Agnieszka Drewnicka jest wokalistką zespołu disco polo Exaited, założonego w 2004 w Białymstoku. Grupa zasłynęła przede wszystkim takimi przebojami jak „Nie unikaj”, „Dziś Ci to powiem” czy „W sercu mi graj” (w duecie z Zenonem Martyniukiem), ale ma też na swoim koncie kilka utworów w języku angielskim. Zespół Exaited był również gościem wielu wielkich muzycznych festiwali, m.in. Hitów na Czasie Radia Eska, Festiwalu Weselnych Przebojów w Mrągowie czy Ogólnopolskiego Festiwalu Muzyki Tanecznej w Ostródzie. W wywiadzie Agnieszka Drewnicka opowiada o początkach swojej działalności muzycznej, współpracy z Zenonem Martyniukiem i swoich muzycznych inspiracjach.
Grupa Exaited powstała czternaście lat temu, a obecnie jest jednym z najpopularniejszych zespołów grających muzykę disco polo. Jak wyglądały początki Pani przygody z muzyką i kiedy stwierdziła Pani, że chce zostać piosenkarką?
Jestem pod wrażeniem Pana wiedzy na temat mojej kariery muzycznej. To prawda, to już 14 lat… Była to długa droga, ale dziś już wiem, że była mi potrzebna i odpowiednio przygotowała mnie na ostatnie pięć lat działalności muzycznej. Piosenkarką chciałam zostać w chwili, w której zrozumiałam, że wydobywam z siebie jakieś sensowne dźwięki. Pamiętam każdy utwór mojego dzieciństwa, uwielbiałam wieczory, gdy spotykaliśmy się w większym gronie rodzinnym i przy dżwiękach gitary i z magicznym śpiewnikiem cioci śpiewaliśmy wspólnie kolejne utwory z repertuatu Grechuty, 2+1, Bajm itd. Piękne zespoły dawnych lat. Ale dopiero Vaya Con Dios i jej utwór „Nah Neh Nah” zrobił na mnie ogromne wrażenie. To było coś - dynamika, mocny wokal, charyzmatyczna kobieta. Już następnego dnia byłam jak ona - tylko, że jeszcze przed telewizorem w przebraniu z szafy mojej mamy z jej tekstem wyuczonym na pamięć (śmiech). Później już codziennie żyłam marzeniami i czekałam na ten dzień, a jak wiadomo, gdy pragnie się czegoś całym sercem i ani przez moment nie utraci się w to wiary, to nie ma innej opcji.
Na temat początków, czyli wspinania się na tę górę muzyczną, mogłabym dziś napisać wypracowanie, bo nie był to wygrany los na loterii, tylko bardzo ciężka praca. Pierwsze drzwi, do których zapukałam, otwierały drogę do promowania tylko muzyki disco polo. Tam wydałam pierwszy utwór z tego gatunku i stawiałam pierwsze kroki na scenie. Na początku skład był trzyosobowy. Po roku miałam już grupę zawodowych tancerzy, z którymi przygotowałam bardzo ciekawą oprawę sceniczną. To była piękna przygoda z młodymi ludźmi, którzy wiele mnie nauczyli. W pewnym momencie razem oglądaliśmy koncert Hity na Czasie Radia Eska. Wszyscy czuliśmy, że to nasze kolejne marzenie. Uśmiechnęłam się do nich, mówiąc że za rok i my tam będziemy. Później w krótkim czasie rozstałam się z wytwórnią, która nie wierzyła w moje możliwości i bardziej wyśmiała mój pomysł, uważając mnie za niepoprawną marzycielkę. Jednak po roku z ramienia kolejnej wytwórni Camey Records stanęliśmy na scenie właśnie tej wielkiej imprezy Hity na Czasie z utworem „We Can Dance” i po kolejnym roku historia znów się powtórzyła. Zaczęliśmy tworzyć z różnymi producentami klubowe utwory w języku angielskim, bo to był wtedy klucz do tego rodzaju imprez. Muzyka disco polo też nabierała swojego tempa.
W międzyczasie pisałam muzykę i teksty kolegom z branży disco polo za namową drugiej połowy mojego zespołu - Tomasza Sidoruka, który od 20 lat jest producentem muzycznym. Z czasem coraz częściej namawiał mnie do powrotu do muzyki disco polo. Wiedział, że stanowimy dobry duet i możemy stworzyć coś ciekawego, tym bardziej, że brzmienie tej muzyki przestawało odbiegać jakością od tanecznych utworów zagranicznych. Pomyślałam, czemu nie… i z zebranym doświadczeniem wróciłam do korzeni naszej polskiej muzyki rozrywkowej.
W latach 2008-2011 tworzyliście głównie utwory w języku angielskim, między innymi „We Can Dance” i „Show Me Your Affection”, w ramach projektu Ines nagrywała też Pani piosenki w Barcelonie we współpracy z DJ-em Nitro. Jak wspomina Pani ten rozdział swojej muzycznej działalności i skąd pomysł na powrót do polskiego repertuaru?
