Aleksy Komorowski jest młodym aktorem z Warszawy, który grał między innymi w polskim filmie „Dzień dobry, kocham cię!” i brytyjskim „SuperBob” oraz serialach „Cisza nad rozlewiskiem” i „Drogi wolności”. Od trzech lat występuje również w produkcjach rosyjskich. Ukończył Akademię Teatralną im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie, a w ramach wymiany studenckiej kształcił się w Giles Foreman Centre for Acting w Londynie. Aktorstwa uczył się też w szkole Lee Strasberga w Nowym Jorku. Aleksy nie skupia się jednak tylko na aktorstwie - jest założycielem firmy Mr.Tail, zajmującej się produkcją zabawkowych ogonów dla dzieci i dorosłych. W wywiadzie opowiada między innymi o początkach swojej działalności aktorskiej, pracy na planie zagranicznych produkcji, dokonaniach swoich przodków i nowym autorskim projekcie Dżungla.
Zanim zacząłeś studia na Akademii Teatralnej w Warszawie, byłeś studentem zarządzania. Jak zatem pojawiło się w Twoim życiu aktorstwo?
Szeroko pojęte aktorstwo cały czas było obecne w moim życiu. Uczestniczyłem w różnych szkolnych teatrzykach, ale nigdy nie wiązałem z tym przyszłości. Do pierwszego kroku w tym kierunku skłonił mnie mój kolega Piotrek, z którym studiowałem zarządzanie. To on namówił mnie, aby podejść do egzaminów wstępnych do Akademii Teatralnej. Jednak dopiero będąc w szkole, zacząłem się zagłębiać w sztukę aktorską.
Uczyłeś się aktorstwa nie tylko w Warszawie, ale też w szkole Lee Strasberga w Nowym Jorku i Giles Foreman Centre for Acting w Londynie. Dostrzegasz jakieś różnice w podejściu do aktorstwa w stosunku do Polski w tych dwóch krajach?
W każdym z tych miejsc podmiot pracy, czyli aktorzy, jest taki sam. W samej Akademii Teatralnej są różni profesorowie i każdy z nich daje ci różne wskazówki. Tak samo jest za granicą. Po prostu masz innych profesorów, którzy mają różne spojrzenia na zawód aktora i technikę. W Nowym Jorku zagłębialiśmy się w metodę Stanisławskiego, natomiast w Anglii mieliśmy większy nacisk na psychologię ruchu. Naszym mistrzem był tam Christopher Fettes, bardzo znany nauczyciel aktorstwa, jeden z założycieli Drama Centre w Londynie. Niesamowicie interesujący starszy pan, który szkolił szpiegów do MI6, bo był też zawodowym psychologiem. Kładł on duży nacisk na świadomość ruchów i gestów, które podświadomie wpływają na naszą psychikę. Co ciekawe, Anthony Hopkins wspomina, że był on dla niego inspiracją do stworzenia postaci Hannibala Lectera.
Jak wspomniałeś, aktorstwo często opiera się na wywoływaniu w sobie od wewnątrz rozmaitych uczuć i emocji. Domyślam się, że dla niektórych osób ze słabszą psychiką może to być ryzykowne.
Ilość powtórzeń i ćwiczeń powoduje, że stajesz się w tym coraz lepszy i zyskujesz nad tym większą kontrolę. Wszystkiego nie można jednak kontrolować, bo musisz też pozwolić sobie siebie zaskoczyć lub znaleźć miejsce na improwizację. Jeżeli chodzi o wpływ aktorstwa na stan zdrowia psychicznego, to w moim przypadku nie jest zbyt duży. Staram się zawsze zachować zdrowy dystans i balans między życiem prywatnym a aktorstwem.
Z rosyjską aktorką Mashą Paley
Polscy widzowie najbardziej kojarzą Cię z komedii romantycznej „Dzień dobry, kocham cię!”, w której zagrałeś u boku Barbary Kurdej-Szatan.
Nie sądzę, żeby polscy widzowie mnie z czegokolwiek bardzo kojarzyli. Osobiście staram się jak najmniej uczestniczyć w późniejszym życiu projektu, który już nakręciłem. Na każdym rynku, w Polsce, Anglii i Rosji, staram się czerpać jak najwięcej przyjemności z samej pracy na planie. „Dzień dobry, kocham cię!” kręciliśmy dwa, może trzy tygodnie, dlatego z Basią widzieliśmy się na planie tylko kilka razy, ale pracowało mi się z nią bardzo dobrze.
