół tego programu, a co za tym idzie słuchalność Radia Złote Przeboje. Plan telewizyjny jest taki, żeby zrobić w niej fajne rzeczy. Teleturniej „Taxi Kasa” jest moim pierwszym poważnym telewizyjnym projektem. Mam nadzieję, że spodoba się telewidzom i będziemy mogli nakręcić kolejne serie oraz zrealizować jeszcze kilka innych szalonych projektów. Mam już kilka pomysłów, ale na razie nie chcę ich zdradzać. Najważniejsze jest dla mnie to, żebym nie zmarnował swojej szansy i kuł żelazo póki gorące. Mam też taką nadzieję, że po wielu latach tej mojej pracy, moje dzieci popatrzą na ojca w telewizji czy włączą radio i nie poczują wstydu, tylko pomyślą: „Ten mój ojciec to trochę pokręcony, ale fajny z niego gość”.
Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat Kamila Balei, zapraszam na jego oficjalną stronę internetową:
Fajny wywiad,super się czyta,a Kamila uwielbiam :)
OdpowiedzUsuń