Tak, to był taki czas w Polsce, że w radiach wybrzmiewały utwory głównie wyśpiewane w języku angielskim - chciałam się sprawdzić. Na szczęście z mało-dużym sukcesem. Małym, bo mogłam więcej i nie wiem, gdzie bym dzisiaj była, gdybym pozostała wierna temu stylowi, a dużym, bo jak na tamte lata i ze świadomością zupełnego braku zaplecza finansowego, doświadczenia i tzw. pleców w branży obecność na jednej scenie z największymi gwiazdami światowego formatu była dla mnie nie powodem do próżności, ale świadomością, że ktoś we mnie uwierzył i dał mi szansę. To zaś bardziej uskrzydla i rozwija. Odbierałam maile z propozycją nagrania kolejnych utworów i między innymi z zapytaniem o utwór „Sunshine”, który wrzuciliśmy do internetu. Ten utwór zwrócił uwagę producentów z Hiszpanii, na co dzień pracujących w stacjach radiowych. Udzieliłam więc zgody na promocję, a po jakimś czasie promocyjnym otrzymywałam prośby o dostarczenie kolejnych utworów. Jednak coś w sercu się nie zgadzało… To nie był mój język, to nie było moje podwórko. Coraz częściej słyszałam swoje prawdziwe pragnienia. Chciałam śpiewać dla moich przyjaciół z Polski, bawić się z nimi, spotykać, rozmawiać…. Dawać moim najbliższym całą siebie. Niby fajnie, ale nie czułam się spełniona. Dopiero teraz czuję, że jestem tu gdzie powinnam być. Jestem w swoim domu.
W 2014 nagrała Pani w duecie z Zenonem Martyniukiem romantyczny utwór „W sercu mi graj”, który stał się w Polsce prawdziwym przebojem. Czy mogłaby Pani opowiedzieć coś więcej o swojej współpracy z królem disco polo? Możemy się od Pani spodziewać kolejnych podobnych duetów w przyszłości?
To był piękny czas. Początki, niepewność, czy dokonałam właściwego wyboru… Sama zwróciłam uwagę na pana Zenona Martyniuka na pierwszym wspólnym nagrywaniu kolęd w Muzeum Wsi Kieleckiej. Cichy i skromny w swojej osobie. Pomyślałam wtedy, że gdybym w przyszłości zdecydowała się na nagranie duetu, nie wybrałabym najgłośniejszego, najbardziej przystojnego amanta branży, tylko człowieka o dobrym sercu, a tak czułam, będąc obok Zenka na odległość ręki. Po roku na kolejnym wspólnym nagraniu imprezy sylwestrowej potwierdziliśmy wzajemnie swój wybór. Spotkaliśmy się w studiu, gdzie mogłam przedstawić pomysł na nagranie. Chwilę później śpiewaliśmy razem refren i czułam, że to jest to. Bez żadnych schodów zrealizowaliśmy utwór i po krótkim czasie usłyszeliśmy pierwsze efekty. Wszystko wyszło tak naturalnie i lekko, że wspominam to dziś z uśmiechem i wdzięcznością, i nie mam wątpliwości, że moglibyśmy jeszcze kiedyś wspólnie nagrać kolejny wyjątkowy utwór. Tym razem jednak to ja czekam, co przyniesie przekorny los…
Teledyski do największych hitów zespołu Exaited „Nie unikaj”, „Już mnie nie jarasz” czy „Dziś Ci to powiem” doczekały się milionów wyświetleń na Youtubie, a ich teksty bardzo szybko wpadają w ucho. Co Pani zdaniem stanowi sekret sukcesu Exaited? Z którego utworu jest Pani najbardziej dumna?
Sama nie wiem, jak to się stało. Byłam przekonana, że pierwszeństwo na scenie disco polo należy się zespołom z wokalistą na czele, więc nie liczyłam na jakiś spektakularny sukces, a tym bardziej na grono oddanych Fanów i przede wszystkim kobiet. Spełniałam pragnienia mojego serca i oddałam całą siebie. W każdym dźwięku, słowie, geście, uśmiechu, kierowanym w stronę mojej kochanej Publiczności jest wszystko co mam. I to dosłownie wszystko. Nie mam nic więcej. Nie mam pomysłu, recepty, magicznej różdżki, sprytnego pomysłu - nic. Stoję przed nimi taka, jaka jestem, i śpiewam, co poczuję sercem. Może nie jako wokalistka górnych lotów, ale jakbym chciała wyśpiewać całą siebie i wrócić z koncertu, czując jeszcze ciepło ich dłoni. Co mnie wprowadza w zachwyt? Te uśmiechnięte twarze pięknych kobiet, które są najpiękniejszym darem i potwierdzeniem, że życie jest tak pełne niespodzianek. Gdy nieśmiało prosisz o jeden kwiat, a dostajesz cały ogród…
A utwór ten jeden jedyny? Oczywiście „Dziś Ci to powiem”. Autorem utworu jest Adam Konkol. To dla nas prezent i taki mój mały skarb. Adaś miał świetny pomysł na utwór, Tomasz na aranżację, ja na klip i interpretację. Stwierdziliśmy wspólnie po sukcesie, że to nie może się tak skończyć. Że chcemy jeszcze łączyć siły, bo wychodzą z tego fajne pomysły. Pracujemy więc nad kolejnymi - efekty usłyszycie niebawem.