Nie da się ukryć, że komedia romantyczna nie jest zbyt ambitnym gatunkiem filmowym.
To wszystko zależy, jak zostanie wykonana. Jeżeli jest świetny scenariusz i pomysł na film, a nie założenie przez producenta, żeby tylko jak najwięcej zarobić, to na pewno może stać się porządną, ciekawą produkcją. My aktorzy mamy bardzo mały wpływ na to, w czym ktoś nam proponuje uczestniczyć. To niestety jest w naszym zawodzie najsmutniejsze.
Mówisz, że nie chcesz uczestniczyć w późniejszym życiu swoich projektów. Czyli rozumiem, że nie chcesz być „więźniem” swoich ról?
Role, które odegrałem, są dla mnie przeszłością. Po zakończeniu produkcji moja głowa jest już w nowym projekcie, niekoniecznie aktorskim. To daje mi możliwość rozwoju i samorealizacji.
Po filmie „Dzień dobry, kocham cię” media próbowały zrobić z Ciebie amanta i celebrytę. Czy poczułeś jakoś rosnącą popularność?
Absolutnie nie. Chodzę swoimi ścieżkami, gdzie popularności raczej nie doświadczam. To zależy tylko od nas, czy chcemy żyć w świecie celebrytów, czy nie. Ja najbardziej cenię sobie to, że nadal mogę być sobą, nie myśląc, że jestem obserwowany. Chociaż zdarzają się też miłe chwile. Ostatnio podeszła do mnie młoda dziewczyna z Turcji i okazało się, że serial, w którym grałem, leciał akurat u nich w telewizji. Jednak są to zdarzenia bardzo rzadkie.
Niedawno mieliśmy okazję oglądać Cię w „Drogach wolności”, gdzie grałeś pół Polaka, pół Austriaka Ludwiga Grasnicka. Co sądzisz o swojej roli i tym serialu?
Praca na planie „Dróg wolności” była bardzo ciekawym doświadczeniem, bo miałem możliwość przenieść się w czasie o sto lat. Udział w projektach historycznych jest zawsze czymś niesamowicie ekscytującym, bo możemy poczuć się przez chwilę jak nasi przodkowie. Kończąc ostatni dzień zdjęciowy na planie, kończy się też moja praca przy projekcie. To co my widzimy podczas kręcenia zdjęć, nijak się ma do tego, co widzimy później na ekranie. Sceny są wycinane, montowane i dochodzi muzyka. Ja mogę powiedzieć tylko, że praca przy serialu była dla mnie samą przyjemnością, szkoda tylko, że tak krótką.
Serial „Drogi wolności” powstaje z myślą o nadchodzącym stuleciu niepodległości Polski. Czy miałeś w swojej rodzinie osoby, które brały udział w ważnych dla Polski wydarzeniach historycznych?
Tak, oczywiście. Ostatnio z moim bratem ciotecznym odkryliśmy, że nasz przodek po kądzieli (nasze mamy są siostrami z domu Frank) przyjechał z królową Boną do Polski w 1518 z Włoch (nie był więc Niemcem, jak wcześniej sądziliśmy), a w 1575 rodzina Frank otrzymała szlachectwo i herb Jelita. Z kolei mój pradziadek Jan Frank umarł w obozie koncentracyjnym, gdyż nie wydał gestapowcom swojego syna (Ksawerego) i mojej przyszłej babci (Haliny), którzy byli żołnierzami Armii Krajowej. Mój dziadek Ksawery Frank ps. Kiejstut brał zaś czynny udział w powstańczych akcjach podczas okupacji. Prawie natychmiast po wybuchu wojny związał się z konspiracyjnym ruchem oporu. Do czerwca 1944, czyli niespełna na dwa miesiące przed wybuchem powstania, dziadek doliczył się czternastu udanych akcji zbrojnych, między innymi na Wilhelma Boniusa, porucznika żandarmerii. Dziś jestem dumny, że w Muzeum Powstania Warszawskiego mogę oglądać jego zdjęcia. Później po wojnie został 11-krotnym mistrzem Polski w rajdach samochodowych. Został pochowany na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach, gdzie w jego pomnik zamontowano kierownicę. Co ciekawe, na planie filmu „Diablo”, który kręciliśmy w wakacje, ścigaliśmy się na tych samych torach, na których wygrywał wszystkie puchary.
Dziadek Aleksego Ksawery Frank w czasie rajdów samochodowych
Występowałeś między innymi w Chelsea Theatre w spektaklu „Kupiec Wenecki”. Jak wspominasz to doświadczenie?
Było to moje pierwsze zagraniczne przedsięwzięcie i nie ukrywam, że miałem wielką tremę ze względu na granie Szekspira w języku angielskim. Dzięki wielkiej pomocy Gilesa Foremana i reszty obsady, która pomagała mi odnaleźć się w nowym obcym środowisku, praca w londyńskim teatrze była dużo bardziej komfortowa.
Później zagrałeś Carlosa w brytyjskim filmie „SuperBob”. Co najbardziej podobało Ci się na planie tej produkcji?
Grałem tam jedną scenę z Natalią Teną z „Gry o tron” oraz ze świetnym komikiem Brettem Goldsteinem. Do dziś wspominam z uśmiechem, jak cała ekipa była wyluzowana podczas pracy i podchodziła do wszystkiego ze spokojem, nie zważając na wielkie opóźnienia podczas kręcenia. Komedia „SuperBob” jest jedną z lepszych komedii romantycznych, jaką widziałem, i cieszę się, że mogłem dołożyć do niej małą cegiełkę.
Swego czasu mieszkałeś w Szanghaju. Co najbardziej zapadło Ci w pamięć z pobytu w Chinach?
Kiedy studiowałem jeszcze na Uniwersytecie Warszawskim i SGH, moim marzeniem było przeprowadzić się do Chin i rozpocząć tam swój pierwszy biznes. W przeciwieństwie do innych moich kolegów zamiast importować towary z Chin wolałem stworzyć coś na ich rynek. Z tego też powodu wyjechałem do Szanghaju uczyć się języka i poznać ichniejszą kulturę i zwyczaje. Będąc w Azji, poznałem wielu wspaniałych przyjaciół, z którymi do dziś utrzymuję kontakt. Nie sądziłem, że ten wyjazd tak bardzo zmieni moje podejście do oceny zjawisk, które zachodzą na płaszczyznach politycznych i ekonomicznych na świecie. Widząc niesłychane tempo rozwoju Kraju Środka i całej Azji, możemy dojść do wniosku, że Europa już dawno przestała być pępkiem świata, a jedynie egzotycznymi peryferiami dla przybyszów ze Wschodu, którzy stanowią większość naszej populacji.
Znasz dobrze mandaryński. Chciałbyś kiedyś zagrać w produkcji Kraju Środka?
To jest na pewno jedno z moich marzeń. Nawet gdybym miał tam powiedzieć trzy-cztery zdania, byłoby to dla mnie wielkie przeżycie.
A poza Szanghajem masz jeszcze jakieś ulubione miejsca na świecie?
Londyn to mój drugi dom, w którym spędzam po Warszawie większość czasu w roku. Już na III roku Akademii Teatralnej zacząłem tam mieszkać w ramach wymiany studenckiej, a później tylko przylatywałem do Polski na egzaminy. Za każdym razem, kiedy tam jestem, czuję się jakbym żył innym życiem (mam tam innych przyjaciół, inne zajęcia w ciągu dnia, inne jedzenie, które jem na co dzień). Na przestrzeni ostatnich lat miałem okazję mieszkać jakiś czas w Paryżu, Mediolanie, Londynie, Szanghaju i Petersburgu (od trzech lat gram w Rosji). Skończyłem też katolickie liceum z internatem nad jeziorem Erie w Ohio w Stanach Zjednoczonych, gdzie do dziś staram się odwiedzać co jakiś czas moich licealnych znajomych. Pobyt za oceanem wiele mnie nauczył i pokazał drugą twarz Ameryki, która w przeciwieństwie do wielkich aglomeracji, jak np. Nowy Jork czy Los Angeles, jest dużo bardziej konserwatywna, zamknięta i do bólu republikańska.
Jesteś posiadaczem kilku tatuaży. Czy mógłbyś opowiedzieć coś więcej o ich znaczeniu?
Pierwszy tatuaż, który zrobiłem ma charakter kibicowski i związany jest z moim ukochanym klubem Legia Warszawa. Od dziecka mój tata jest kibicem Legii, dlatego nie mogło być inaczej i w moim przypadku. Na drugim mam atom połączony ze wszechświatem. Resztę tatuaży, które posiadam, i ich znaczenia jednak zachowam dla siebie.
W smoczej fabryce Mr.Taila
Jedną z Twoich pasji jest tworzenie ogonów Twojego autorskiego projektu w ramach firmy Mr.Tail. Na czym dokładnie polega ta działalność?
Mr.Tail powstał dwa lata temu i jest to firma szyjąca ogony dla dzieci i dorosłych. Ogony smocze, dinozaurów i syrenek do zakładania na co dzień i na specjalne okazje. Firma powstała z miłości do wygłupów i szaleńczych zabaw. W dużym skrócie jest to marka dla urwisów, psotników, rycerzy i księżniczek. Chciałem, żeby to była rzecz, która będzie dawać ludziom uśmiech na twarzach. Ogony są bardzo efektowne, poruszają się jak prawdziwe, a wbrew pozorom są super łatwe w zakładaniu. Projekt tak się rozrósł, że sprzedajemy ogony do wielu sklepów na całym świecie, a w smoczej fabryce mamy już 13 różnych modeli. Zostaliśmy też najlepszą zabawką w Orange County w Kalifornii po 2-3 miesiącach od otwarcia. Zapraszają nas do różnych telewizji, a później ludzie się dziwią, bo mnie kojarzą, ale nie wiedzą skąd. Najpierw przychodzę do „Pytania na Śniadanie” z ogonami, a potem chcą mnie zaprosić w sprawie „Dróg wolności”. Odpowiadam, że dziękuję, ale już byłem
(śmiech). Z ogonami...
Teraz z kolei moim nowym oczkiem w głowie jest projekt Dżungla. Będzie to kraina dla dzieci, w której odbywać się będą warsztaty artystyczne, przede wszystkim teatralno-wokalno-taneczne, dla najmłodszych. Mamy cały koncept na tę placówkę rozrywkowo-dydaktyczną. W ciągu tygodnia zajęcia, a w weekendy urodziny, uroczystości i przyjęcia dla dzieci. Wszystko będzie zaaranżowane w klimacie dżungli, gdzie odgłosy zwierząt i ukryte tajemne przejścia dla dzieci będą pomagały w oderwaniu się od codziennej szarości oraz rozwijały naszą wyobraźnię. W połowie sierpnia 2019 planujemy otworzyć Dżunglę, żeby we wrześniu ruszyć pełną parą. Nasza magiczna przestrzeń około 1000 metrów będzie miała miejsce przy Saskiej Kępie, osiem minut z centrum Warszawy.
W Polsce widok dorosłej osoby z ogonem może budzić lekkie zdziwienie i konsternację. Dużo dostajesz zleceń z Polski?
Połowa zamówień jest z Polski, a połowa z zagranicy. W Polsce dorośli kupują ogonki głównie dla dzieci, a za granicą mamy wiele zamówień ogonów dla dorosłych (na Burning Mana, Halloween, Coachellę i inne zwariowane festiwale). Ten ogon się z tyłu merda, więc psy na niego też reagują. Dzieciaki dotykają, a dziewczyny łapią. To coś tak śmiesznego i absurdalnego, że ludzie mają do tego przeważnie pozytywny stosunek.
Jakie są Twoje ulubione gatunki muzyczne?
Ostatnio byłem na koncercie Gorana Bregovicia. Bardzo lubię bałkańską muzykę, mam dobrych znajomych z tej części Europy i bardzo podoba mi się ich wewnętrzna energia. Uwielbiam też twórczość Roberta Milesa i chciałbym puszczać ją wieczorami w Dżungli. Często jako dziecko słuchałem utworu „Children” i wydawało mi się wtedy, że jestem gdzieś w magicznej krainie.
Robisz bardzo wiele różnych ciekawych rzeczy w różnych dziedzinach. Czy mógłbyś podsumować w skrócie swoje plany na przyszłość?
Plany na przyszłość to Dżungla, zdjęcia do filmu Joanny Szymańskiej oraz dwóch seriali produkcji polskiej i izraelsko-rosyjskiej. Obecnie jednak przede wszystkim załatwiam sprawy związane z Dżunglą, do której mam nadzieję niedługo Was zaproszę ;)
Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat Aleksego Komorowskiego i jego działalności, zajrzyjcie na jego oficjalną stronę:
http://mrtail.com/
https://www.instagram.com/aleksykomorowski/