Domyślam się, że między kolejnymi koncertami Exaited słucha Pani różnych utworów muzycznych i czerpie inspiracje z innych artystów. Jak mogłaby Pani opisać swój gust muzyczny?
Poruszył Pan wrażliwą strunę… Po koncertach, gdy już wracam do domu, włączam listę swoich ulubionych utworów, które może nie tyle mnie inspirują, co wyciszają i pomagają wrócić tam, gdzie wszystko się zaczyna.
Nie mogę jednoznacznie określić swojego gustu muzycznego, bo w mojej myśli nie istnieją żadne gatunki muzyczne. Jest muzyka. Jeżeli coś mi się podoba, słucham tego bez końca. Zapewne gdzieś to później w jakimś momencie i tak pojawi się w mojej muzyce, bo przecież sama w tym wzrastam i dojrzewam. To jest cząstka mnie, od której już nie ucieknę, bo prędzej czy później sama mnie dopadnie. Uwielbiam Elvisa Presleya, Piaska, Bajm, chillout i deep house, „Whiskey Tango” Jacka Savoretti, Claudię Leitte i taneczne latino, czyli wspomnienie z ulubionej Hiszpanii. Uwielbiam kizombę, ale czasem mam też ochotę na muzykę filmową czy podesłany ostatnio przez mojego bliskiego przyjaciela przepiękny utwór Pachelbela. Mogę tak wymieniać bez końca. Zależy od dnia - od tego, co chciałabym przywołać czy wreszcie pożegnać.
Co roku w ramach tras koncertowych i festiwali odwiedza Pani kilkadziesiąt polskich miejscowości, zapewniając ich mieszkańcom rozrywkę i przybliżając im muzykę disco polo. Które z miejsc w Polsce, które dotychczas Pani odwiedziła, najbardziej zapadło Pani w pamięć?
Pamiętam wszystkie miejsca, w których słyszę przebijający się przez odsłuchy muzyczne tłum śpiewających ludzi. To jest najpiękniejsze wypowiedzenie wdzięczności i tęsknoty, wyraz szacunku i potwierdzenie, że moja obecność w tym miejscu już na zawsze zapisuje się w pamięci Publiczności i przede wszystkim w moim sercu. Długo jeszcze tym oddycham, a to jest cudowne uczucie. Wiesz, że to, co robisz, ma swoje znaczenie i łączy. Nie przytulasz ich do serca fizycznie, ale czujesz, że nasze serca biją w tym samym rytmie. Jesteśmy razem - tu i teraz. Piękne! Coś, co trwa chwilę, a ma wymiar nieskończoności, bo możesz wspominać bez końca. Mam też oczywiście swoje najbardziej ulubione występy, a ostatnim z wielu było Mrągowo. Gdy zagrały pierwsze dźwięki i pojawiłam się na scenie, wszyscy wstali z miejsc. Może Pan sobie wyobrazić co czułam. Wzruszenie i dreszcze. Słyszę póżniej opinie: „Byłaś tak piękna”. Myślę: „Pewnie byłam”. A jak może wyglądać człowiek, który czuje taką miłość?
9 lutego 2018 ukazał się nowy teledysk grupy Exaited do piosenki „Będę”, a domyślam się, że w planach są już kolejne utwory. Co rok 2018 szykuje dla Pani i dla zespołu?
Już na dniach realizujemy klip do premierowego utworu z Festiwalu w Ostródzie „Kochać to nie grzech”. We wrześniu chciałabym zaś zrealizować klip do kolejnego utworu, który już jest gotowy. Będzie to ostatni teledysk w tym roku. Mam nadzieję, że zdążymy go zrealizować do październikowej trasy koncertowej w USA. Tam są nieograniczone możliwości! Trzymajcie za nas kciuki!
Bardzo dziękuję za wywiad.
Dziękuję za zaproszenie, to jest dla mnie ogromne wyróżnienie. Pozdrawiam wszystkich Fanów, którzy towarzyszą mi na mojej muzycznej drodze. Do zobaczenia na koncertach!
Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat Agnieszki Drewnickiej i zespołu Exaited, zapraszam na oficjalną stronę grupy:
http://www.exaited.pl/
https://www.facebook.com/exaited.polska/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz